To chyba było oczywiste, że ten lot nie skończy się dobrze. No, ale kto by przewidział, że zostanę w starych ruinach świątyni z Ravenem, któremu wyrosły smocze skrzydła. Ja mam zawsze pecha, no dobra, zabieram się za wyjaśnienia, czyli od katastrofy lotniczej bez katastrofy lotniczej.
Na początku lot mijał spokojnie, około trzynastej zjedliśmy obiad, w tym czasie miałam kilka godzin na poznanie Ravena...tylko, że ciągle bałam się zapytać kim on właściwie jest. Katherina załatwiła nam bilety w pierwszej klasie, nie dochodziłam jak, przyzwyczaiłam się, że w świecie bogów coś po prostu jest i nie pyta się skąd, może to Hermes załatwił. Nadal dziwnie się czułam, trochę jakbym miała więcej mocy, ale jednocześnie czułam się jakbym miała zaraz spaść, nie wszyscy bogowie musieli lubić wycieczki lotnicze a inni przeciwnie, pewnie stąd te mieszane odczucia, starałam się skupiać na tych lepszych. Mogło się wydawać, że lot przebiega spokojnie, dopóki kilka godzin po obiedzie coś nie zatrzęsło całym samolotem. W głośnikach usłyszeliśmy ostrzeżenie o możliwych turbulencjach, ale dziwne mrowienie w moich dłoniach i stopach mówiły mi co innego, jakby "uwaga, w zasięg boskiego radaru wpierniczył się potwór, radzimy wyciągnąć broń i modlić się, że antyterroryści nic nie zauważą", więc posłałam Ravenowi ostrzegawcze spojrzenie i wysunęłam z włosów wsówkę, która w mojej dłoni odrazu rozgrzała się. Samolotem znów zatrzęsło, tym razem cztery razy mocniej a w ciszy rozległo się głośne "KRAAAAAAAAAAA!!" jakby orzeł wielkości lwa postanowił oznajmić nam o swoim istnieniu. Między pasażerami rozległ się zaniepokojony szum, a ja zacisnęłam dłoń na wsówce, nie znam się, ale to albo jakieś coś połączone z wielkim ptaszyskiem, albo jeden z tych wielkich orłów, które widziałam w obozie (wolałam pegazy, ale ptaki też nie były złe). Jeżeli to postanowiło uwić sobie gniazdko na naszym samolocie...no szczerze to było nieciekawie. "KRAAAAAAA!!" Samolotem znowu zatrzęsło, jeszcze mocniej.
-Cholera!-mruknęłam podrywając się z miejsca.
-Co to?-zapytał Raven podnosząc się, zauważyłam, że jego amulet zaczą błyszczeć.
-A skąd ja mam wiedzieć? Rusz się...-odpowiedziałam.
Nie musieliśmy się nigdzie ruszać, z głośnym hukiem kilka metrów przed nami zmaterializowała się w ciemnofioletowej chmurze dymu wysoka dziewczyna. Kiedy dym się rozwiał a ja mogłam się jej przyjżeć aż zachłysnęłam się powietrzem. Miała długie, proste, czarne włosy ścięte "po egipsku" prosta grzywka i idealnie proste końcówki, pomiędzy jej kosmykami błyszczały złote refleksy a na głowie miała coś na podobę złotego diademu, jej oczy były żółte jak u jakiegoś gada, jedynie jej źrenice były normalne, ale najbardziej zszokowała mnie jej skóra, była fioletowa! Tak, fioletowa, a na dodatek miała łuski jak u węża, może nie wszędzie, miejscami była gładka a miejscami miała łuski. Twarz Ravena przybrała zacięty wyraz, jakby dobrze wiedział kto to jest i nie bardzo podobało mu się to towarzystwo, teraz jego amulet jarzył się złotym blaskiem.
-Exitium...-wymruczał jak zwierze szykujące się do ataku.
Zamarłam, skąd on znał jej imię? Widziałam ją pierwszy raz na oczy, ale wiedziałam, że nie jest po naszej stronie. Jej imię...Exitium, to po łacinie znaczy zniszczenie.
-Hmm...nasz kochany Płomyczek, o i masz towarzystwo! Fajnie, będzie więcej zabawy...Co to za jedna?-zapytała, brzmiała na rozbawioną, jakby perspektywa walki ją uszczęśliwiała, a przy okazji lustrowała mnie wzrokiem jakby chciała ocenić czy jestem groźna, albo czy warto mnie zjeść.
Raven stanął pomiędzy nami, jakby chciał mnie zasłonić, dziwne, nie widziałam, żeby miał broń, nie powiedział mi czy ma jakąś moc...tylko jego amulet nadal błyszczał złotym blaskiem. Pasażerowie zamarli, jakby nagle skamienieli, nie wiedziałam co teraz widzieli ale tak nawet było lepiej, przynajmniej nie będzie paniki, gorzej jakby coś im się stało.
-Odczep się od niej, nie jest...nie jest tym, kim myślisz...-powiedział z wachaniem.
Już nic nie wiedziałam, nie rozumiałam, chyba tak czuje się ktoś na kogo rzucono Confudusa. Miałam wrażenie, że coś mnie omija, czegoś nie wiem.
-Yhym...jednak po coś ją ze sobą masz...-wymruczała fioletowa jak kot szykujący się do skoku na ofiarę.
Co?! Raven ma mnie po coś?! Chyba jej coś odwaliło!! "KRAAAAAAAA!!" Potwór znowu potrząsną samolotem jakby chciał o sobie przypomnieć. Zaklęłam w myślach, zupełnie o nim zapomniałam.
-Des...-zwrócił się do mnie Raven.
-Dam sobie radę, bywało trudniej...-odpowiedziałam, wsówka w mojej dłoni wydłużyła się i zmieniła w spiżowy miecz.
-Zajmij się tym czymś na samolocie.-przerwał mi chłopak.
Exitium zaśmiała się a jej dłonie zapłonęły czarnym ogniem.
-Ale...-zaczęłam.
-Już! Dam sobie radę, leć!- znowu przerwał mi, a jego dłonie...no teraz miał smocze pazury.
Nie wiedziałam co o tym sądzić więc rzuciłam się do wyjścia z samolotu. Schyliłam się kiedy Exitium rzuciła we mnie kilkoma czarnymi kulami energii, które rozbiły się o półki bagarzowe. Udało mi się dotrzeć do wyjścia, które oczywiście były szczelnie zamknięte.
-Cholera...-mruknęłam nie wiedząc co zrobić-Hefajstosie, błagam cię, chociaż raz daj mi trochę swoich zdolności...może poza zamienianiem się w żywą pochodnię...-powiedziałam wznosząc oczy do góry jakby w modlitwie do ojca.
Chyba mnie wysłuchał, bo moje ręce same sobą pokierowały, nie wiedziałam co robię, po prostu samo wychodziło, w końcu po kilku niesamowicie długich minutach udało mi się otworzyć. Gdzieś w przedziale pierwszej klasy rozległ się dźwięk jakby ktoś drapał metal pazurami. Nie zastanawiałam się dłużej, pchnęłam ciężkie drzwi i uderzył mnie pęd chłodnego powietrza, który próbował mnie wyciągnąć na zewnątrz. Dobra, to teraz wyskoczyć z samolotu i przeżyć, ja chyba zwariowałam. Nogi mi się trzęsły, zaczęłam się zastanawiać czy na pewno trampki zadziałają a jeżeli nie, czy tym razem dam radę polecieć, to sprawiało mi cholerny kłopot. Miałam nadzieję, że jednak bogom zależy na mnie na tyle, żeby nie dać mi rozbić się na krwawą miazgę. Zaczerpnęłam powietrza w płuca, nadal się trzęsłam, ale w końcu zrobiłam pierwszy krok, drugi, trzeci...czwarty...To już nie był skok z Wieży Astronomicznej, tylko z pędzącego samolotu kilkaset kilometrów w dół.
-BŁAGAM ZADZIAŁAJCIE!!-wydarłam się mimowolnie kiedy wypadłam w pustkę, było tu strasznie chłodno, wiatr wiał okropnie, zwiewał mi włosny na twarz, popychał mnie, spadałam... I nagle poczułam, że zwalniam, trampki zadziałały a ja uniosłam się wyżej. Nie mogłam się powstrzymać i wrzasnęłam z radości. Po chwili byłam znowu na wysokości samolotu...na którego dachu siedział wielki gryf. Zwierzę było dwa razy większe od tygrysa, miało łeb orła, ciało lwa i wielkie białe skrzydła a jego pazury były w stanie rozerwać pokrycie samolotu. Teraz skok z samolotu wydawał mi się niczym w porównaniu z walką z nim. Wylądowałam za nim i się potknęłam co natychmiast zwróciło uwagę stwora. "KRAAAAAAAAA!!" Wrzasną odwracając się, nastroszył pióra, spojrzałam w jego wielkie, złote oczy spojrzały prosto na mnie. Zamarłam, to mnie połknie, zeżre bez większego wysiłku! Włosy rozwiewał mi chłodny wiatr, samolot nadal leciał, a gryf właśnie patrzył na mnie jakby zastanawiając się jak mnie zjeść. "KRAAAAAAA!!"
-Yhh...nie popisuj się.-mruknęłam.
To był błąd, gryfa chyba to zirytowało i pobiegł prosto na mnie. Odepchnęłam się od samolotu, nie polecam skakać po lecącym osobowym odrzutowcu, wierzcie mi na słowo, nie chcecie próbować. Przeskoczyłam nad gryfem i chwyciłam się jego karku. Kurczowo trzymałam się piór stwora a on wierzgał się chcąc mnie zrzucić. Rzucało mną na wszystkie strony, gryf, wiatr, lecący samolot, przez to wszystko czułam się jak na rozregulowanym mechanicznym byku albo na popsutej karuzeli. Miałam nadzieję, że Raven radził sobie lepiej. Jakby w odpowiedzi rozległo się z dołu głośne "BUM!", miałam nadzieję, że to Exitium się oberwało.
-Uspokój się do cholery!-wrzasnęłam, chyba gryf trochę się uspokoił ale dalej wierzgał-Nie chcę zrobić ci krzywdy...eee...Fred...-tak, a jak wrócę powiem kumplowi, że nazwałam gryfa na jego cześć, na pewno się ucieszy-Nie chcesz tu zakładać gniazda, wierz mi, jeżeli jakiś gryfowy handel nieruchomości ci polecił wielki samolot, nie wierz mu i zwolnij go, znajdź sobie jakieś wzgórze albo coś okey?-to całkiem normalne, że gadam z gryfem o nieruchomościach na samolocie, proszę się nie czepiać!
Co dziwniejsze, Fred chyba zrozumiał bo przestał ze mną walczyć, zaświergotał po ptasiemu już bardziej potulnie i pozwolił mi zejść.
-Dobry Freddie.-uśmiechnęłam się-Leć, znajdź sobie dziewczynę czy coś a córkę nazwij Des.-powiedziałam i poklepałam go po wielkiej głowie.
-Kraaaaaaa.-odpowiedział mi Fred.
-Pewnie.-mruknęłam udając, że znam ptasio-lwi.
Fred potrząsnął głową, popatrzył na mnie, rozłożył skrzydła i odleciał. Na chwilę mogłam odetchnąć, ale wtedy z samolotu wypadli Exitium i Raven, drzwi się za nimi zatrzasnęły. Zauważyłam wielkie, smocze skrzydłw kolorze bursztynu wyrastające z pleców Ravena, widziałam też, że jego ręce płoną. Serio muszę się dowiedzieć kim on jest. Widziałam, że pchnął Exitium, która coś wrzasnęła i zniknęła w obłoku fioletowego dymu. Chciałam tam polecieć, ale widocznie moje trampki wyczerpały swoją magię, skrzydełka zatrzepotały słabo i znikły. Jak na złość akurat powiało mocniej, o wiele za mocno, i spadłam z samolotu.
-Raven!-wyrwało mi się.
Spadałam coraz szybciej, ale chłopak musiał mnie usłyszeć
bo po chwili poczułam jak łapie mnie w pasie i mocno przytrzymuje, złapałam się go mocno. Serce biło mi jak szalone, czułam się jakbym dalej spadała, nic mnie nie unosiło, czułam pustkę pod nogami, trzymałam się kurczowo Ravena, czułam ruchy jego wielkich skrzydeł, wiatr rozwiewał nasze włosy.
-Nie spadniesz, trzymam cię.-powiedział zlatując niżej.
-Łatwo ci mówić, to nie ja mam skrzydła...aha, masz mi to wyjaśnić.
-Później...co tam było?-odpowiedział.
Nadal lecieliśmy niżej, powietrze stawało się cieplejsze a wiatr zwalniał.
-Tylko bardzo zdenerwowany gryf, kazałam mu poszukać sobie dziewczyny.-powiedziałam.
-Dobra jesteś.-zaśmiał się Raven.
-Nie takie rzeczy się robiło.-stwierdziłam.
Wylądowaliśmy w ruinach starożytnej świątyni, stare ściany z białego marmuru oplatały winorośle. Był już wieczór, niebo z pomarańczowego zmieniało się na granatowe.
-Fajnie...szykuje się cudowna noc.-mruknęłam.
-Bardziej zastanawia mnie skąd tu ta świątynia.-powiedział Raven, z jego pleców dalej wyrastały bursztynowe skrzydła a amulet jaśniał złotym blaskiem.
-Nie wiem...ale chyba musimy tu zostać na noc...Tabalugo po solarium.-powiedziałam idąc do środka świątyni.
-Okey...ej! Chwila, co?-zawołał biegnąc za mną.
-Jesteś opalony tabaluga.-zaśmiałam się i weszłam przez pokruszone wejście świątyni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pada da dam! Komuś się chciało to czytać? Wena mnie dzisiaj wzięła jak nie wiem, pisanie przy akompaniamencie miauczenia kota socjopaty zawsze spoko ^^. Dedykacja dla wszystkich komentujących.
czytałeś = skomentuj, to naprawde motywuje
wtorek, 25 czerwca 2013
44. Katastrofa lotnicza bez katastrofy lotniczej z udziałem fioletowej baby, gryfa i Tabalugi po solarium
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ZAJEBISTE!Niestety tylko tyle zdołam powiedzieć ;*
OdpowiedzUsuńŚwietne , po prostu cudowne ! Hahah ... Nie ma to jak rozmowa z gryfem o nieruchomościach xD Hehehszky ;P ...
OdpowiedzUsuńTabaluga po solarium powiadasz ;D ... Ciekawe . Jakoś sb tego wyobrazić nie potrafię xD .
Pozdro i zapraszam do mnie http://this-is-a-world.blogspot.com/
Twoja ~Ginny~ <33
LUBIĘ TO ! Świetne, pisz jeszcze więcej <3
OdpowiedzUsuńOł jee! Tabaluga, dzielny Tabaluga, Tu i tam! Choć taki maleńki, chce ocalić cały świat! *śpiewa na wymyśloną melodię* To je suuuper! *-* Serio! Ba! Bardzo super! Naprawdę świetne. Wątek z Gryfem powalił mnie na łopatki. Leżę na łóżku i śmieję się jak głupia. Ta fioletowa babcia (zapomniałam jej imienia) mnie zdenerwowała! Serio! Tak się zbulwersowałam, że skrzydła u moich trampek, które dostałam za kradzież słodyczy z szafki, zaczęły trzepotać a ja zawisłam obok żyrandola. W każdym razie Raven jest Tabalugą <3 Nie wiem, co ma piernik do wiatraka, ale mniejsza z tym. Rozdział czyta się lekko, nie wychwyciłam żadnych błędów, poza drobnymi literówkami. Ale powiedz mi, kto by się tym przejmował? Liczy się efekt końcowy a powiem Ci w sekrecie, że jest on NIESAMOWITY! Masz talent, co powtarzam Ci uparcie od dawca, więc nie zmarnuj go! Musze przyznać, że jest mi bardzo smutno ;c James jej nie śledzi! To karygodne! Jest pewnie zbyt zajęty, tą wywłoką Alice! A niech idzie do Tartaru! Powracając jednak do rozdziału, bo zaczęłam odchodzić od tematu, muszę przyznać, że jestem pełna podziwu. Świetnie opisujesz przeżycia bohaterki, genialnie piszesz dialogi, jesteś po prostu WIELKA.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny!
Twoja największa na Olimpie fanka, czekająca z niecierpliwością na nn. Scarlett^^
P.S - Udało mi się ukraść taką dupną tabliczkę czekolady z orzechami (To dla ciebie Hermesie!) więc wpadaj do mnie! :D
P.S.2 - Zapraszam na bloga mojego i przyjaciółki o Hogwarcie - http://przyjazn-niemozliwa.blogspot.com/
Gryf! *.* Haha, Des rozwala. ;d
OdpowiedzUsuńRevan[TO JEST REVAN, NIE RAVEN!] jest boski. ;33
Pasuje do Des, Restiny. *.* Od dzisiaj shipuję Restiny! ♥
Fioletowa baba mnie rozwaliła... świetnie opisujesz otoczenie, wygląd i w ogóle..
Ale na litość boską: DES, TY MAŁA CHOLERO, ORTOGRAFIA MNIE ZABIJA. AMEN.
Poprawiaj, bo zabiję! <33 ;*
Tabaluga po solarium i rozmowa o nieruchomościach the best. xD
Czekam na kolejny. NMBZT :*
Des jakie zdolności do przekonywania. Nie zdziwie się jak kiedyś spotaka dziecko Freda o swoim imieniu. Raven mnie denerwuje co z nim jest? To znaczy czym on jest? Ale w sumie to fajne. Nie chciałabym latać z nimi samlotoem. Chociasz jestem dyslektykiem i pewnie też herosem. Ale i tak niezła jazda. A gdzie antyterroryści? Tak na nich liczyłam. Jak zawsze super. Wielu pomysłów.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nn :) - http://zupelnie-niemozliwa-opowiesc.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń