Nie myśląc zbyt wiele zrobiłem unik chwilę przed tym ,jak w powietrzu rozległ się świst strzały ,która wbiła się w pobliskie drzewo. Dzieciak z domku Apolla zeskoczył z drzewa wyciągając spiżowy miecz. Miał jakieś czternaście lat ,był dość chudy i chyba nie bardzo znał się na walce bronią inna niż łuk. Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się z politowaniem. Nie będę z nim walczył ,chcę wygrać a nie ośmieszać inne dzieciaki. Wyminąłem chłopaka zanim on zdążył chociażby unieść miecz ,ale tu czekała mnie niespodzianka ,kilka metrów dalej ziemia pod moimi stopami osunęła się w dół i wpadłem do dołu. Świetnie ,mogłem się spodziewać pułapki ,czemu o tym nie pomyślałem? Teraz to nieważne ,zaraz i tak się stąd wydostanę... Wydostałbym się gdyby wyjścia nie zasłonił betonowy sufit. Świetnie ,czyli będę tu czekał aż bitwa o sztandar się skończy a mnie ktoś łaskawie uwolni...Oparłem się o ścianę za moimi plecami i jakby nie wystarczyło mi pecha na dzisiaj ona zniknęła a ja poleciałem w tył.Wylądowałem w okrągłym korytarzu o płaskim dnie ,trochę jak miejskie kanały tylko czystsze i bez zaokrąglonego dna. Znowu chciałem wrócić ale już nie było jak więc wyciągnąłem spiżowy miecz ,który delikatnie rozświetlił ciemność i ruszyłem przed siebie. Niechętnie zauważyłem na ścianach malowidła przedstawiające bogów ,najbardziej rzucił mi się w oczy Hermes ,mój ojciec. Niechęć do bogów towarzyszyła mi odkąd zorientowałem się kim był mój ojciec ,którego uważałem ,za samolubnego dupka. To on był winien wszystkiemu ,co stało się z moją matką ,to przez niego uciekłem z domu. Nie żebym potrzebował stałej uwagi ojca ale mógłby chociaż trochę się interesować swoimi dziećmi. Wszyscy bogowie byli tacy sami ,samolubni ,zapatrzeni w siebie ,nie interesowali się nami ,zwracali się do nas jedynie kiedy czegoś chcieli ,normalnie rodzice roku. Dziwiłem się co niektórym obozowiczom ,że tak uwielbiają swoich rodziców ,na przykład większa część domku Afrodyty ,ale akurat oni byli dość płytcy ,przynajmniej większość. Mnie ojciec zostawił ,odwrócił się ode mnie. Może gdyby wielcy bogowie zechcieli nam chociaż trochę pomóc Thalia nadal by z nami była ,wystarczyłaby mała pomoc ,ale nie. Przecież byli zbyt zajęci ,żeby ją uratować ,jedyne co Zeus zrobił to zmienił ją w sosnę. Ale mi pomoc ,zmienił ją w drzewo ,gdyby szybciej zadziałał to by się nie stało ,ona dalej by była człowiekiem ,ale kto się tym przejmuje? Na pewno nikt z Olimpijczyków. Naprawdę ,byłem wściekły na wszystkich bogów ,pozwalali ,żeby przydarzały się nam takie rzeczy ,sami nas karali i to często niesprawiedliwie ,za zrobienie czegoś ,co powinno się zrobić. I oni mieli rządzić całym światem? Jak na moje tak nie powinno być... Mieli moce tak potężne ,że razem potrafili chyba wszystko a nie mogli się postarać ,żeby na świecie było lepiej? Pozwalali swoim dzieciom umierać ,kiedy miały one po kilkanaście lat ,potrafili nas poświęcać w imię swoich spraw ,zmuszali nas do walki o życie ,niszczyli nasze jedyne rodziny i zostawiali nas samym sobie ,odwracali się od nas kiedy tylko mogli ,zwracali się do nas jedynie kiedy czegoś od nas chcieli a później znowu opuszczali. Mój ojciec doskonale wiedział co stało się z moją matką i co zrobił żeby jej pomóc? Nic ,sam ją do tego doprowadził.
Zatrzymałem się w półkroku kiedy usłyszałem zimny śmiech. Wzdrygnąłem się ,to nie był zwykły śmiech ,wydawał się pełen jakiejś starożytnej mocy ,na pewno nie należał do człowieka ,był jakby pusty ,pełen czegoś tajemniczego ,potężny i starożytny ,może starszy od samych bogów i dobiegał z końca tego korytarza. Miałem wrażenie ,że mnie do siebie woła i nie miałem siły się mu opierać więc ruszyłem dalej. Nie trwało to długo ,po kilku minutach stałem nad ciemną przepaścią ,na stromym klifie. Spojrzałem w dół ,prosto w ciemną przepaść ,z której wydobywał się śmiech. Zatrzymałem się na brzegu klifu i czekałem chociaż sam nie wiem na co.
-Nie obawiaj się synu Hermesa.-usłyszałem z otchłani ,głos był przesycony jakąś starożytna mocą.
-Nie nazywaj mnie tak! Nie przyrównuj mnie ,do któregokolwiek z tych...-urwałem szukając określenia oddającego wszystkie moje uczucia w stosunku do bogów.
-Więc nienawidzisz bogów...-zaczął głos.
Zamarłem. Skąd on wiedział? Nic jeszcze o tym nie powiedziałem...
-Nie bój się ,jestem po twojej stronie.-ciągnął dalej.
-Skąd mam wiedzieć kim jesteś!?-krzyknąłem w przepaść.
-Przyjacielem ,mogę ci pomóc w spełnieniu twojego pragnienia. Możesz zniszczyć bogów ,jeżeli przyłączysz się do mnie ,wszyscy Olimpijczycy upadną a półbogowie ,którzy się do tego przyczynią będą mogli stworzyć na nowo świat ,będziecie mogli zmienić swoje życie ,nie musicie być pionkami ,wystarczy ,że przyłączysz się do mnie.
Poczułem jak całe moje ciało sztywnieje. W głowie pojawiły mi się obrazy ,w których widziałem świat bez bogów ,nasz nowy świat ,bez wyzyskiwania śmiertelników i herosów. Czy to możliwe? Czy mogę zmienić cały ten chory układ?
-To możliwe ,jeżeli tylko podejmiesz decyzję.-głos znowu się odezwał jakby odczytując moje myśli-Przestaniecie być ofiarami bogów ,możemy zmieść ich i cały Olimp ,stworzycie nowy porządek.
-J-ja...Kim jesteś?-zapytałem niepewnie.
-Najpotężniejszym z tytanów ,ojcem bogów...
Gwałtownie cofnąłem się od przepaści kiedy dotarła do mnie prawda ,zrozumiałem ,że stoję na krawędzi Tartaru i rozmawiam z Kronosem... Potknąłem się o sznurówki ,uderzyłem głową w kamień i straciłem przytomność.
***
Obudziłem się w obozowym szpitalu ,na moim łóżku siedziała jedenastoletnia blondynka o szarych oczach ,która rzuciła mi się na szyję gdy tylko otworzyłem oczy.
-Luke!-pisnęła zaciskając swoje chude ramiona na mojej szyi.
-Ann ,dusisz mnie...-mruknąłem uśmiechając się pod nosem.
Córka Ateny puściła mnie lekko się czerwieniąc. Zaśmiałem się i zmierzwiłem jej blond włosy ,była dla mnie jak młodsza siostra ,chociaż przy naszym pierwszym spotkaniu chciała mnie zaatakować młotkiem. Nadal miałem przed oczami tą małą ,chudą siedmiolatkę w flanelowej piżamie ,którą spotkałem z Thalią w ciemnym zaułku.
-Co się stało? Znaleźli cię w lesie po bitwie o sztandar.-zapytała Annabeth z powagą.
Serio? Teraz czułem się jak u mamy na "przesłuchaniu" ,jakbym zrobił coś ,za co zaraz dostanę szlaban. Echhhh te uroki przyjaźnienia się córka Ateny.
-Nie wiem ,nagle urwał mi się film...-skłamałem gładko ,jeżeli już byłem synem Hermesa to plus tego był taki ,że wszelkie oszustwa wychodziły mi idealnie.
Czy to był tylko sen? Spotkanie z Kronosem ,jego propozycja i tak dalej ,to wydawało się takie realne...
-Niedługo będzie pokaz sztucznych ogni ,obiecałeś pójść ze mną.-odezwała się znowu Annabeth zmieniając temat.
-Pewnie mała ,przecież bym nie zapomniał.-uśmiechnąłem się.
No tak ,czyli przespałem całą noc i był już czwarty lipca ,Dzień Niepodległości a z tego co powiedziała Ann to był już wieczór.
-Wracaj już do siebie ,złapię cię później.-powiedziałem a blondynka skinęła głową i wybiegła z pomieszczenia.
Westchnąłem cicho przeczesując włosy dłonią ,zeskoczyłem z łóżka i też wyszedłem na zewnątrz. Coś mnie skierowało prosto na arenę ,stwierdziłem ,że skoro już tu jestem to trochę poćwiczę ale kiedy już tam dotarłem okazało się ,że już ktoś mnie wyprzedził ,czarnowłosy trzynastolatek zawzięcie ćwiczył ruchy swoim mieczem. Rozpoznałem go ,był jednym z nieokreślonych półbogów mieszkających w Domku Hermesa. Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do niego.
-Nie tak trzymasz miecz.-odezwałem się.
Dzieciak nie spodziewając się tutaj nikogo upuścił miecz i gwałtownie obrócił się w moja stronę.
-Luke...-zająknął się.
-Trzymasz miecz za daleko od siebie ,nie bój się go.-powiedziałem wkładając ręce do kieszeni spodni-Czemu ćwiczysz wieczorami?-zapytałem.
-Ja...ja myślałem ,że jak będę więcej ćwiczył i pokarzę co potrafię to...to wtedy może tata w końcu mnie uzna...-wymamrotał wbijając wzrok w ziemię.
Westchnąłem ciężko ,nie pierwszy raz to słyszałem ,wszyscy mieli nadzieję ,ze jeżeli się czymś wykażą rodzice w końcu zwrócą na nich uwagę ,to był kolejny dowód na to ,jacy bogowie są. Tak nie powinno być...
-Słuchaj młody ,jeżeli będziesz się męczył całymi dniami nic to nie da ,uwierz mi ,kiedyś na pewno zostaniesz uznany.-powiedziałem chociaż sam nie wierzyłem w swoje słowa.
***
Stałem na plaży ,Ann posadziłem sobie na ramionach ,żeby miała lepszy widok na fajerwerki ,sam nie zwracałem na to zbyt wiele uwagi ,większość czasu spędziłem zastanawiając się nad propozycją Kronosa. To na pewno nie był sen ,był zbyt realistyczny ,musiałem rozmawiać z tytanem. Może miał rację? Trzeba obalić rządy bogów ,żeby nasza sytuacja się poprawiła. Należy im się to za wszystkie te niesprawiedliwości ,nienawidzę ich...
-Luke?-odezwała się Annabeth.
-Hm...?-mruknąłem w odpowiedzi.
-Nigdy stąd nie znikniesz? Nie zostawisz mnie prawda?-zapytała.
-Nigdy młoda...-odpowiedziałem nieświadomy tego ,że moje oczy w odblaskach fajerwerków wyglądały ,jakby były złote...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oto zaległy One-Shot ,w końcu go napisałam ,skorzystałam z nadmiaru weny. Wcześniej nie wiedziałam o czym napisać ale ostatnio zebrało mi się na przemyślenia o Luke'u więc tak mi to wyszło. Kolejnego rozdziału możecie spodziewać się już niedługo.
Wyczerpuje mi się komentarzowa wena, ale po prostu nie mogę przejść koło tego obojętnie...
OdpowiedzUsuńTen skrótowy tekst miał w sobie tyle emocji!
Wyraźna niechęć Luke'a do bogów, oddana w tak realistyczny sposób, że sama poczułam, że ich nie lubię!
Kurczę! Nie spodziewałam się czegoś no...
Przerosłaś drastycznie moje oczekiwania!
Nie zapominając o tym uroczym fragmencie na końcu!
Nie mogłaś nie uwzględnić Ann <333
Jesteś no.. ach i och.
To było tak słodkie!
I prawdziwe!
Czułam się jakby te wszystkie emocje przeszywały mnie jakimś deszczem magicznych strzał i trafiały prosto w serducho! Och.
Skończę na tym, bo oszczędzam wenę na SW, ale po prostu...
Nie, nic już nie powiem. Jesteś po prostu za dobra.
O.
Za dobra.
Gratuluję i pozdrawiam.
~ twoja zamurowana Kath ;*