piątek, 25 października 2013

55. Dzień kompletnego przesłodzenia i ataku blond klonów cz.2

Usiadłam z Jamesem w ławce, wszyscy uczniowie zajęli już swoje miejsca. Scamanderowie przywłaszczyli sobie ławkę przed nami. Binss wleciał do klasy przezroczysty i nudny jak zawsze. Westchnęłam i oparłam głowę na dłoni. Już wiedziałam, że to będzie długa lekcja. Duch zaczął wykład o jakiejś tam wojnie z ogrami czy czymś podobnym. Czy on w ogóle wiedział, że nikt go nie słuchał? Rany, jakby te lekcje nie mogłyby być ciekawsze...Rzuciłam okiem za okno, przy którym siedzieliśmy. Była dzisiaj jakaś bardzo dziwna pogoda. Widziałam słońce nad dachami zamku, ale równocześnie z nieba leciał delikatny deszcz, czyżby jacyś bogowie nie potrafili się dogadać? Mimo odmienności wyglądało to pięknie, szczególnie, kiedy patrzyłam przez pomarańczowe liście jakiegoś drzewa. Czasami nawet jesień miała swoje uroki. Oczywiście już niedługo zacznę ją przeklinać, bo wszystko zrobi się zimne, szare i nudne. Oderwałam wzrok od tego hipnotyzującego widoku. Zauważyłam, że Lysander się do mnie odwrócił i teraz uśmiecha się. Odwzajemniłam to i znowu straciłam rachubę czasu. Chyba dzisiaj we wszystko się tak wpatrywałam... Mogłabym tak siedzieć w nieskończoność gdyby nie James, który szturchnął mnie w bok.
-Co?-syknęłam lekko zamroczona po brutalnym ściągnięciu mnie na ziemię.
-Gapisz się jak na tabliczkę czekolady.-szepnął Potter z niekrytym rozbawieniem-Mała Desia się zabujała.-zaśmiał się.
Zrobiłam się cała czerwona na twarzy. Kiedy on przestanie?! Jak nie próbuje mnie wyswatać z jednym to z drugim, a jak i drugiego nie ma to znajdzie dziesięciu innych! Czemu?! To, że on jest słodko zabujany w jakiejś lasce z wymiany nie znaczy, że każdy musi się zakochać! Nie interesują mnie związki i koniec. Jak jeszcze trochę popatrzę na te słodkie parki moja krew zamieni się w płynny lukier z tego przesłodzenia.
-Wcale nie. To, że się strasznie rozpraszam, bo ta lekcja jest nudniejsza od obserwowania martwych żab w słoikach, jeszcze nic nie znaczy.-odpowiedziałam biorąc w dłonie ołówek.
Musiałam czymś zająć ręce, inaczej na pewno bym coś odwaliła, na przykład zaczęła lać Jamesa po głowie. Podobno dzieci bogów bywają nadpobudliwe, więc ja chyba jestem w tym stopniu mistrzem. Często przyłapywałam się na tym, że najzwyczajniej nie myślałam co robiłam, nawet się nie orientowałam, że to robię dopóki nie było po fakcie, ale oczywiście nikt nie stwierdził u mnie ADHD, no bo nie miałam tak przez cały czas, raz się pojawiało, potem zaraz znikało.
-Yhm...oj weź przestań kłamać, przecież wiesz jak to jest, więc czemu się tak bronisz? Ja...-ledwie się powstrzymałam, żeby go nie rąbnąć.
Spojrzałam na niego wzrokiem godnym Bazyliszka i chłopak znieruchomiał.
-Nie obchodzi mnie jak to jest z wami.-ostatnie słowo ledwie przeszło mi przez gardło-Mówiłam ci, nie chcę na to patrzeć, jesteście tak przesadnie słodcy wobec siebie, że niedługo wyląduję w szpitalu przez cukrzycę z lukrem w żyłach zamiast krwi.-warknęłam.
Czemu do niego nic nie docierało?! Patrzenie na nich powodowało, że wszystko we mnie się skręcało w ciasny supeł i czułam się jakbym przedobrzyła z tortem czekoladowym. Ble, czy oni nie potrafili się powstrzymać?! Kiedy razem przebywali wydawało mi się, że ktoś ich skleił...Świetnie! Poza lekcjami cały czas byli razem, czyli nie było już Jamesa dla mnie, nie było mojego idioty, z którym mogłam nawet zwisać z Wierzy Astronomicznej, moja potrzeba robienia głupot była teraz niezaspokojona!
-Ocho...włączyła się maruda, czyli albo jesteś zazdrosna, albo ktoś zjadł ci wszystkie słodycze.-stwierdził Potter.
-Nie jestem zazdrosna. Nie mam o co.-odparłam prawie, że z groźbą w głosie.
-No peeewnie...zazdrościsz bo sama chciałabyś kogoś mieć. Co ci szkodzi spróbować? Niektórzy po prostu padali by ci do stóp.-powiedział.
Zacisnęłam mocniej palce na ołówku, który cicho zatrzeszczał.
-Nie zazdroszczę, mam miłości po uszy. Nikt mi nie pada do stóp, daj sobie spokój, nie zmienię zdania.
-Zmieniłabyś jeżeli byś spróbowała. Dopóki nie poznałem Alice...
Trach! Ołówek rozpadł się na dwie połówki, odłamki rozsypały się na ławce a połowa klasy odwróciła się w moją stronę. Dziękuję James! Zaczerwieniłam się jak nigdy wcześniej. Nie znosiłam kiedy uwaga tylu osób skupiała się na mnie. Scamanderowie popatrzyli na mnie pytająco a ja tylko pokręciłam głową. James niepewnie odwrócił wzrok jakby dopiero zrozumiał, że mnie zdenerwował. No brawo! Jakby to nie było oczywiste! Co za człowiek...Czy wszyscy chłopacy są tacy tępi?! Mnie się nie wkurza!
-Widzisz co zrobiłeś? Ucierpiał przez ciebie niewinny ołówek.-rzuciłam strzelając udawanego focha.
-Znowu wszystko moja wina...Nie moja wina, że ostatnio o wszystko się wkurzasz.-odpowiedział James-Skoro jestem taki okropny to czemu się ze mną zadajesz?
-Bo...bo...bo tak i tyle.-wymamrotałam kładąc się na ławce.
 Zamknęłam oczy pogrążając się w swoich myślach...
***
Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Miałam wrażenie, że płuca zajęły mi się ogniem, zęby mnie rozbolały, nogi odmawiały posłuszeństwa, ale biegłam dalej. Nie mogłam się zatrzymać, nie teraz. Bałam się obejrzeć, wiedziałam, że jestem ścigana, nie wiedziała jak daleko jestem od tego...tego czegoś. W Rzymie nie odczuwało się jesieni, było trzydzieści stopni, a to mi nie pomagało. Potknęłam się i wylądowałam na bruku. Szybko podniosłam się nie zwracając uwagi na obdarte kolana i pobiegłam dalej. Usłyszałam gardłowe warknięcie i spanikowałam jeszcze bardziej. Wbiegłam w wąską uliczkę, cienie kamienic lekko mnie ochłodziły, ale nadal byłam zgrzana. Usłyszałam uderzenia wielkich łap o bruk, zdyszany oddech i skrobanie pazurów o bruk. Ceglana ściana wyrosła przede mną jakby znikąd.
-Nie, nie, nie!-jęknęłam w panice uderzając dłońmi o ścianę.
Serce zaczęło mi walić jeszcze mocniej, mokre ubrania przykleiły się do mojej skóry. Poczułam jak nogi mi miękną. Już po mnie, nie ucieknę. Musiałabym nauczyć się latać albo rozwalić tą ścianę, oczywiście nic z tego nie potrafiłam. Warczenie za moimi plecami stawało się coraz głośniejsze, uderzenia wielkich łap o bruk. Zdesperowana zaczęłam drapać paznokciami ścianę, co oczywiście nie pomogło. To nie może się tak skończyć! Proszę, nie, bogowie jacykolwiek, czy co rządzi tym światem, ratujcie! Ja nie chcę umierać! Poczułam pieczenie pod powiekami. Nie, nie rozpłaczę się, nie dostanie mnie tak. Ze strachem obróciłam się. Zobaczyłam wilka wielkości osobowego auta i wcale mnie to nie zdziwiło. Żółte ślepia były utkwione we mnie. Czarne jak smoła futro było nastroszone. Kłapną swoją wielką paszczą, ale nie zaatakował. Stanął na tylnych łapach i zaczął się zmieniać. Otoczyła go srebrzysta poświata, przednie łapy lekko się wydłużyły, pazury zniknęły, zmieniły się w palce. Tylne łapy wyprostowały się tworząc nogi. Korpus skurczył się nieznacznie w umięśnioną sylwetkę mężczyzny. Pysk cofnął się, uszy zniknęły, pojawił się ludzi nos. Po chwili stał przede mną wysoki, czarnowłosy mężczyzna, a raczej chłopak, miał nie więcej niż siedemnaście lat, był dobrze zbudowany, jego oczy nadal były żółte i trochę dzikie. Ubrany był w czarne, podarte spodnie z łańcuchem zamiast paska, do którego przytwierdzony był sztylet, na prostą, szarą koszulkę narzucił czarną, skórzaną kurtkę. Powinnam się uspokoić, ale było dokładnie na odwrót. W jednej chwili gigantyczny wilk zmienił się w człowieka. Cofnęłam się o kilka kroków. Uśmiechnął się do mnie, ale w tym uśmiechu nie było nic przyjaznego ani przyjemnego.
-Spokojnie córko Nocy, jestem tu żeby ci pomóc.-powiedział wyciągając do mnie dłoń.
Jak on mnie nazwał? Córką nocy? Co to miało znaczyć? Nie znałam rodziców, ale...nie, to nie możliwe...Wiedziałam, że któreś z moich rodziców nie jest człowiekiem, ale noc? O co mu chodzi?!
-J-jak mnie nazwałeś?-wyjąkałam bardziej zaciekawiona niż wystraszona.
-Córką Nocy, tej przez duże "N".-odpowiedział-Jesteś córką Nyks, starszej od bogów, od tytanów, gigantów, od Gai i Uranosa, matki najmroczniejszych bóstw i potworów.
Poczułam jakby cały świat się zakręcił. Moja matka miała być najstraszniejszą, najstarszą boginią? Ja...zawsze czułam, że nie jestem dokładnie taka jak inni. Nocą czułam się silniejsza. Potwory mnie nie atakowały.
-Chodź ze mną Lejlo Creati, córko Nyx, zaprowadzę cię do naszego przywódcy, on wskaże ci drogę.-wyciągnął do mnie dłoń.
-Nie znam cię, nie wiem co planujesz i czemu miałabym to zrobić?-odpowiedziałam marszcząc brwi.
Chłopak zaśmiał się.
-Twoja matka by tak zrobiła, bogowie zepchnęli ją w otchłań, ludzie skazali na zapomnienie, nikt nie czci Nocy, nikt jej nie szanuje, możesz nam pomóc zniszczyć bogów, twoja matka bez nich powróci, nasz pan cię wynagrodzi kiedy dokona swojego dzieła.
-Dalej nie wiem czego dokładnie chcecie.
-Chodź ze mną, a się dowiesz. Nauczymy cię wykorzystywać twoje moce. Jeżeli ktoś się dowie o twoim pochodzeniu, zabiją cię, będą się bali twojej mocy.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale pokiwałam głową i poszłam za nim... Nie byłam pierwsza i nie ostatnia, wielu tak poszło w ciemność wierząc w usłyszane słowa.
***
Koniec lekcji! Jupi! Mogę już zabijać? Miałam ochotę ukręcić komuś łeb...O, James obok mnie przechodzi! Wybiegłam z klasy za Potterem, ale do niego natychmiast podeszła Alice. Zmiana planów, idę walić łbem w ścianę! Yhh...znowu się do siebie przykleili. Może czas im przerwać. James to w końcu mój przyjaciel, dla mnie też powinien mieć czas! Ruszyłam w ich stronę, ale pewien ktosiek a nawet dwóch ktośków odciągnęło mnie na bok. Niebieskie oczy, blondyni.
-Lysander, Lorcan!-syknęłam-Co wy? Nie macie co robić tylko mnie straszyć?!-tupnęłam nogą strzelając chwilowego focha.
-Oj wybacz nam słonko, po prostu pomyśleliśmy, że wolałabyś spędzić czas z nami niż patrząc jak Potter liże się ze swoją dziewczyną.-odpowiedział jeden z nich.
Dobra, to miało sens. Miło z ich strony, ale mogli mnie nie straszyć. Uśmiechnęłam się lekko i odgarnęłam włosy z twarzy.
-No dobra, ale co wy wymyśliliście?-odpowiedziałam pytaniem.
Jeden z blondynów otworzył usta żeby odpowiedzieć, ale podszedł no nas inny uczeń.
-Wszyscy mają iść do swoich dormitoriów.-powiedział i odbiegł.
Spojrzeliśmy na siebie przepraszająco i pobiegliśmy w swoje strony, Scamanderowie do wierzy Ravenclawu a ja Gryffindoru. Skorzystałam z kilku skrótów. Akurat kiedy wchodziłam po schodach w jednym z tajnych korytarzy usłyszałam gdzieś niedaleko znajome głosy Alice i Jamesa. Przyspieszyłam nie mając ochoty na spotkanie z dwoma gołąbeczkami. Zapomniałam się i postawiłam stopę na znikającym stopniu. Natychmiast noga mi się zapadła. Torba mi spadła i wypadły z niej podręczniki. Jedna ze zbroi zaśmiała się.
-Zamknij się bo skrzypisz.-warknęłam rzucając w nią zeszytem.
Trafiłam w hełm. Przyłbica jej opadła i przestała się śmiać. Lepiej dla niej. Ja dalej tkwiłam w pułapce a James i Alice byli coraz bliżej. Jęknęłam cicho i szarpnęłam się. Nic się nie stało, tylko noga jeszcze mocniej utkwiła mi w dziurze. Kolejne trzy próby też nic nie dały. Cienie zatańczyły na ścianach i pojawiły się moje dwa ukochane gołąbeczki! Na szczęście nie jadłam dużo. Byli zajęci jakąś rozmową, ale nie bardzo mnie to interesowało.
-Des?-usłyszałam głos Jamesa.
Uniosłam głowę. Potter wyglądał na rozbawionego jak nigdy, ale powstrzymał śmiech. Podszedł do mnie podając mi książki, które upadły za daleko, żebym do nich dosięgnęła. Wzięłam je bez słowa i schowałam do torby. Pewnie cała się czerwieniłam.
-Zaraz cię wyciągnę.-powiedział Potter.
-Poradzę sobie, to tylko głupie schody.-odpowiedziałam szarpiąc nogą.
-Nie przesadzaj...-westchnął.
-Nie przesadzam...jeszcze tylko trochę...
Tym razem naprawdę się wkurzyłam. W stopniu była pusta przestrzeń. Wywołałam w niej mały wir powietrza, który wypchnął moją nogę. Odleciałam kawałek w tył i prawie walnęłam głową w stopień. Kostkę miałam poobcieraną i lekko obolałą, ale to nic. Wstałam otrzepując się, zarzuciłam sobie torbę na ramię i ruszyłam szybko w górę.
-Nic ci nie jest?-zapytał James idąc za mną.
-Poza tobą? Nic.-odpowiedziałam.
-Naprawdę musisz być taka wredna?-nie musiałam na niego patrzeć żeby widzieć jak wywraca oczami, za dobrze go znałam.
-Taka jestem.
-Wcześniej taka nie byłaś. Poza tym jesteś taka tylko dla mnie.
-Ups, chyba się zmieniłam.
Nie odpowiedział, ale złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę.
-Nie zmieniłaś się. Ty tylko...nie wiem, ale na pewno się nie zmieniłaś.-powiedział.
Odwróciłam wzrok i odsunęłam się. Pokręciłam głową i przyspieszyłam kroku. Nie zwracałam już na niego uwagi. Szybko znalazłam się w salonie Gryfonów, w którym zebrali się już wszyscy uczniowie i Percy. No to ciekawe, co tym razem się stało i czemu to na pewno będzie miało związek ze mną...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Długa przerwa, znowu. Chyba to mój nawyk, przepraszam ;__; Mam Dom Hadesa! Przeczytany! *.* Dupa Neptuna! Jejeje xD Dedyk dla Kath i Cup, moje geniuszalne geniusze <3

piątek, 11 października 2013

54. Dzień kompletnego przesłodzenia i ataku blond klonów cz.1

Siedziałam przy stole Gryfonów jedząc tosty z pieczarkami i szynką, przy okazji przeglądałam Facebooka na telefonie. Dzięki bogom już od jakiegoś czasu w szkole dawało się używać komputerów i telefonów specjalnie przystosowanych dla czarodziejów, ponieważ mugolskie zawsze się psuły, no i błogosławieństwem był ogólnodostępny internet. Po zjedzeniu drugiego tosta sięgnęłam po herbatę nie odrywając wzroku od telefonu. Nie żeby było tam coś ciekawego, głównie posty zakochanych gołąbeczków, fanek boysbandów i takie tam, po prostu wszystko od czego chciało się rzygać tęczą. Zastanawiam się jak kiedyś mogłam tak szaleć za podobnymi zespołami. Chyba naprawdę się zmieniłam przez ostatni czas. Westchnęłam teatralnie i odłożyłam telefon. Akurat ktoś poklepał mnie w ramię. Wyrwana z zamyślenia prawie dostałam zawału. Poruszyłam się gwałtownie rozlewając herbatę na nogę. Natychmiast poczułam jak gorący napój parzy mi skórę. Syknęłam cicho szybko ścierając herbatę ze skóry, która już była zaczerwieniona.
-Przepraszam. Nic ci nie jest?-usłyszałam głos wydający się znajomy.
Obróciłam się niepewnie. Wysoki blondyn o niebieskich oczach i lekko zamyślonym wyrazie twarzy ubrany w mundurek Ravenclawu patrzył na mnie przepraszająco.
-Nic się nie stało...-odpowiedziałam próbując sobie przypommnieć na kogo patrzę.
-Oj Dessy, znowu zapomniałaś moje imię?-zapytał z lekkim rozbawieniem Krukon.
-Eeee...yyy...nie! Wcale nie...mózg mi laguje i tyle...Lysander...Lorcan...no...eee...cholera...Scamander!-odpowiedziałam zapominając o lekko poparzonej nodze.
Chłopak wywrócił oczami i zaśmiał się. Czemu go tak bawi?! Jak ja uwielbiam tych bliźniaków...no nie idzie ich rozróżnić! Praktycznie jak Fred i George tylko, że Weasley'owie nie byli braćmi. Można dostać oczopląsu kiedy próbuje się ich rozróżnić! Chłopak nadal patrzył na mnie szczerząc się jak Hagrid do smoka. W jego niebieskich oczach widać było rozmażenie...no i ja naprawdę lubię niebieski. Jego oczy przypominały mi niebo, albo ocean, do którego tak tęskniłam. Uwielbiałam wskakiwać między fale i siedzieć pod wodą całymi godzinami. Posejdon pęka z dumy nie? No na pewno. A wracając do Scamandera to...no dobra, był przystojny tak samo jak jego brat, ale nie żeby coś...No bo ja wcale się nie zakochałam! Nie, miłości mówię zdecydowane "nie" i koniec! Mam dość przynajmniej na kilka lat.
-Co się tak szczerzysz? Lepiej powiedz, który jesteś.-powiedziałam.
-Oj wybacz, nie chciałem ci przerywać wpatrywania się we mnie.-odpowiedział pokazując mi język.
-Ja...ja się w ciebie nie wpatrywałam.-wymamrotałam czując ciepło w okolicach policzków.
-No pewnie, i wcale się nie czerwienisz.-zaśmiał się blondas.-Yhh...ja...to nic nie znaczy.-zająknęłam się.
-No pewnie, jak sobie wolisz.-wzruszył ramionami.
-Po prostu powiedz jak masz na imię.-jęknęłam z lekką irytacją.
-Ależ proszę bardzo, Lysander, zapomniałaś, że mój brat ma znamię na szyji po oparzeniu? Ja nie jestem taką ciamajdą, żeby wpaść na własną różdżkę.-odpowiedział z lekkim uśmieszkiem.
-Och...no tak...mam zaćmienie umysłu.-westchnęłam.
-Jak każdy w poniedziałek rano, nie przejmuj się.-Scamander puścił do mnie oczko-Co z nogą?-zapytał spoglądając na moje zaczerwienione udo.
Popatrzyłam na lekko sparzoną skórę. Trochę to piekło, pewnie gdyby nie moja trochę większa odporność na takie małe urazy to pewnie bolałoby bardziej. Pewnie szybko się zagoi, ale nie zmieniało to faktu, że teraz piekło jakbym miała tam miniaturowy Tartar. Mimo to uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.
-Jest dobrze.-odpowiedziałam.
-Chwila...-powiedział Lysander wyciągając różdżkę.
Wykonał delikatny ruch nad moją nogą a ja poczułam kojące zimno. Moja skóra była już tylko lekko różowa.
-Dzięki.-uśmiechnęłam się niepewnie.
-Nie ma za co, to zwykłe zaklęcie chłodzące.-odpowiedział blondyn-O ile się nie mylę mamy historię magii.
-Yhym...jakoś mi się nie śpieszy.-mruknęłam.
-Co powiesz na powolny spacerek pod klasę?-zapytał Scamander wyciągając do mnie dłoń.
-Powiedziałabym, że nie chcę, ale skoro proponujesz to ty...no niech będzie.-odpowiedziałam wstając. 
Chłopak uśmiechnął się do mnie, wyglądał jak męczennik słuchający ostatniego dowcipu przed śmiercią. Ruszyliśmy przez Wielką Salę jakbyśmy byli olimpijczykami wchodzącymi na stadion. No nie ukrywam...pierwszoroczniaki czasami patrzyły na mnie jak na boga...wiele się nie myliły. Szybko dotarliśmy pod klasę, gdzie inni uczniowie siedzieli rozgadani albo próbowali jeszcze odespać. Oczywiście co najbardziej rzuciło mi się w oczy? James z Alice przyklejeni do siebie jakby ktoś rzucił na nich zaklęcie trwałego przylepca.
-No nie...idę zwrócić śniadanie.-mruknęłam krzywiąc się.
Scamander spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
-Zazdrosna?-zaśmiał się lekko szturchając mnie w bok.
-Pfff...jeszcze czego! Jeżeli będę zazdrosna to znaczy, że mój mózg zupełnie wysiadł.-prychnęłam.
-To o co ci chodzi?-zapytał.
-Nie muszą się z tym tak obnosić...no weź, takie klejenie się do siebie mogą zachować na później, nie przy ludziach.-odpowiedziałam.
-No też racja...Ej, co ty knujesz?
-Zobaczysz.
Podeszłam do naszych kochasiów nieświadomie "kręcąc" biodrami. Czy Lysander przyglądał się temu? Pewnie tak, ale jakoś mnie to teraz nie interesowało. Stanęłam mniej więcej nad Jamesem i odchrząknęłam.
-Potter, prosiłam cię już wcześniej, opanuj się albo wynajmij dla was pokój.-powiedziałam.
Nie musiałam się za bardzo starać o zirytowany wyraz  twarzy. James odkleił się od Włoszki i popatrzył na mnie. Najpierw miał minę jakby zupełnie nie wiedział co się dzieje, ale po chwili zaczerwienił się.
-Eee...a tobie co do tego?-wymamrotał.
-Może to, że nie wszyscy chcą oglądać jak się obściskujecie.-odpowiedziałam.
-Powiedziała ta, co rok temu jak ślepa wróciła do jednego z największych szkolnych podrywaczy.-wywrócił oczami.
-Dobrze wiesz, że tak nie było.-warknęłam.
-A nawet pomijając to, przecież co chwila łazisz z innym chłopakiem, wcześniej był Fred, teraz ten Roven czy jakoś tak, dzisiaj przychodzisz z Lysanderem...-Potter wstał.
Dobra, znowu urósł, teraz górował nade mną o tyle, że mogłam poczuć się naprawdę mała.
-Po pierwsze, to był Raven, po drugie co ci do tego, z kim gadam? Wiesz, że nic mnie z nimi nie łączy.-szturchnęłam go jednym palcem z zaciętą miną.
-No peeeewnie...w sobotę to wyglądało jakbyś miała ochotę zabrać się z tym chłopakiem. Byliście tylko ze sobą przez kilka tygodni, skąd mam wiedzieć co się działo?
-Hmmm...może stąd, że nie miało co się dziać? Dobrze wiesz, że na razie mam dość chłopaków. Poza tym co ci do moich znajomości? Zazdrosny jesteś?-wyrzuciłam z siebie.
-Nie jestem zazdrosny. Może to ty jesteś co?-odparł.
-Jeszcze czego.-prychnęłam wywracając oczami-Jakbym miała być zazdrosna najpierw musiałabym dostać pustakiem w łeb.
Usłyszeliśmy śmiechy. Oboje równocześnie się rozejrzeliśmy. Alice i dwóch blondynów stało po naszych bokach śmiejąc się jak nigdy.
-Co?!-zapytaliśmy idealnie równo.
-Jesteście świetni. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego przedstawienia.-odpowiedział jeden ze Scamanderów.
-Zmuszacie mnie do przyznania racji Lorcanowi.-dodał drugi.
-To nawet słodkie kiedy się tak wkurzacie.-dodała Alice całując Jamesa w policzek.
-Eee...yyy...-zająknął się Potter czerwieniąc się.
-Nooo nie! Muszę w końcu wynaleźć te witaminy na miłość, ta straszna choroba pozbawiła Jamesa charakteru!-wzniosłam oczy "do nieba".
Potter trzepnął mnie w ramię pokazując mi język. Odpowiedziałam mu tym samym.
-Jamie, idę na lekcje, zobaczymy się później.-powiedziała Włoszka.
Jeszcze raz się pocałowali, ekhem, nie mogłam się powstrzymać od zrobienia kilku min, i Alice poszła. Po kilku minutach rozległ się dzwonek, chociaż dla mnie brzmiało to raczej jak marsz pogrzebowy, i zaczęła się tortura.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Szubi dubi! *.* Powracam wymachując tenisówkami po pokoju. Żeby napisać rozdział udawałam, że piję herbatę bo rodzice marudzili, że mam iść spać. No i tak siedzę słuchając When I Was A Teenager, w TV lecą Kuchenne Rewolucje gdzie Madzia Gesller wącha kotlety (to da się ćpać?! O.O) i tak jakoś to leci. Dedykacja dla Cupcake, proszę bardzo, oto Scamanderowie :3 Dobrze, kończę to pieprzenie bo na mnie chyba źle działa ta herbata i szampon do włosów.
Do napisania <3

środa, 25 września 2013

53." Mam do ciebie tylko jedną prośbę, opanuj się przy mnie, nadmiar słodkości szkodzi zębom a wolę je psuć na czekoladowych żabach niż na twoim związku. "

Śmiech ludzi, niebieskie niebo, słońce przyjemnie ogrzewające moją twarz, zielona trawa, błękitna tafla wody na jeziorze, las, nad którym górowało gigantycznych rozmiarów drzewo i zamek. Obraz jak z bajki. W pierwszej chwili myślałam, że jestem w Hogwarcie, większość się zgadzała, ale jednak coś mi nie grało. Na początku naprawdę wszystko wyglądało jak szkolne błonia, ale potem obraz zrobił się jakby wyraźniejszy. Zakazany Las był bardziej mroczny, a ten tu sam zachęcał, żeby do niego wejść. Zamek diametralnie się zmienił, nie był gotycką budowlą, ale...no nie potrafiłam tego nazwać. Wyglądało jak wielka rzymska willa połączona z greckimi świątyniami, była też gdzieś egipska piramida. Cała budowla wykonana była we wszystkich odmianach marmuru i wykańczana złotymi i srebrnymi akcentami. Obraz był po prostu jak z baśni. Przeszłam kawałek po błoniach kiedy w górę wzbił się wielki, fioletowy smok. Wyfrunął chyba z dalszej części pałacu i śmignął nad lasem a potem okrążył jezioro i wylądował kilka metrów przede mną. Skłonił głowę a z jego nozdrzy buchnął dym i kilka iskierek ognia. Stałam jak oczarowana przyglądając się temu niezwykłemu stworzeniu. Było piękne, fioletowe łuski połyskiwały na słońcu, wielkie skrzydła były złożone po bokach ale i tak robiły imponujące wrażenie, w zielonych oczach można było dostrzec inteligentny błysk, wspomnienie tysięcy lat życia, doświadczeń i wspomnień, ale jednak było w nich też coś młodego. Smok wykonał ruch głową jakby zapraszał mnie na swój grzbiet. Nie czułam strachu, wiedziałam, że jest po mojej stronie, biła od niego jakaś moc, której nigdy wcześniej nie spotkałam, chociaż wydawała mi się znana. Podeszłam do niego i lekko pogłaskałam go po szyi. Schylił się umożliwiając mi wejście na grzbiet. Bezproblemowo weszłam na niego i usiadłam w miejscu pomiędzy dwiema wypustkami, które wydawało się stworzone do siedzenia. Wcześniej nie zwracałam uwagi na swój strój, dopiero teraz zwróciło to moją uwagę. Miałam na sobie lekką, białą sukienkę przewiązywaną złotą tasiemką pod piersiami i bose stopy. Skrzydła smoka rozpostarły się, machnął nimi dwa razy i już byliśmy w górze. Poczułam na twarzy przyjemny wiatr, który rozwiał moje rozpuszczone włosy. Smok leciał niewiarygodnie szybko, ale nie bałam się, w pełni ufałam temu stworzeniu. Złapałam się fioletowej wypustki na jego karku, ubranie i włosy powiewały mi na wietrze kiedy lecieliśmy nie wiadomo gdzie. Przytuliłam się do jego szyi i przymknęłam oczy. Byłam szczęśliwa jak nigdy...
                                             ***
Nie wiem co mnie obudziło, ale stawiałabym na głód. Było mi wygodnie i praktycznie nie chciało mi się ruszać, ale jednak zmusiłam się do otworzenia oczu.
-Ej, obudziła się!-zawołało na raz kilka osób.
I nagle nade mną pojawiło się na raz kilka twarzy, najpierw Yuri, potem James, Fred, Lily...i nagle nie wiedziałam na kogo patrzeć. Uśmiechnęłam się lekko i usiadłam.
-Przysięgam, jeżeli ktoś mi wymalował coś na twarzy to...-zaczęłam.
-Witamy z powrotem.-zaśmiał się James-Też za tobą tęskniliśmy.
-Aha, no pewnie...-wywróciłam oczami nie ukrywając sarkazmu.
-Ja tęskniłam!-zaprotestowały Yuri i Lily.
-Ja też!-dodał Fred.
-Wam wierzę, ale założę się o sykla, że pan zakochaniec był cały czas w swoim innym świecie.-odpowiedziałam.
-Wcale nie!-zaprotestował James.
-Aha, pewnie, pewnie. Mam do ciebie tylko jedną prośbę, opanuj się przy mnie, nadmiar słodkości szkodzi zębom a wolę je psuć na czekoladowych żabach niż na twoim związku.Tak, jestem cholernie złośliwa, ale widok Pottera całego czerwonego na twarzy był tego warty. Chłopak wymamrotał coś niezrozumiałego i opadł obok mnie na kanapę z lekko naburmuszoną miną. Popatrzyłam na resztę obecnych, którzy ledwie opanowali śmiech. Nagle w mojej głowie coś zadzwoniło i poderwałam się jak oparzona z miejsca.
-Co z Hadesem?-zapytałam rozglądając się po pokoju wspólnym.
-Pfff...na mnie narzeka a sama zdradza mnie z kotem...-mruknął Potter.
Puściłam tę uwagę mimo uszu ponieważ musiałam znaleźć mojego wrednego kota. Chciałam iść do dormitorium kiedy prawie potknęłam się o czarną, futrzaną kulkę. Właśnie zostałam oszukana przez kota!
-Hades!-zawołałam podnosząc zwierzaka z podłogi.
Kot oczywiście otworzył oczy i spojrzał na mnie jakby chciał powiedzieć "Czuj się zaszczycona moim spojrzeniem." i ziewnął. Wywróciłam oczami i usiadłam na kanapie. Hades akurat postanowił się rozbudzić, praktycznie skoczył na "fochniętego" Jamesa i zaczął mu tarmosić włosy. Potter próbował zdjąć kota z głowy, ale coś mu nie wychodziło więc tylko miotał się w miejscu. Wszyscy równocześnie zaczęliśmy się śmiać. Wszystko wyglądało jak dawniej...pomijając Alice...
                                           ***
Och, ach...poniedziałek. Ukochany dzień tygodnia wszystkich uczniów, zaczynamy jakże ciekawą, interesującą i lubianą historią magii...Powiedziała niewyspana i zirytowana Des szukając swojego miecza. Nic tylko skakać z radości nie? Od rana wszystko mi się sypało. Suszarka i prostownica do włosów popsuły się tylko od tego, że ich dotknęłam, kredka do oczu mi się połamała i prawie wbiła się w oko, no wolałabym to niż wykład Binssa. No i w chwili obecnej stałam przed lustrem wyglądając jak mokra panda. Nie żebym miała coś do pand, to bardzo sympatyczne i słodkie stworzenia, ale ja nie byłam w żadnym stopniu słodka, szczególnie z chęcią mordu wypisaną na twarzy tak, jak teraz. Udało mi się zmyć nadmiar kredki, włosy wysuszyłam kombinacją mocy hefajstosowych i zeusowych, czyli zapaleniem płomyka na dłoni i wywołanie podmuchu wiatru. Ubrałam szkolny mundurek odkrywając, że nienawidzę spódniczek bardziej niż kilka tygodni temu. W końcu mogłam wyjść z łazienki, złapałam torbę z podręcznikami, telefon i zbiegłam do pokoju wspólnego.
-Co tak długo?-zapytał James.
-Sprzęty elektroniczne mnie nienawidzą.-odpowiedziałam.
-Co?-parsknął Aron.
-Nie śmiej się, one uknuły spisek!-powiedziałam rzucając w niego poduszką.
-No peeeewnie Des, mnie dzisiaj próbowała zjeść opętana ładowarka.-zaśmiał się James.
-Ej Potter, uważaj sobie.-warknęłam.
-No lepiej wszyscy uważajmy bo zaraz nas pozabija spojrzeniem!-wtrącił Aron-Co ty? Okres masz?-dodał.
-Żebyś ty zaraz okresu nie dostał jak wam strzelę upiorgackiem.-wycelowałam w nich różdżką.
-Mnie nie strzelisz bo tylko ja mam notatki z historii magii.-wtrąciła Yuri pokazując mi język.
-Ona chyba idzie w ślady ciotki Hermiony...-westchnął James z wymowną miną.
-Tylko, że my, w przeciwieństwie do twojego ojca i wujka, bez niej przeżyjemy dwa dni.-zaśmiałam się na wspomnienie opoowieści usłyszanych od pana Pottera.
Sam Harry Potter opowiadał mi o swoich przygodach, zaraz zostanę VIPem! No, a tak na poważnie to tyle czasu spędzałam u Potterów, że czułam się u nich praktycznie jak w domu, traktowali mnie jak członka rodziny. Nie żebym się wpraszała, oni sami mnie do siebie zapraszali, a ja bardzo ich lubiłam. Spojrzałam na Jamesa, który się do mnie uśmiechnął jakby rozumiał o czym myślę.
-Możemy iść na śniadanie zanim nam wszystko zjedzą?-odezwał się Aron.
-Zamknij się!-warknęła Yuri i trzepnęła go w głowę.
-Ale jestem głodny...-westchnął chłopak.
-A co mnie twój żołądek...yhh...idiota...-mruknęła dziewczyna ruszając do wyjścia.
-Co ja znowu zrobiłem?!
-Rusz dupę a może ci powiem!-odpowiedziała koreanka wychodząc przez dziurę za portretem Grubej Damy.
-Te baby...-mruknął Aron biegnąc za dziewczyną.
Wymieniłam z Jamesem rozbawione spojrzenia i roześmialiśmy się.
-Oni jeszcze będą razem.-stwierdziłam.
-Upijemy się na ich weselu.-dodał Potter  z konspiracyjnym uśmieszkiem.
-No pewnie!-natychmiast się zgodziłam i ruszyliśmy do Wielkiej Sali.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Szubi dubi du! Oto jestem. Ćpam herbatę stąd sen Des. Kooooocham smoki! *.* <3 Dedyk dla Kath. Na dzisiaj kończę, do napisania.

niedziela, 22 września 2013

52."I oboje ruszyliśmy w swoje strony."

Już prawie zapomniałam jak to jest nie kłócić się z Jamesem. To bardzo dziwne jak szybko ludzie odzwyczajają się od siebie, pamiętałam jak wcześniej z nami było, ale jednak co chwila odkrywałam, że coś zatarło mi się w pamięci. No i sama nie wiem czy zapomniałam o tym, że James bywa nadopiekuńczy czy to coś nowego.
-Powinnaś pójść do pani Pomfery, wyglądasz na wykończoną.-powiedział po raz dziesiąty.
Szliśmy do sali obrony przed czarną magią, a on nie dawał mi z tym spokoju, Raven na początku też próbował coś od siebie dołożyć, ale poddał się po czwartej próbie. Potter był upierdliwy jak nigdy, czemu postanowił się przejmować moim zdrowiem?! Zastanawiało mnie też czemu myślał, że umarłam. No to znaczy naprawdę prawie umarłam, ale skąd on mógł to wiedzieć? Chyba sporo mnie ominęło. Nie wiedziałam czy żałować tej wyprawy czy wręcz przeciwnie. Widziałam rzeczy, których nigdy nie zapomnę, ale nie wiem czy chcę wszystko pamiętać. Może większość była tylko złudzeniem, chociaż zaprzeczał temu magiczny przedmiot w moich dłoniach, ale było to takie niezwykłe, nie spodziewałam się tego nigdzie, nawet w świecie magii i bogów, teraz rozumiałam, że to jest o wiele szersze pojęcie niż wcześniej mi się wydawało. Tak naprawdę w głowie miałam tyle informacji, że dziwiłam się, że mózg mi jeszcze nie eksplodował. To, że Raven posiadał ducha smoka i to nie on jeden było dla mnie nowością. On był zjednoczony z potężnym stworzeniem równym bogom, miał jego moc, ja może byłam boskim dzieckiem, ale wobec tego chłopaka czułam się teraz mała i słaba. Przecież on się dopiero szkolił, jak pomyślałam co będzie z nim kiedy będzie umiał wykorzystać całą swoją moc po prostu nie mogłam uwierzyć, że stoję obok niego. Kolejnym, tym razem niezbyt przyjemnym odkryciem, była opowieść o Apopisie czy jak to się zwało tego węża, wielki, pierwotny potwór, uosobienie zła zamknięty w jakimś więzieniu, z którego próbuje się wydostać. Przypominały mi się jakieś fragmenty snów i rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Tunel, który odkryłam z Jamesem rok temu, to co tam słyszałam, ten głos, wakacje, kiedy Zeus i Posejdon prawie roznieśli świat, raz mi się wydawało, że widziałam błysk łusek czy czegoś podobnego. Nie, to chyba zmęczenie i zwykły strach kazały mi tak myśleć. Przecież to bez sensu, równie dobrze to mogły być czyste przypadki.A pomijając już wszelkie złe moce to co mam sądzić o tych próbach? Widziałam co może się ze mną stać, nie wiem czy był to najgorszy możliwy scenariusz, ale bałam się, że może się spełnić. Co jeżeli gdzieś we mnie siedzi to zło? No i jeszcze Anubis...Czemu tak dokładnie pamiętałam obcego boga zmarłych? Wcale nie przypominał mi boga. On był po prostu...no ludzki. Poza tym jak na bóstwo mające kilka tysięcy lat wyglądał całkiem nieźle. Oczywiście nie chciałabym go spotkać jeżeli nie miałabym pewności, że będę dalej prowadzić moją egzystencję na tym porypanym świecie, ale chciałabym też kiedyś jeszcze raz go zobaczyć. Nagle z mojej głowy uleciały wszystkie myśli a mózg najprawdopodobniej zaczął orbitować wokół małej postaci Anubisa znajdującej się w mojej głowie. Zupełnie zapomniałam o świecie zastanawiając się dokładniej nad tym bogiem. Tyle czasu brałam go za uosobienie zła a tak się myliłam. Czemu pokazał mi się w takiej postaci? I na litość wszystkiego, czemu teraz łaziłam mając przed oczami właśnie jego?! Niech wyłazi z mojej głowy! Może to był po prostu jakiś czar? Niech on sobie szuka jakiejś innej dziewczyny, bo ja na pewno nie jestem zainteresowana zostaniem panią szakal. Westchnęłam cicho i rozejrzałam się po korytarzu. Byliśmy już niedaleko sali, popołudniowe słońce wpadało przez wysokie okna a ja cieszyłam się, że znowu tu jestem, no jak na razie, ale w tym momencie marzyłam głównie o wyspaniu się na własnym łóżku. W końcu dotarliśmy pod klasę, nie wiem czy tylko ja pomyślałam o  wproszeniu się na chama do środka, bo reszta zatrzymała się przed drzwiami...echhhh, miałam o Jamesie lepsze zdanie! Dobra, olać to! Praktycznie nie zatrzymując się otworzyłam drzwi z zamachem i weszłam do sali przywołując na twarz uśmieszek numer dwanaście czyli "Jestem wredna, ale i tak mnie uwielbiacie." i przeszłam pomiędzy ławkami. Cud sprawił, że Percy akurat był w sali, stał do nas tyłem.
-Witam, wróciłam wkurzać i irytować.-odezwałam się.
Nie zorientowałam się, że weszłam jedynie z Ravenem dopóki nie odwróciłam na chwilę głowy. Percy obrócił się w naszą stronę, na jego twarzy malowało się zaskoczenie, ulga i chyba duma. Yeah, proszę zapisać to gdzieś jako historyczne wydarzenie, dzisiaj nastąpił jedyny taki dzień, w którym jakikolwiek nauczyciel może być ze mnie dumny!
-Dzięki bogom...już podejrzewaliśmy...-powiedział wodząc wzrokiem po naszych twarzach-...A z resztą nieważne, liczy się, że jesteście.-dokończył.
Coś mi się tu wyraźnie nie zgadzało. Musiało się coś wydarzyć kiedy mnie nie było, najpierw James dziwnie się zachowywał, teraz Percy...Czemu wszyscy myśleli, że jestem martwa, albo coś się ze mną stało?! Czy wszystkim zależy żebym już poszła wkurzać Hadesa a nie ich?!  Fajnie wiedzieć, że jestem tak miło widziana na tym świecie, nie ma co...
-Nie, właśnie, że ważne. Co się tu działo? James myślał, że nie żyję, czemu?-zapytałam i jestem pewna, że w moich oczach pojawił się ostrzegawczy błysk.
-To nic wielkiego...to znaczy kiedy cię nie było był wypadek, albo nie wypadek, nie wiem, mugolska katastrofa lotnicza, w tamtej okolicy pojawił się Mroczny Znak i zaczęła się panika.-odpowiedział nauczyciel.
-A jaki to ma związek ze mną?
No może Mroczny Znak jednak nie został hitem tygodnia w kategorii najprzyjemniejszych wiadomości, ale dalej nic nie rozumiałam. Wiedziałam przecież, że Śmierciożercy uciekli z Azkabanu przed ostatnimi wakacjami, przecież próbowali nas zaatakować, ale nie był to od razu wybuch wojny!
-Wy lecieliście tym zaatakowanym samolotem...
No pewnie! Jestem ciemną masą! Przecież obudziliśmy się w praktycznie roztrzaskanym samolocie i byliśmy na granicy śmierci. Powinno mnie to szokować? No może, ale ja zaczęłam się zastanawiać czy zmiana w zachowaniu Jamesa była spowodowana tylko tym, że myślał, że jestem martwa? Poważnie musiał myśleć, że mnie utracił na zawsze, żeby znowu mnie zauważyć? Dobra, dobra...może powinnam to przemilczeć, żeby nie zaczynać kolejnej kłótni.
-Dobra, już rozumiem. Zapomnijmy o tym, mam to...coś...-powiedziałam podając Percy'emu owoc.
Nie interesowało mnie co będzie dalej, zrobiłam swoje i teraz chciałam po prostu iść spać.
-Świetnie...-zaczął Percy.
-Pomińmy to gadanie, wy macie co chcieliście, zrobiłam swoje, mogę iść spać?-przerwałam mu.
Jak ja zawsze potrafię wszystkich rozbawić. Raven i Percy natychmiast się roześmiali a ja tylko stałam uśmiechając się niewinnie.
-Pewnie, że możesz, ale postaraj się jeszcze odprowadzić Ravena.-poprosił nauczyciel.
-Yhym...-pokiwałam głową-Może do poniedziałku się zbudzę.-dodałam idąc już do wyjścia z klasy.
Wyszłam na korytarz całkiem zadowolona z życia a tu co? James i Alice przyssani do siebie jak pijawki. Słodkie aż do porzygu! No i dopiero teraz zauważyłam, że Potter nadal nie miał na sobie koszulki, którą przypadkiem mu zdarłam. Nie żeby coś, ale to była moja zasługa i ta oto pani nie powinna tego wykorzystywać bez moich uprawnień! Pfff...się znalazła parka, wygląda na to, że od teraz naprawdę jestem ja jedna jedyna niepoważna. Och to takie straszne, idę się pociąć masłem. Jak zawsze wszystko na mnie...miłość to taka straszna choroba. Przysięgam sobie wynaleźć na to jakieś witaminy, po tych całych przygodach z pewnym blond Krukonem mam dość na całe lata!
-Ekehm...to może wy dalej sobie tutaj...ekhem...nie ważne, ale ja idę odprowadzić Ravena.-odezwałam się.
Co mnie najbardziej rozśmieszyło? Mina Jamesa, to jak prawie się przewrócili czy ich późniejsze niewyraźne tłumaczenia? Sama nie wiem, ale śmiałam się tak głośno, że chyba pół zamku mnie usłyszało. Musiałam usiąść na parapecie żeby się nie przewrócić. Po kilku minutach rozbolał mnie brzuch, ale ja dalej nie mogłam się uspokoić. Śmiałam się na cały głos, w kącikach oczu zebrały mi się łzy. Myślałam, że zaraz umrę ze śmiechu, że to się nigdy nie skończy, ale po około dziesięciu minutach udało mi się jakoś uspokoić. Jeżeli śmialiście się kiedyś bite dziesięć minut to rozumiecie, że kolejne pięć poświęciłam na dojście do siebie.
-Eee...-zaczął cały czerwony na twarzy James.
-No nie mogę!-zawołałam z rozbawieniem i wstałam z parapetu-Czemu ja ciebie nie nagrałam?!
-Tsaaa...ja też tęskniłem...-wymamrotał Potter.
-No...to ja lecę odprowadzić Ravena.-powtórzyłam zaczynając wycofywać się.
Nie wiedziałam czemu tak bardzo chciałam się odsunąć na bok. Pewnie, rozbawiło mnie to przed chwilą, ale teraz czułam się jak intruz, nie byłam potrzebna w tym towarzystwie. Jednocześnie nie chciałam rozstawać się teraz z Ravenem, naprawdę go polubiłam i spędziłam z nim już tyle czasu, że znowu przyzwyczaić się do jego braku będzie co najmniej dziwnie.Znałam go najwyżej parę tygodni, ale jednak w jakiś sposób już się do niego przywiązałam.
-Możemy iść z wami.-odpowiedział James.
Czy ty nie rozumiesz człowieku, że właśnie tego chcę uniknąć?! No co za...co za James! Inaczej się tego nazwać nie da, tylko on potrafi tak wszystko utrudnić! Yhhh...Może wcześniej nie zwróciłam uwagi, ale teraz podłapałam kątem oka, że Potter jakoś inaczej patrzy na Ravena. Co on znowu wymyślił? Już ja sobie z nim później pogadam.
-Jak wolisz.-wzruszyłam ramionami udając obojętność chociaż w środku gotowałam się od nadmiaru emocji.
No i ruszyliśmy na błonia. Nie wiedziałam dokładnie jak i, co ważniejsze, gdzie Raven ma teraz dotrzeć, może jeszcze kiedyś się dowiem, niestety nie powiedział mi za dużo o smokach, ale kiedyś się dowiem. Zauważyłam, że oboje trochę się ociągaliśmy. To dziwne jak jedna misja może związać ze sobą dwie osoby, ile potrafi zmienić. Odprowadziliśmy chłopaka tak daleko, jak mogliśmy, oczywiście pan Potter i jego dziewczyna (ekhem...mam złe wspomnienia z jej imieniem, ale o tym innym razem) całą drogę byli o wiele za blisko przejścia do kolejnego wyznawania sobie uczuć. Jeżeli to ma być tak cały czas to chyba czeka mnie cudowny rok kompletnego przesłodzenia i obserwowania tego jakże pięknego związku...Gdzie jest moje masło?! Muszę się w końcu pociąć...Kiedy już miałam się pożegnać z Ravenem nagle oboje stanęliśmy jak wryci z nadzieją, że jednak można to przeciągać. Niech nikt nic sobie nie myśli, wszystko co nastąpiło nie miało żadnego związku z dziwną przypadłością nazywaną miłość, której dwie ofiary miały powodować u mnie chęć strzelenia czegoś piorunem przez najbliższe miesiące. Między nami była i będzie co najwyżej przyjaźń!!
-No to...-zaczęłam niepewnie.
-Do zobaczenia...-wymamrotał Raven.
-Nie masz pewności, że się spotkamy.-westchnęłam wbijając wzrok w swoje buty.
-Jeszcze jakiś czas temu twierdziłaś, że ciebie nie da się tak łatwo pozbyć.-powiedział z lekkim uśmiechem-Zawsze mogę się urwać tutaj czy coś takiego...
Popatrzyłam na niego z lekkim błyskiem w oku i uśmiechnęłam się w swoim zwyczajowym, rozbrajającym stylu.
-Zapraszam i polecam się na przyszłość.
Wtedy wyciągnął z kieszeni spodni coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam, wisiorek na czarnym rzemyku z fioletowym kamieniem pośrodku i włożył mi go w dłoń.
-Mój jest podobny, wszystkie są magiczne na swój sposób...może ci się przydać, nie bardzo się na tym znam, ale będzie cię chronić...no i może zwiększać twoje moce.-wyjaśnił.
-Ja...Raven...-zająknęłam się-Dzięki.-dodałam po chwili i przytuliłam go po przyjacielsku.
Chłopak odwzajemnił uścisk.
-No to do zobaczenia.-odezwał się pierwszy.
-Do zobaczenia.-odpowiedziałam.
I oboje ruszyliśmy w swoje strony. Obwiązałam sobie nadgarstek rzemykiem, bo tymczasowo nie miałam gdzie indziej schować prezentu. James z Alice szli przodem a ja praktycznie wlokłam się za nimi. Dopiero zaczynałam odczuwać prawdziwe skutki mojego zmęczenia. Miałam wrażenie, że nagle wszystko zwolniło, słyszałam, że James coś mówi, ale nie rozróżniałam słów. To było tak, jakby oddzielała nas od siebie ściana wody. Oczy same mi się zamykały a głowa opadała. Straciłam poczucie przestrzeni, miałam wrażenie, że lecę w dół, chociaż widziałam wszystko jednak dalej myślałam, że spadam w dół. I nie wiadomo skąd ktoś mnie chwycił. Nie myślałam za wiele, oparłam się o niego przymykając oczy.
-Jesteś padnięta...-usłyszałam koło ucha głos Pottera.
Wymamrotałam coś co miało przypominać "Wcale nie." ale chyba nie bardzo mi wyszło.
-Śpij, zaniosę cię.-powiedział James.
Szczerze to nawet nie miałam siły protestować kiedy mnie podniósł. Oparłam się o niego odkrywając jaki jest ciepły i po chwili już spałam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Des: No ładnie to tak?!
Ja: Ale, że co?
D: Tyle nie pisać! Nic tylko siedzisz na tych lekcjach i kozły rysujesz! Mogłabyś się mną zająć! *foch*
J: Przepraszam, muszę ciągle pilnować, żeby jaśnie pani od polaka "Nie dam wam nic powiedzieć." nie kazała mi napisać jakiejś głupoty!
D: A co mnie to! Masz tyle wolnego czasu!
J: *wzrusza ramionami* Przypominam ci, że mamy podobną osobowość i obie jesteśmy tak samo leniwe, więc nie praw mi kazań...
D: Yhh...Gdzie moje masło?!
Ekhem...tym przyjemnym akcentem kończę! Wybaczcie taką przerwę, ale...no tak wyszło, znowu ;__; Napisane na głupawce po lemoniadzie, Cup, Kath i Eve mymi świadkami! Dziękuję za zmarnowanie czasu (serio? pewnie nikt tego nie czyta xD) i uprzejmie proszę o pozostawienie komentarza.  
                    

poniedziałek, 9 września 2013

51."James, ty nieskończenie durny idioto!"

Sifnks po kilku minutach uspokoił się i zatrzymał się przed nami. Stwór przekrzywił głowę na lewo i przypatrzył na nas ciekawsko. Dalej nie miałam pojęcia jak mamy na nim wrócić do Anglii, no przecież nie poleci a lądem to strasznie długo, poza tym jak wtedy dotrzemy na wyspy? Mamy przerąbane... Sfinks zaskrzeczał i zamachał głową jakby chciał nam powiedzieć, że mamy na niego wsiąść. Popatrzyłam na Ravena pytająco a on wzruszył ramionami.
-Co nam szkodzi?-powiedział.
-No w zasadzie nic...-westchnęłam.
Chłopak wskoczył na grzbiet sfinksa a ja poszłam w jego ślady. Raven pomógł mi wejść na stwora, usiadłam przed nim i złapałam się karku. Poczułam jak chłopak łapie mnie w pasie. Wywróciłam oczami, ale nie zaprotestowałam, niech sobie myśli, że jest silniejszy. Kiedy siedzieliśmy w miarę wygodnie sfinks skoczył przed siebie. Cały świat rozmył się w kolorową plamę tylko po to, żeby po chwili zniknąć w całkowitej ciemności. Miejsce, do którego trafiliśmy było strasznie dziwne. Po pierwsze otaczała nas mgła, było ciemno jak w środku nocy, ale widziałam ciemną taflę wody i brzegi rzeki, po której się przemieszczaliśmy. Po obu stronach leżał czarny piasek a na nim kości, za tą dziwną plażą stało kilka trzcinowych chat, wszędzie plątały się niewyraźne widma. Sfinks poruszał się tu nadzwyczaj szybko, niedługo trzcinowe chaty zmieniły się w miasto, które było odzwierciedleniem Londynu, a później zmieniło się w Hogsmeade. Zauważyłam, że zbliżamy się do odwzorowania doków w Hogwarcie. Wcześniej mnie to nie zastanawiało, ale teraz nie dawało mi spokoju to, że nasz nowy "rumak" unosi się nad wodą. Zanim zdążyłam się temu jakoś przyjrzeć stwór wyszedł na brzeg, a równo z tym wróciliśmy do prawdziwego świata. Było południe, a ja, kompletnie wykończona, w podartych ciuchach, ze świecącym czymś wracałam do szkoły...nie no, przecież to całkiem normalne! Zeskoczyłam ze sfinksa razem z Ravenem, a stwór potrząsnął głową i znowu skoczył w nicość. Popatrzyłam na chłopaka i westchnęłam.
-Idziemy?-zapytałam.
-Dobrze by było.-odpowiedział.
Ruszyliśmy na błonia, chociaż nawet nie wiem po co akurat tam.
~James~
Siedziałem z Alice na błoniach. Starałem się jak mogłem żeby wyglądać na zadowolonego, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Nie mogłem zapomnieć o Des, bez niej mój świat był nijaki. Tęskniłem za jej fochami, za wypominaniem mi głupoty, za naszymi głupimi pomysłami. Bez niej nie było części mnie, może się powtarzam, ale taka była prawda, potrzebowałem jej, nie mogłem bez niej żyć. Brzmi jak wyznanie zakochanego? No może, ale to była moja przyjaciółka i potrzebowałem jej. Nie dawało mi to spokoju, bo wiedziałem, że nawet kiedy by żyła to nigdy by mi nie wybaczyła. Alice lekko złapała moja dłoń, a ja prawie, że automatycznie splotłem moje palce z jej.
-Co się dzieje?-zapytała patrząc mi prosto w oczy.
-Ja...chyba coś spieprzyłem i...już nie mogę tego naprawić...dobra, nie chyba tylko na pewno spieprzyłem...-odpowiedziałem spuszczając wzrok.
-Wszystko da się naprawić.-powiedziała lekko gładząc wierzch mojej dłoni.
-Tego nie...straciłem kogoś i...i nic tego nie zmieni.-pokręciłem głową.
-Ci, na których nam zależy nigdy nas nie opuszczają.-szepnęła lekko mnie całując.
Na chwilę uwolniłem się od przytłaczających uczuć i myśli. Te kilkanaście sekund dawało mi wytchnienie. Romantyczne? Tak, ale ktoś postanowił to przerwać, no nie byle ktoś.
-Nienawidzę pustyń, nawet tych wyimaginowanych!-usłyszałem z daleka tak znajomy głos i po prostu nie wierzyłem, że to się dzieje.
Miałem wrażenie, że chyba śnię, że to nie jest realne i zaraz się rozpłynie, ale tak nie było. Oderwałem się od Alice i spojrzałem w kierunku jeziora. Zamurowało mnie. W moją stronę szła jedyna osoba, która w takim stylu umie przerwać tak romantyczną chwilę. Nie spodziewałem się tego, ale to się działo. W moja stronę szła w podartych ciuchach Des wymachując jakimś świecącym czymś a za nią szedł chłopak o jasnobrązowych włosach. Przez kilka minut stałem robiąc wielkie oczy, tyle czasu myślałem, że ona nie żyje a tu...szła jak gdyby nigdy nic. W tym momencie byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. To jest Des, tego nie zabijesz...
      ~Destiny~
-Nienawidzę pustyń, nawet tych wyimaginowanych!-powiedziałam otrząsając pozostałości moich ciuchów z resztek piasku-Wszędzie tylko ten cholerny piasek...-jęknęłam.
-Taki urok pustyni geniuszu.-zaśmiał się Raven.
Powstrzymałam śmiech i porządnie trzepnęłam go w łeb. W lewej ręce niosłam zieloną łzę, ale druga idealnie wycelowała w tył głowy chłopaka. 
-Dziękuję za nadanie mi tego tytułu, w końcu ktoś dostrzegł mój nieprzenikniony intelekt.-odpowiedziałam udając, ze zadzieram nosa. 
-A geniusz zna pojęcie sarkazmu?-zapytał.
-Ależ oczywiście mój wierny smoczku.-pokazałam mu język.
-Byle nie smoczku!-zawołał chłopak lekko się rumieniąc.
-Ale jesteś takim słodziutkim smoczkiem...szczególnie jak się czerwienisz.-zaśmiałam się.
-Bo smoczek zaraz da ci popalić.-mruknął.
-Och czyżby?-rzuciłam z rozbawieniem bawiąc się małymi płomykami, które zatańczyły na mojej dłoni.
Nie wiedziałam jak daleko zaszliśmy, ale postanowił nam przerwać szanowny pan Potter. Czy w moich oczach od razu pojawiła się chęć mordu? Sądząc po tym, że James zatrzymał się o kilka metrów ode mnie z miną wystraszonego szczeniaka. Patrzyliśmy na siebie jakiś czas, za mną stał Raven, za nim Alice, oboje z minami wyrażającym nieme pytanie "O co chodzi?".
-Żyjesz...-odezwał się Potter z nieukrywaną radością.
Moja reakcja była chyba do przewidzenia. Dałam Ravenowi owoc do potrzymania a sama podeszłam do Pottera z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Chłopak spojrzał na mnie pytająco.
-James, ty nieskończenie durny idioto!-wydarłam się chyba na cały zamek, mało mnie to obchodziło-Czy ty wiesz jak ja cię nie znoszę?! Rozumiesz co zrobiłeś?!-i zaczęłam litanię.
Nie dał mi nawet połowy wykrzyczeć. Czemu on zawsze musi zrobić coś, co na mnie tak dziwnie wpływa, że nagle zmieniam swoje zamiary?! Przytulił mnie mocno i nie dał się wyrwać.
-Wiem, wszystko wiem, jestem za głupi na nieskończenie durnego idiotę, przepraszam cię. Wiem, że pewnie mi nie wybaczysz, nie zasługuję na to, ale po prostu przepraszam. Proszę cię, nie zostawiaj mnie już, bałem się jak cholera, myślałem, że nigdy cię nie zobaczę, a bez ciebie wszystko jest dla mnie bez sensu, potrzebuję cię, nawet jeśli masz mnie nienawidzić...-powiedział.
Poczułam łzy w oczach, zanim się zorientowałam już płakałam. 
-James...ja...-zająknęłam się-James ty...ty cholerny, głupi, nieogarnięty...-nie dokończyłam, zaczęłam się z nim szarpać.
Nie wiedziałam co chciałam osiągnąć, nie byłam w stanie powiedzieć więc zaczęłam się na nim wyżywać. Przypadkiem zdarłam mu koszulkę, może gdybym nie była zajęta próbami podrapania go zauważyłabym, ze jest nawet całkiem nieźle zbudowany, no był chudy, ale miał się czym pochwalić. W końcu oboje wylądowaliśmy na trawie obok siebie z potarganymi włosami i policzkami mokrymi od łez.
-Właśnie za tym tęskniłem.-powiedział z lekkim uśmiechem. 
-Mam cię częściej bić?-zapytałam.
-Masz tyle powodów...A wybaczasz mi?-lekko się zaczerwienił.
-Pewnie, a ty mi? Zachowywałam się jak dzieciak.-odpowiedziałam czując jak lekko się czerwienię.
-Tak, chociaż twierdzę, że nie mam czego wybaczać.-odpowiedział.
Nie potrzebowałam niczego więcej, przytuliłam go najmocniej jak mogłam. W końcu odzyskałam Jamesa!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Je je je, powraca nieogarnięta, pieprznięta, popieprzona i głupia autorka, za która nikt nie tęskni! ^^ Mogę nawet być zadowolona z tego rozdziału...no chyba. Pewnie kilka osób rozpozna niektóre teksty. Pam pa ram pam pam. Jak tam w szkołach? Moja wychowawczyni startuje o tytuł kolejnej Umbridge x,x ale tak poza tym to wszystko da się znieść. Mój nauczyciel od niemca ("Pan Student") przypomina Pottera, w klasie mam dwa bardzo zabawne okazy gatunku chłopak...trzeci jest rudy i całą podstawówkę go nie lubiłam bo on nie lubił mnie >.> a na działalności recepcji rysuję satyrów! Mam nadzieję, że wszyscy przeżyjemy do końca tego roku szkolnego, znalazłam już u mnie Narnię, boje się, że gdzieś buszuje Bazyliszek...No to zapraszam do komentowania, nawet z anonimka, tylko proszę, bez nieuzasadnionych hejtów. Dziękuje, dobranoc, odmeldowuję się, nox!        

piątek, 30 sierpnia 2013

50."Nigdy sobie tego nie wybaczę."

Obudziłem się z niejasnym przeczuciem, że coś się stało. Całą noc śniły mi się katastrofy lotnicze, głównie widziałem twarz przerażonej blondynki o niebieskich oczach, tylko raz sen się zmienił. Widziałem ją, wyglądała jakby dopiero skończyła zażartą walkę, twarz miała zaczerwienioną od płaczu, w oczach miała strach ale też jakiś błysk, którego wcześniej w nich nie widziałem, no a potem po prostu mnie pocałowała. Może i jest to okropne i nieuczciwe wobec Alice, ale podobało mi się to i nie umiałem nic z tym zrobić, ale zacząłem się zastanawiać jakby to było naprawdę. I to bolało jeszcze bardziej bo wiedziałem, ze nigdy się nie dowiem a pewnie nawet bym się nie dowiedział. Nie mogłem sobie tego zapomnieć, przecież mogłem być z nią, to mogło się skończyć inaczej. Przecież dobrze wiedziałem, że ona nie umie latać, gdybym z nią był może udałoby mi się ją uratować a tak...Nigdy sobie tego nie wybaczę.  Czemu jeszcze nikt tego nie powiedział? Czemu wszyscy milczą? Przecież Percy i Katherina wiedzieli, powinni wiedzieć, a udawali, że nic się nie dzieje. To było niesprawiedliwe! Niedawno uratowała nas wszystkich, powinno jej się coś za to należeć, a nie udawanie, że nic się nie stało, zapomnienie o niej, jakby nigdy nie istniała. To była moja Des, wkurzająca, pyskata, niezrozumiała, wredna, słodka, niezastąpiona Des. Najgorsze było to, że zanim to się stało nie udało mi się jej przeprosić. Każdy dzień kiedy jej nie było był okropny, ledwie znosiłem nasze kłótnie, nie mogłem wytrzymać tego stanu, a co mam zrobić teraz? Czasami przyłapywałem się na tym, że patrzę w okno z nadzieją, że zobaczę ją za nim, wpatruję się w puste miejsce w klasie jakby to miało sprawić, że pojawi się tam, ale to było niemożliwe. Przecież martwi nie ożywają. Chciałbym móc zobaczyć ją, powiedzieć, że przepraszam, że byłem idiotą, że chcę żeby mi wybaczyła chociaż na to nie zasługuję, ale nie mogłem. Jeżeli bym mógł to wymieniłbym swoje życie za jej, o wiele bardziej na to zasługiwała. Bez niej wszystko było takie puste, ciche i bezbarwne. Nawet kiedy na mnie wrzeszczała albo miała focha było to o wiele leprze niż życie bez niej. Teraz czułem się jakby odebrano mi część mnie, została we mnie dziura, która nigdy nie da się wypełnić. Minął już tydzień odkąd wiedziałem, że już jej nie ma a z każdym dniem czułem się coraz gorzej. Po prostu chciałem żeby się tu pojawiła, żebym mógł ją przytulić i przeprosić, ale wszystko to było niemożliwe. Za późno otworzyłem oczy. Cicho westchnąłem i przewróciłem się na bok, kołdra lekko się ze mnie zsunęła ale nie zwróciłem na to zbyt wielkiej uwagi. Była sobota, prawie wszyscy poszli do Hogsmeade, wiec powinienem mieć względny spokój. Ukryłem twarz w poduszce i zamknąłem oczy z nawiną nadzieją, że to był tylko okropny sen. Zanim zdążyłem się opanować z moich oczu poleciały pierwsze łzy.
***
~Destiny~
Klęczałam na podłodze ściskając w rękach ciepły owoc, jedynie na to miałam siłę. Czułam jak cała się trzęsę, byłam wykończona. Czułam ból w całym ciele, a z każdym ruchem nasilał się jeszcze bardziej. Chciałabym teraz zasnąć, zemdleć, wszystko byle to się skończyło, ale musiałam jeszcze wytrzymać. Musieliśmy jakoś wrócić do Anglii, ale jak? Byliśmy gdzieś na środku pustyni, w magicznej świątyni za towarzystwo mając egipskiego boga zmarłych czy czego tam...słabo się orientowałam w tym temacie. Czułam się okropnie, wszystko, co się stało doskonale wyryło się w mojej pamięci, tak samo, jak wszystko pozostawiło fizyczny ślad. Byłam poobijana, pokaleczona i ogólnie zmaltretowana. Wiedziałam, że już nic nie będzie jak dawniej. Pocałowałam Jamesa, może nie był prawdziwy ale zrobiłam to...i może nawet mi się podobało. To było...no dziwne! Podobał mi się pocałunek z, być może byłym, najlepszym przyjacielem, z którym od kilku tygodni się kłóciłam, a ona nawet nie był prawdziwy! No i te wizje! Ja nie mogłam stać się zła, nie chciałam, ale czy miałam na to wpływ? Widziałam co zrobię, jeżeli to się stanie i po prostu chciało mi się płakać, ja tak  nie mogłam! Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że zrobiłam jakąkolwiek z tych rzeczy, którą pokazała mi tamta druga ja. Zrobiłabym wszystko żeby temu zapobiec. W końcu poczułam, że ktoś łapie mnie za ramiona i pomaga mi wstać. Kurczowo przyciskałam do siebie owoc a jego pulsujące ciepło przenikało mnie lekko kojąc mój ból.
-Będzie dobrze.-szepnął Raven podtrzymując mnie.
Nie byłam w stanie normalnie myśleć, wszystko kręciło się wokół niedawnych wydarzeń. Chciałam po prostu zasnąć i zapomnieć o wszystkim. Nagle zaczęłam czuć ból w całym ciele, jakby coś mnie przygniatało, zakręciło mi się w głowie i prawie się przewróciłam. Spojrzałam na Ravena. Chłopak strasznie pobladł i nieznacznie skrzywił. Poczułam jakby cały świat wywrócił się do góry nogami, wszystko zaczęło wirować mi przed oczami. Osunęłam się na kolana, nie mogłam się dłużej utrzymać na nogach, kątem oka zauważyłam, że Raven też upadł. Cały świat się kręcił, ból stawał się silniejszy i jedyne czego byłam pewna to, to, że trzymam ten cholerny owoc. Miałam wrażenie, że zaraz zwrócę śniadanie, którego nawet nie jadłam.
-Co się dzieje?-jęknęłam spoglądając na zamazany obraz Anubisa.
Bóg spokojnie podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko. Nie wiedziałam co się stało ale nagle przed oczami pojawiły mi się dziwne obrazy. Najpierw byłam z Ravenem w samolocie, pojawili się ludzie w czarnych szatach. Ktoś zaczął krzyczeć, usłyszeliśmy wybuch, samolot zaczął spadać. W jednej chwili uderzyliśmy w ziemię. Cała maszyna zaczęła się rozpadać, widziałam jak wszędzie latają ludzkie ciała. Ktoś wypowiedział jakieś słowa, których nie dosłyszałam i zobaczyłam szare niebo, na którym rysowała się czaszka, z której ust wysuwał się wąż. I wszystko zaczęło pasować. Samolot spadł, najprawdopodobniej byliśmy martwi a to była jedynie przedśmiertna wizja. Popatrzyłam na boga umarłych i jeszcze bardziej się przeraziłam.
-Przewodzisz zmarłym...prowadzisz ich gdzieś...-wyszeptałam spoglądając na Anubisa.
On tylko skinął głową z ponurą miną. Nie mogłam w to uwierzyć, chciało mi się płakać, krzyczeć, protestować i...i sama nie wiem co jeszcze. Nie chciałam umierać! Nie mogłam...To wszystko, co miało się stać nie miało już znaczenia, prawdopodobnie byłam już zimnym trupem! Kilka minut temu myślałam jedynie o opieprzeniu Jamesa po powrocie do szkoły a teraz docierało do mnie, że ja już tego nie zrobię, już nic nie zrobię. Koniec bajki, koniec problemu nazywanego Destiny Shadow. Umarłam!
-Więc czemu nas tak męczysz?-jęknęłam kiedy wszystko się jeszcze bardziej pogorszyło.
-Bo wy nie należycie do świata umarłych. Musicie wrócić.-odpowiedział patrząc mi prosto w oczy.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i zemdlałam.
***
~James~
Zdziwiłem się kiedy przyszła do mnie Alice. Myślałem, że pójdzie z innymi do Hogsmeade, ale była tutaj, przede mną, a ja nie wiedziałem co robić. Przetarłem oczy i cicho westchnąłem. Lubiłem ją...no więcej niż lubiłem i normalnie spędziłbym z nią cały wolny czas, ale teraz po prostu nie miałem na nic siły. Mogłem myśleć jedynie o tych wszystkich cholernych błędach, które popełniłem w stosunku do Des. Wiedziałem, że nigdy sobie tego nie wybaczę i w pełni zasłużyłem na to cierpienie. Nigdy nie pogodzę się z tym, że jej już nie ma. 
-Dobrze się czujesz?-zapytała dziewczyna podchodząc do mnie.
-Tak..po prostu muszę trochę odpocząć.-odpowiedziałem bez większego przekonania.
-Jamie! Nie kłam! Chodzi o tą twoją przyjaciółkę?-dopytywała ze zmartwioną miną.
-To nieważne.
-Fred ciągle o niej mówi, zastanawia się gdzie ją wcięło. Ty to wiesz, prawda?
I co ja miałem zrobić? Każda odpowiedź była zła. Nie mogłem powiedzieć prawdy ani tez skłamać. A myśl o Fredzie sprawiła, ze poczułem się dziwnie. Co on  miał do Des? Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby mój kuzyn zakochał się w niej. Jak ja bym miał powiedzieć, że ona nie żyje? Sam nie mogłem sobie z tym poradzić.
-Nie wiem.-wymamrotałem w końcu-Co Fred o niej mówił?    
-Dużo, pewnie wszystko, co już i tak wiesz. Może się przejdziemy nad jezioro? Mamy tyle czasu, mogę wszystko opowiedzieć.-zaproponowała, a ja z czystej ciekawości się zgodziłem.
***
~Destiny~
Obudził mnie potworny ból odczuwany w całym ciele. Cicho jęknęłam i otworzyłam oczy. Poraziło mnie jasne dzienne światło. Czy to był tylko sen? Nic się nie stało,a nasza misja się nie zakończyła? Nie...przecież w rękach czułam ciepłą, gładką powierzchnię owocu. Usłyszałam jakiś niewyraźny dźwięk i po chwili w polu widzenia pojawił się Raven. Na pewno zniósł to lepiej ode mnie, ja się czułam jakbym była rozłupywana kilofem przez cały czas. No na początku się tak czułam ale chyba owoc postanowił swoje zrobić, bo zaczynałam czuć się lepiej.
-Jak ty to zrobiłeś? Wyglądasz jakby prawie nic ci nie było.-odezwałam się kiedy miałam już na tyle sił, żeby otworzyć usta.
-Smoki są bardziej odporne na urazy, taka tam moc, nic niezwykłego.-wzruszył ramionami i pomógł mi wstać.
Za pierwszym razem zachwiałam się i upadłam z powrotem na moje zmasakrowane miejsce. Cieszyłam się, że jakimś cudem zostaliśmy oddzieleni od innych części samolotów, raczej nikt nie chce się spotkać z kilkudniowymi trupami. Kiedy w końcu dałam radę wstać uświadomiłam sobie, że jesteśmy nie wiadomo gdzie i nie mamy jak wrócić. Udało nam się wydostać z wraku, ale na tym kończyły się moje nadzieje. Co dalej? Odpowiedzią był chyba sfinks wesoło hasający między pobliskimi drzewami. Stwór jak na zawołanie podbiegł do nas i wydał z siebie kilka pomruków. No ale jak na sfinksie dotrzeć gdzieś z południa Europy do Anglii?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ka-booooooom! Odbija mi tak trochę :3. Rozdział jak na moje taki sobie, ale niech już jest. Dedyk dla: Wielbłądowego Grzechotnika Rexi <3 i Wiki, która pomogła mi z wyglądem bloga :3. Jeżeli czytaliście, skomentujcie, jeżeli nie macie konta Google możecie to zrobić z anonima.         

czwartek, 22 sierpnia 2013

49. Zerwać łańcuchy

Otaczała mnie widmowa mgła, byłam przykuta żelaznymi łańcuchami do skały, która boleśnie wbijała się w moje plecy. Po poprzedniej walce czułam się obolała i wykończona, nie miałam nawet siły się szarpać. Zrobiło się strasznie chłodno, w jednej chwili myślałam, że zaraz zamarznę a zaraz potem zaczynałam tracić czucie w całym ciele. Mgła zaczęła się unosić, wirować i układać w niewyraźne zarysy postaci. Pierwsi pojawili się moi rodzice, nie bogowie, ci śmiertelni rodzice, z moim bratem, wszyscy wyglądali na szczęśliwą rodzinę...Byli szczęśliwi bo mnie tam nie było, beze mnie było im lepiej. No bo ja nawet nie należałam do tej rodziny, to był czysty przypadek, że akurat na nich trafiłam...chyba. Patrzyłam na to jakiś czas, ale czułam, że zaraz nie wytrzymam, oni nawet nie wiedzieli...nie wiedzieli kim naprawdę byłam! Przyzwyczaiłam się do tego, że jestem dla nich jak powietrze, ale to dalej mnie bolało i ciągle zastanawiałam się jak oni tak mogą? Jestem ich jedyną córką do cholery jasnej! Powinnam coś dla nich znaczyć...powinnam ale nie znaczyłam, tak naprawdę prawie nigdy nie byłam dla nich ważna, jestem dla nich nikim...Przygryzłam wargi i zacisnęłam dłonie w pięści, zabolały mnie palce i poczułam jak paznokcie wbijają się w moją skórę. Odwróciłam wzrok, nie chciałam już na to patrzeć, ale obraz od razu przeniósł się za mną żebym dalej ich widziała. Obraz zaczął się zmieniać, tym razem ukształtowała się w dwie postacie, jedną wysoką, drugą niższą ode mnie o około dziesięć centymetrów, obie szczupłe. Nie widziałam ich dokładnie, ale coś mi podpowiadało kto to jest. Przypomniały mi się czasy sprzed przeprowadzki do Londynu, sprzed Hogwartu. Nie wiem czy umiem je ocenić jako szczęśliwe czy wręcz odwrotnie, ale wszystkie dobre wspomnienia z tamtego czasu wiązały się z tymi dwiema postaciami z mgły, Megan i Nina, one też wyglądały na szczęśliwe beze mnie. Pamiętam, że zaczęło się to jeszcze zanim wyjechałam, po prostu lepiej się dogadywały, miały więcej wspólnych tematów a ja...byłam inna. Było w miarę normalnie dopóki nie zaczął się objawiać mój magiczny talent (no o ile to można nazwać talentem), później zaczęłyśmy się od siebie oddalać. Dopiero teraz patrząc na ich widmowe wersje zrozumiałam, że brakuje mi ich, ale tego już nie da się naprawić, jeżeli miałabym z nimi rozmawiać oddzielałaby nas od siebie przepaść niezliczonych kłamstw, już nie tylko o magię, teraz cale moje życie byłoby dla nich kłamstwem, musiałabym oszukiwać je praktycznie we wszystkich sprawach. Czasami chciałam móc z nimi znowu normalnie pogadać, ale to już było nieosiągalne, to już odeszło. I znowu mgła zmieniła kształt, tym razem pojawił się obraz pokoju wspólnego Gryfonów, Yuri kłóciła się z Aronem, który leżał rozłożony w fotelu, oboje zachowywali się jakby nic się nie działo, znałam Yuri, wiedziałam, że jeżeli ktoś jest dla niej ważny nie zapomina o nim, do mnie w wakacje potrafiła dzwonić po trzy razy dziennie a teraz...nie dawała żadnego znaku życia, widziałam, że zachowuje się całkiem zwyczajnie, jakby nic się nie działo, zapomniała o mnie. Niedaleko siedział James a...a na jego kolanach Alice. Nie wiem czemu, ale w tej chwili poczułam się jakby coś przebiło mnie na wylot. Nie mogłam zrozumieć czemu, ale w moich oczach zebrały się łzy, które po chwili spływały po mojej twarzy całymi strumieniami, one po prostu same leciały mi z oczu, nie rzucałam się, nie krzyczałam, nie reagowałam, tylko te łzy nadal leciały. Czemu to tak na mnie działało? Przecież to była sprawa Jamesa z kim się spotyka...Tylko, że ja się bałam, że będzie dalej tak jak było od kilku tygodni, że on będzie miał mnie całkowicie gdzieś. Nie chciałam, żeby tak było, ledwie to znosiłam, ale nie potrafiłam też się nie wkurzyć kiedy już ze mną gadał. To chyba każdego irytuje jeżeli ktoś cię całkowicie olewa a potem jak gdyby nigdy nic chce z tobą rozmawiać. Nie wiem czego oczekiwałam, ale byłam pewna, że nie pozwolę sobie na takie traktowanie mnie, niech się zdecyduje czy coś dla niego znaczę, czy jestem nikim. Mgła przybrała postać Jamesa, który stanął naprzeciwko mnie z dziwnym, nienaturalnym uśmiechem.
-Taka słaba...-odezwał się z przekąsem-Słaba, nic nieznacząca...Myślisz, że coś znaczysz? Jesteś nikim...-i zaczęła się cała litania.
James, mój najlepszy przyjaciel, najbliższa mi osoba, stał przede mną, patrząc jak wiszę przykuta do jakiejś cholernej skały i potwierdzał wszystkie moje obawy jeszcze mocniej utwierdzając mnie w przekonaniu, że jestem nikim, nigdzie nie pasuję, potwierdzał wszystko, czego się bałam. Każde jego słowo było jak nóż wbijany mi prosto w serce.
-Nie!!-wyrwało mi się, nie mogłam już wytrzymać-Zamknij się! Nie jesteś Jamesem, on nigdy by tego nie zrobił! Nie jesteś nim...-zaczęłam to powtarzać przez łzy, a on nie przestawał.
Poczułam jak moje ręce się nagrzewają, nie mogłam już znieść tej sytuacji. To co mówił niby James nie mogło być prawdą, nie chciałam już tego do siebie dopuszczać, nie chciałam tego słuchać. Nie byłam już małą dziewczynką, która wierzyła w takie słowa, nawet jeśli miały być prawdziwe nie mogłam się poddać. Z głośnym trzaskiem związujące mnie łańcuchy zaczęły pękać, na razie był to tylko jeden.
-Tak? Twierdzisz, że nie jesteś słaba?-zapytał James zmieniając ton-Więc to udowodnij.-dodał podchodząc bliżej.
Czemu nagle poczułam jakby wszystko się we mnie wywróciło kiedy jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej? Czemu chciałam wierzyć, że to jednak prawdziwy James? To głupie, ale nagle nie mogłam myśleć.
-Dobra, jesteśmy przyjaciółmi i mam po uszy twojego zachowania zakochany idioto! Mam dość, że mnie ignorujesz i zachowujesz się jakby nic się nie działo! Nie obchodzi mnie czy się zakochałeś czy nie, nie masz prawa tak traktować przyjaciół, więc się zdecyduj czego chcesz a nie mnie męczysz!-wyrzuciłam z siebie, a jako, że jedna z moich rąk była już wolna wymierzyłam mu porządny policzek.
-Nie tak agresywnie słodziaku.-czarnowłosy lekko się zaśmiał i zbliżył jeszcze bardziej.
Już zupełnie zgłupiałam. Moje policzki dziwnie się nagrzały, poczułam jak coraz trudniej mi się oddycha i...sama nie wiem co to było, ale coś po prostu pociągnęło mnie do niego i nie wiem czemu, ale pocałowałam go. Nie umiałam tego wyjaśnić, może coś mnie opętało, ale włożyłam w to tyle uczucia, ile potrafiłam...i musiałam przyznać, przynajmniej ten nieprawdziwy James dobrze całował. Ja jestem głupia, całuję nieprawdziwą wersję chłopaka, który jest moim najlepszym przyjacielem. Oderwałam się jak najszybciej, a James zniknął. Rozległ się kolejny trzask i dwa łańcuchy opadły. Mgła znowu się zebrała, tym razem byli to moi rodzice, oboje z obojętnym wyrazem twarzy, a ja już wiedziałam co za chwilę usłyszę i postanowiłam do tego nie dopuścić.
-Nie! Nie będę tego słuchać! Nie obchodzicie mnie, nie interesuje mnie co powiecie! Nienawidzę was, niszczyliście mi życie już wystarczająco długo!-wyrzuciłam z siebie.
Zdziwiłam się kiedy mgła zniknęła a ostatni łańcuch opadł, byłam wolna...Moje nogi zmiękły i ugięły się pode mną. Przewróciłam się, ale zanim dotknęłam ziemi wszystko się rozmyło i przestałam czuć cokolwiek.
***
Kiedy się obudziłam poczułam, że klęczę na chłodnej posadzce trzymając w rękach coś ciepłego i gładkiego. Otworzyłam oczy, w moich rękach leżało coś co kształtem przypominało łzę z zielonego szkła, ale chociaż wydawało się twarde i gładkie widziałam jak cały czas się porusza, jak woda. Potrząsnęłam głową i zamrugałam kilkakrotnie. To się nie stało naprawdę? To była tylko jakaś próba i przeszłam ją.
-Des!-usłyszałam znajomy już głos Ravena.
Chłopak podbiegł do mnie i pomógł mi wstać, za nim podszedł Anubis z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Masz owoc.-powiedzieli obaj a ja popatrzyłam na nich z lekkim uśmiechem.
Miałam ten owoc i miałam też pewność co zrobię jak wrócę do szkoły. Po pierwsze: przechrzczę Jamesa jak jeszcze nigdy, po drugie: wyśpię się.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Eee...no tak, dawno mnie tu nie było, przepraszam. Nie mogłam jakoś odnaleźć pomysłu co napisać, dzisiaj mnie wzięło, nie powiem po czym bo teraz mam ochotę walić głową w ścianę ale powstrzymuje mnie od tego kilka pozytywnie zakręconych wariatek, którym to dedykuję ten rozdział, tak więc dla moich dwóch zboków, Rexi i Cup, dla naszej grzecznej Kath i dla Clar, której ryjemy psychikę...powtórzę po raz 3456789000000975: Kocham Was! ♥                  

niedziela, 28 lipca 2013

48.Moja mroczna wersja próbuje przerobić mnie na kotlety mielone!

Poleciałam, sama nie wiem gdzie, nie wiem czy w górę, czy w dół, raz było ciepło, raz zimno, światło przeplatało się z ciemnością, raz się obracałam wokół własnej osi, raz miałam wrażenie, że wcale się nie ruszam, zobaczyłam smocze, zielone oczy, miałam wrażenie, że przenikają przez moją duszę, odczytują moje wszystkie myśli, wspomnienia i uczucia, zaglądały do mojego umysły, najgłębiej, jak się da, dowiadują się o mnie wszystkiego, może też rzeczy, których sama o sobie nie wiedziałam. I w końcu zniknęły, uderzyłam w kamienną posadzkę, ale nie bardzo to odczułam. Pomieszczenie było rozmiarów basenu olimpijskiego, oświetlone pochodniami płonącymi czerwonym ogniem, ściany były wykute z rubinu, podłoga była z czarnego kamienia, sufitu nie widziałam, ale gdyby nie pochodnie byłoby tu całkowicie ciemno. Moje poprzednie ubrania zniknęły, zamiast nich pojawiła się skórzana zbroja, sandały rzymskich legionistów same pojawiły się na moich nogach, na rękach od dłoni do łokcia miałam skórzane rękawice bez palców, czerwona tunika była do mnie idealnie dopasowana, tak samo jak czarne, przylegające do ciała spodnie, włosy same zawiązały się w wysokiego kucyka. Nie trzeba było za dużo myśleć, żeby domyślić się o jaką próbę tutaj chodzi, miałam walczyć, jedyne czego jeszcze nie wiedziałam, to kto będzie moim przeciwnikiem. Nie musiałam długo czekać, w sali rozległy się kroki, a ich echo odbiło się od ścian. Światło pochodni oświetliło szczupła sylwetkę, dziewczyna tego samego wzrostu co ja wyszła przede mnie z pewnym siebie uśmiechem. Najpierw nie wiedziałam na kogo patrzę, jej twarz wydawała się bardzo znajoma, ale jednocześnie tak obca, było w niej coś przerażającego i dzikiego. Miała bladą skórę, niebieskie oczy przecinały czerwone, czarne i złote linie układające się w niezrozumiałe zawijasy, całość podkreślały czarne kreski na powiekach, lekko zadarty nos był prosty i drobny, długie blond włosy miała upięte w warkocz opadający swobodnie na lewe ramię, które było odsłonięte i poznaczone takimi samymi symbolami jak na oczach, linie wydawały się żywe, wiły się i zmieniały kształty układając się w nowe kombinacje tych samych symboli, resztę ciała zasłaniała czarna tunika i fioletowe spodnie znikające w czarnych butach do kolan. Zaczynałam dostrzegać podobieństwo, najpierw chciałam to ignorować, ale to przerażająco wielkie podobieństwo do mnie samej samo wołało, żeby je zauważyć. Zaczęłam się cofać, to przecież nie mogłam być ja, ta dziewczyna wyglądała jak prawa ręka jakiejś ciemnej mocy, dało się wyczuć zło przenikające każdą komórkę jej ciała, płynące z jej krwią, wyznaczające jej oddechy i uderzenia serca, jakby ona i ciemność były jednym i tym samym, złączone i nierozerwalne, szykujące się do ataku w jednym zgodnym celu, zabić mnie. Nie mogłam zaprzeczać, nie byłam jedyną Destiny w tej sali, byłyśmy dwie, niby jedna osoba, ale jednak dwie różne, ona-przepełniona złem, wspomagana potęgą ciemności, gotowa mnie zabić w każdej chwili, mająca moją śmierć jako jedyny cel, i ja-zagubiona, przestraszona, nie rozumiejąca co się dzieje i słaba w porównaniu z nią, skazana na śmierć. Uśmiechnęła się sadystycznie, jak wygłodniałe zwierzę szykujące się do skoku na ofiarę, była gotowa rozedrzeć mnie na strzępy i zniszczyć. Walka się jeszcze nie zaczęła, a ja już wiedziałam, że przegrałam. Nie ma żadnej próby, będzie najwyżej pieczeń z boskiego dziecka, o ile nie zostanę kompletnie zmasakrowana. Mroczna Destiny warknęła cicho szykując się do ataku, więc ja przygotowałam się do zmiany w kotlety mielone. W niecałą minutę w moją stronę poleciała chmara kul czarnego ognia, uchyliłam się przed większością z nich, ale dwie trafiły mnie prosto w pierś, poleciałam w tył, uderzyłam w rubinową ścianę i osunęłam się na podłogę, przed oczami pojawiły mi się czarne plamki, poczułam nieznośnie gorąco, ale jakimś cudem moje ubrania nie zajęły się od ognia. Głowa mnie bolała jakby ktoś rozłupywał ją łomem, plecy miałam obite i czułam się jakby cały świat wirował. W sali rozległ się jej lodowaty śmiech, przypominający mielenie metalu i przejeżdżanie paznokciami po tablicy na raz. Czy ja naprawdę mogłam się taka stać? Jeżeli tak to lepiej by było gdybym teraz umarła. Co jeżeli wrócę tylko po to, żeby pomóc zniszczyć świat? Nie mogłam na to pozwolić...ale jednocześnie nie mogłam pozwolić jej wygrać, nie mogłam się poddać. Wstałam na trzęsących się nogach, cały świat zawirował, głowa bolała mnie jeszcze bardziej i ledwie udało mi się nie zwymiotować. Jak na dziecko bogów jestem żałosna, powinnam być silniejsza!
-Jednak chcesz się zabawić? Słodkie, beznadziejne, skazane na porażkę bohaterstwo, z jednej strony aż mnie mdli...ale to takie zabawne patrzeć jak próbujecie wygrać, chociaż to i tak jest niemożliwe.-odezwała się przesadnie słodkim a jednocześnie wrednym głosem, który jednak był też moim głosem. 
Nie odpowiedziałam, chętnie bym odpyskowała, wyrzuciła z siebie wszystko, ale rozmowy z samą sobą są chyba początkiem objawów problemów z psychiką nie? Dopiero kiedy chciałam zaatakować zorientowałam się, że nie mam broni. Pięknie! Nienawidzę magicznych prób i walki z samą sobą w mrocznej wersji! 
-Ojej, malutka, naiwniutka córeczka bogów jest bezbronna, ale szkoda.-zaśmiała się.
Przez chwilę stałam zdezorientowana, nie miałam nic, miecza, łuku, włóczni, różdżki, nawet głupiego kija! Jak mam z nią walczyć skoro nie mam czym?! Wspominałam, że jestem głupia? No właśnie, myślenie u mnie nie działa tak jak powinno i czasami z opóźnieniem dociera do mnie część informacji, na przykład takich jak to, że mogę chociaż spróbować walczyć bez miecza, pewnie za długo to nie potrwa, ale jeżeli już mam umrzeć to nie będę na to spokojnie czekać! Chcą mnie zabrać do piekła, to niech zabiorą, ale drapiącą, gryzącą i kopiącą, wcześniej się nie poddawałam, teraz też będę walczyć, nawet jeżeli mam przegrać.
-Wcale nie jestem bezbronna.-warknęłam cicho i w jednej chwili z moich dłoni wyskoczyły błyskawice trafiając drugą mnie w pierś i odrzucając ją w tył.
Rozległ się dźwięk uderzenia ciała o podłogę i zapadła cisza. Widziałam jak leży kilka metrów ode mnie, przez jej ciało przeskakiwały ostatnie wiązki elektryczności kiedy się poruszyła i podniosła, nawet nie było widać żeby to coś jej zrobiło, podeszła do mnie z wyrazem rozbawienia na twarzy.
-Możesz próbować, ale znam cię lepiej niż wszyscy inni, znam każdy twój ruch, wiem jak myślisz, jesteśmy tą samą osobą, nie pokonasz mnie, jesteśmy takie same...z tym, że ja zdecydowałam się powielić swoja moc i jestem silniejsza.-syknęła i zanim się zorientowałam jej dłonie zacisnęły się na mojej szyi.
Zaczęłam się wierzgać, próbowałam oderwać jej ręce od siebie, ale ona tylko zaciskała swój uścisk, paznokcie wbijały się w moja skórę, z której zaczęła wypływać krew. Zaczynałam się dusić i nie mogłam nic zrobić. Byłyśmy takie same, a skoro tak, ja też mogłam stać się taka jak ona, jeżeli przeżyję, wcześniej czy później mogę zostać nią. Nie chciałam tego, nie chciałam taka być, ale czy mam na to wpływ?
-Jesteśmy takie same, nie zmienisz tego i nie pokonasz mnie.-powiedziała jakby odczytując moje myśli i zacisnęła dłonie jeszcze mocniej.
Spojrzałam na jej twarz, tak podobną do mojej a jednak inną, popatrzyłam jej w oczy i...nagle tysiące wspomnień przeleciało mi przed oczami, większości nawet nie zdążyłam się przyjżeć. Zaczęło się od płonącego zamku, Hogwart stał w płomieniach, walił się, czy właśnie tak mogło się stać już wiele lat temu? Może zamek przetrwał tylko, po to, żeby zniszczył go ktoś inny. Widziałam uczniów, nauczycieli, centaury, skrzaty domowe i inne stworzenia uciekające z Zakazanego Lasu, który też stał w płomieniach, jedynie nad jeziorem stały dwie postacie, które ogień omijał, jedna klęczała na jednym kolanie, druga stała nad nią i wyciągała do niej dłoń. Tą klęczącą byłam ja, w podartych szkolnych szatach, drugiej widziałam tylko ciemny zarys. Chwyciłam jej dłoń, wstałam i uśmiechnęłam się, tylko, że to nie byłam dokładnie ja...bardziej przypominałam tą drugą mnie, tą złą, tylko jeszcze nie w pełni, nie miałam na ramieniu tylu zawiłych symboli, dopiero zaczynały się tworzyć, jakbym dopiero przeszła na stronę zła. Wszystko się rozmyło, przeniosłam się na plażę w obozie, tylko piasek przestał być złoty, woda zrobiła się szara a w powietrze unosiły się słupy dymu. Tym razem nie było gdzie uciekać, cały obóz był otoczony kręgiem płomieni, widziałam jak umierają drzewa a razem z nimi nimfy, słyszałam krzyki obozowiczów i zobaczyłam siebie, to znaczy tamtą mnie, która zabijała innych herosów bez opamiętania. A potem skądś wyskoczył James, nie słyszałam co mówi przez krzyki innych, dochodziły do mnie tylko strzępki słów "Nie chcę z tobą walczyć...to nie jesteś ty...proszę przestań...ty przecież nie jesteś zła...". Może powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie przebił go na wylot miecz...I wszystko skończyło się równie szybko jak się pojawiło. Teraz rozumiałam, ona nie była mną, ja nigdy bym tego nie zrobiła. Zacisnęłam dłonie na jej nadgarstkach i zaczęłam ją odpychać.
-Nie jesteśmy takie same, nie jesteś mną, ja nie jestem taka, jak ty, masz mnie tylko nastraszyć, ja nigdy taka nie będę!-coś między nami błysnęło i odepchnęłam ją na przeciwległą ścianę.
Podeszłam do niej, już nie wstawała. Nie mogła być mną, nie zrobiłabym nic z tych rzeczy, które ona zrobiła, może uświadomiła mi to dopiero wizja, w której zabijam Jamesa, może wszystkie te wizje na raz, nie ważne, ale ja nigdy nie dopuszczę, żeby stały się prawdziwe. Druga Destiny już się wcale nie poruszała, teraz była tylko kukłą z pustymi oczami, która po chwili rozbiła się jak szkło uderzone łomem. Nie wierzyłam w to, ale wygrałam, nawet nie wiedziałam jak, ale nie nacieszyłam się tym długo, znowu gdzieś mnie pociągnęło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tam ta ra ta taaaam *fanfary*. A oto efekty wykorzystania mojej chorej wyobraźni po 1 w nocy. Trochę dziwnie to wyszło, jak dla mnie znowu słabo, ale ocenę już pozostawiam Wam, proszę o komentarze ze szczerą opinią (szczerą, nie hejtami, bo ktoś nie ma nic ciekawszego do roboty niż leczenie swoich kompleksów kosztem innych), anonimy też mogą zostawiać komentarze. Dedyk dla Wiki i Kath <3. Dziękuję, pewnie już nikt tego nie czyta więc już nie przynudzam, do napisania.
                 

niedziela, 21 lipca 2013

47."Strasznie niewychowane te mityczne stworzenia"

Zaraz po zejściu do ciemnego korytarza w ścianach fioletowym ogniem zapłonęły pochodnie a zaraz po nich fioletowym światłem zaświecił się anch trzymany przeze mnie oburącz. Czułam się skołowana, ta nagła teleportacja na pustynię, atak Sfinksów, pojawienie się Anubisa...czułam się jakby ktoś walnął mnie łopatą w tył głowy! Pfff...ja tu się włóczę z egipskim bogiem pogrzebów i chłopakiem z duchem smoka pod pustynią idąc do jakiejś tajemniczej świątyni jedynie z fioletowym, świecącym krzyżem w rękach a James pewnie się obija w pokoju wspólnym i romansuje sobie z Alice! Tak Potter, szczęśliwy? Nie musisz mnie oglądać, najwyżej zjedzą mnie wielkie, egipskie potwory, co to dla ciebie, przecież masz swoją kochaną uczennicę z wymiany, po co ci przyjaciółka? Czemu ja w ogóle o nim myślę? Tak, może i byłam o niego zazdrosna, ktoś ma jakiś problem? Wybacz Alice, nikt nie będzie rozwalał mojej przyjaźni z Jamesem! Tak, olać wszystko, jak wrócę (o ile przeżyję) zaraz do niego pobiegnę i wygarnę mu wszystko i mam gdzieś ciebie, mam gdzieś, że się kłóciliśmy, to jest mój James, mój idiota, mój wariat i mój najlepszy przyjaciel! Tak, nie przebijesz mnie, spadłam z Olimpu, latam smoczymi liniami "Raven Spółka Smok" włóczę się pod pustynią z egipskim bogiem umarłych, który całkiem nieźle wygląda w tym świetle i w tych spodniach...i mam fioletowy świecący krzyż, który dała mi zjawa z drzewa, gdzieś po świecie lata mój gryf Fred, mam latające trampki i...i mój kot jest wredniejszy nawet ode mnie, idź do diabła z tym swoim akcentem i szarymi oczami, jestem Destiny cholerna Shadow i nikt mi nie zabierze mojego Pottera!
-Twój sadystyczny uśmiech mi podpowiada, że coś knujesz.-odezwał się nagle Raven.
-Hę?-mruknęłam wyrwana z zamyślenia-Eee...no powiedzmy, że to nie knucie tylko postanowienie.-odpowiedziałam.
Światło zaczęło się zmieniać, nie świeciło już jedynie na fioletowo, miejscami zmieniało się w zielony, gdzie indziej w niebieski, później przechodziło w srebrny i złoty. Weszliśmy do wielkiej komnaty wypełnionej wielobarwnym światłem. Zeszliśmy w dół po schodach a ja poczułam jeszcze większy przypływ mocy niż wtedy przy orzechu. Anch w moich dłoniach rozgrzał się i zaczął mnie ciągnąć w przód jak wielki magnes.
-Ej, panie szakal, miały być wyjaśnienia, nie wspominałeś nic, że ten krzyż zacznie wariować jak tu wejdziemy!-wrzasnęłam próbując oprzeć się tej dziwnej mocy.
-Uspokój się, wszystko jest pod kontrolą.-odpowiedział Anubis, a raczej wymruczał, phi, niech on się zdecyduje, czy jest psem, czy kotem!
-Chwila!-wtrącił Raven-Wspominałeś, że to Anch Thabita nie?
-Dokładnie, miałem z nim dobre układy.-odpowiedział Anubis.
-Ale o co z nim chodzi do cholery! Wiecie, nie jestem obeznana w tych smoczych sprawach!-zawołałam czując jak energia zaczyna przenikać mi przez palce.
-Thabit był smokiem-odpowiedział Raven, no dzięki, tyle to już wiem-był drugim po Vitaesie smokiem życia, opiekował się jednym z owoców Drzewa Życia...po tym jak smoki zniknęły...no nie wiadomo co się z nim stało, on zniknął, jego duch nie połączył się z żadnym człowiekiem!-dokończył.
-A co się stało z owocem?!-zapytałam.
-No...tego też nikt nie wie, najprawdopodobniej go gdzieś ukrył!-odpowiedział Raven.
-Anubis, co ty masz do powiedzenia?!-zwróciłam się do boga.
Anch ciągnął mnie w stronę źródła światła, robił się coraz cieplejszy a ja ledwie trzymałam się na nogach. No może mnie samą też ciągnęło do tego światła, biła od niego taka moc...Nigdy wcześniej nic takiego nie czułam, to było tak jakby...no nie umiem tego opisać. Czułam, że jeżeli zdobędę chociaż skrawek tej mocy będę mogła wszystko, no i może bardzo mi się to podobało.
-Znałem Thabita...był podobny do mnie, wiecznie z kimś mylony, może i miał ważne zadanie, ale nikt tego nie zauważał. Nie oddał ducha ludziom, mi oddał owoc a sam połączył się ze swoją najwierniejszą kapłanką, dał jej Anch, który teraz trzymasz, miał on prowadzić do owocu tych, którzy na to zasługują.-powiedział Anubis.
-Aha...czyli tutaj jest owoc? Wystarczy, że go weźmiemy?-zapytałam nagle rozumiejąc po co zostaliśmy wysłani...ale co musiało się dziać, że w obozie potrzebowali tej dziwnej magii?
-Nie do końca...obiecałem chronić owoc, to, że masz Anch jeszcze niczego nie dowodzi, czeka cię jeszcze jedna próba.-odpowiedział Anubis.
-Jaka próba?! Mów po ludzku! Co się stanie jak jej nie zaliczę?!-chyba zaczynałam panikować, albo i nie, ja nie panikuję, ja elegancko ogłaszam światu mój lekki niepokój!
-Zobaczysz...i lepiej dla ciebie by było gdybyś ją zaliczyła...
Anch szarpnął mnie w przód, nogi oderwały mi się od podłoża i wpadłam prosto w światło...
~James~
-Wszyscy spokój!-po całej Wielkiej Sali przetoczył się głos profesor McGonagall.
No przepraszam pani profesor, jak my do cholery mamy być spokojni!! No bynajmniej ja nie mam zamiaru! Nie kiedy moja przyjaciółka może leżeć martwa gdzieś we wraku mugolskiego samolotu! Des, do cholery, co ci strzeliło, że dałaś się namówić na tą misję?! Czemu musiałaś lecieć akurat tym samolotem?! Kogo ja oszukuję, jakby leciała innym stałoby się to samo, Mroczne Znaki nie pojawiają się nad miejscami mugolskich katastrof lotniczych tak przypadkiem. I tylko ja się domyślałem dlaczego... Tak, udało mi się wyciągnąć od Katheriny jakim samolotem leciała Des, nie wiem po co wtedy o to pytałem...i może wolałbym teraz nie wiedzieć. Tylko czemu Katherina mnie prosiła, żebym o tym nie mówił?! Co ona ukrywała? Czemu mi nikt nic nie mówił?! Des może być teraz gdzieś w Podziemiu jako duch czy coś takiego a...a ja mam siedzieć cicho?!
-Pojawienie się jednego Mrocznego Znaku nie oznacza jeszcze ataku Śmierciożerców a tym bardziej jakichkolwiek znaków pojawienia się innych ciemnych mocy! Nie musicie wierzyć we wszystkie bzdury wypisywane w gazetach.-mimo wszystko głos dyrektorki był ledwie słyszalny przez ogólne zamieszanie wywołane w sali.
-Ale przecież Śmierciożercy uciekli z Azkabanu!-zawołał któryś uczeń.
-Aurorzy nie dopuściliby do takiej katastrofy, możecie mieć pewność, że nie macie się czego bać...
Nie mogłem już tego słuchać, przepchnąłem się przez tłum i wyszedłem z zamku. Nie mamy się czego bać?! No tak, na nich nie polują wszelkiego rodzaju potwory! Czasami nie mogłem wytrzymać tego, że wiecznie muszę udawać, obojętnie gdzie się znajdę! Czarodzieje nie wiedzą o herosach, herosi nie wiedzą o czarodziejach, a spróbuj coś powiedzieć i od razu robi się wielki raban! Rozumiałem czemu utrzymywaliśmy mugoli w nieświadomości, ale co do cholery przeszkadza w ujawnieniu się sobie?! Czy nie byłoby łatwiej? Może...może gdyby to się stało już dawno temu nie byłoby takiego problemu z Vlodemortem, nie byłoby tylu niewyjaśnionych konfliktów, łatwiej by się żyło! Jaki był w tym problem?! Może Des nie byłoby w tym samolocie, mógłbym, z nią być...czy cokolwiek innego! Tak miało być już zawsze, zawsze już miałem się czuć jak idiota, który doprowadził do rozpadu naszej przyjaźni? Zrobiłbym wszystko żeby to zmienić, gdyby tylko tu się pojawiła, gdybym mógł tylko ją zobaczyć, usłyszeć jak się ze mnie śmieje, zobaczyć jej uśmiech, siedzieć z nią na drzewie, jak wtedy przed przyjazdem uczniów z wymiany, zrobiłbym wszystko! A zniszczyłem to wszystko! Chciałbym móc cofnąć czas...
-James!-usłyszałem Alice, ale nie odwróciłem się w jej stronę, nie potrafiłem w tej chwili jasno myśleć-James, proszę...-powiedziała cicho łapiąc mnie za ramiona, nie odpowiedziałem-Co się dzieje?-zapytała.
Spojrzałem na nią, mimo wszystko nie mogłem zaprzeczać, wyglądała idealnie, ale w tej chwili na jej twarz nakładał się obraz twarzy Destiny, całkowicie odmienny, blondynka o niebieskich oczach, której już nigdy nie zobaczę i czarnowłosa Włoszka o szarych oczach, która tak bardzo mieszała mi w głowie. Naprawdę przestałem myśleć, albo po prostu nie chciałem, próbowałem zapomnieć...ale stało się, pocałowałem ją.
~Destiny~
Rzuciło mną o kamienną posadzkę, w rękach nie miałam już krzyża. Przeleciałam kilka metrów i zatrzymałam się...no na drzewie, ale to nie do końca było drzewo, raczej kryształ o kształcie drzewa. Podniosłam się, co było dość trudne biorąc pod uwagę, że podłoga była cholernie śliska, moje trampki zmieniły się w sandały, takie jak noszono w starożytnej Grecji, z tą różnicą, że wszystkie wiązania było złote, miałam na sobie białą sukienkę do kolan przepasaną złotym paskiem dokładnie pod piersiami, włosy miałam zakręcone w loki, ułożone nad lewym ramieniem i podpięte szpilkami a w nie wpięta była biała lilia. Jednym, słowem wszystko nie w moim stylu! Pewne tak bym wyglądała jakby Afrodyta mogła codziennie mnie ubierać, czesać i tak dalej. No a pomijając mój wygląd, który mimo wszystko nadal był przeciętny, to o wiele ciekawsze było otoczenie. Wszystko było uformowane z wielobarwnych kryształów, jakbym trafiła na jakąś inną planetę, na dodatek wszędzie było ciemno, nie było żadnego źródła światła poza nikłym blaskiem kryształów. Spróbowałam się przejść, ale po kilku metrach wylądowałam na kolanach. Nie widziałam gdzie idę, ślizgałam się, nie mogłam złapać równowagi, nic nie mogłam. W końcu zmuszona byłam przesuwać się na kolanach, chociaż i tak się ślizgałam, nogi i ręce mi się rozjeżdżały, ubrania i buty przeszkadzały nie mówiąc już o włosach, które nagle zrobiły się nieznośnie ciężkie. Posuwałam się na oślep podpierając się o wystające kryształy, odpychając się od nich, aż w końcu byłam wykończona, padłam na zimną, śliską ziemię i zamknęłam oczy. Miałam dość, chciałam stąd uciec, ale jak to zrobić? Wszystko wyglądało tak samo, nie dawało się chodzić i było ciemniej niż w szkolnych lochach! Niech mnie już po prostu ktoś dobije... Jak na zawołanie nade mną pojawił się łeb gigantycznego, zielonego smoka. No świetnie, zostanę przekąską, tak kończy dziecko bogów, jako karma dla smoka! No i tu zaskoczenie, smok wcale nie chciał mnie zjeść, no serio?! Czyli jestem też niejadalna?! Phi, no chociaż mógł się oblizać czy coś, strasznie niewychowane te mityczne stworzenia, chamstwo i tyle!
-Ej, będziesz się tak na mnie gapił czy coś zrobisz?-mruknęłam patrząc w wielkie ślepia smoka.
-Wybacz, myślałem, że Anubis...no cóż podeśle kogoś bardziej cierpliwego.-odpowiedział głębokim głosem smok.
Pogawędka ze smokiem? Czemu mnie to nie dziwi.
-Słuchaj, mam do wykonania misję, uratowanie przyjaźni z pewnym idiotą, zaliczenie SUMów i zdobycie pierwszego miejsca w międzydomowych rozgrywkach Quidditcha, więc nie mam czasu na rozmowy przy herbatce i ciasteczkach z nieznanym smokiem, możemy się sprężać? Wiesz przyszłam tu po jakiś owoc i tak jakbyś mógł mi go dać byłoby całkiem miło.-odpowiedziałam.
-Nie mogę ci go dać, musisz przejść próby, na końcu dostaniesz owoc.-odpowiedział smok.
-Więc dawaj te próby.-odpowiedziałam.
-Skoro tak ci zależy.
No i znowu mnie gdzieś wyciągnęło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powracam w całej swojej wnerwiającej osobie! Ktoś się cieszy? Tak, wiem, las rąk jak podczas odpytywania na fizyce. Taki pokręcony rozdział bo...no bo wcześniej nie miałam pomysłu a teraz nie chciało mi się spać i zaczęłam pisać =D. Ten fragment z Jamesem, no wyjaśnię to jakoś dokładniej później czy coś. No i...i dedykacja dla Kath bo cię kocham i wiem, że pewnie teraz zastanawiasz się z jaką wariatką ty się zadajesz xD. Zwijam się, do napisania <3.            

niedziela, 7 lipca 2013

46. Ratuje nas szakal.

Lot pierwszą klasą gdzieś na pustynię...Nigdy więcej nie zaufam żadnemu widmu! W rękach nadal trzymałam ametystowy krzyż Anch, siedziałam na głowie marmurowego Sfinksa (gdyby był żywy pewnie nie byłby zadowolony). Dwadzieścia metrów dalej stał drugi Sfinks ale poza nimi był tu jedynie piasek, po prostu świetnie, wysłała nas na jakieś pustkowie jedynie z fioletowym, egipskim krzyżem. Odwróciłam się do Ravena, który był tak samo zdezorientowany jak ja. Cała rzeźba zatrzęsła się i zaczęła się ruszać jakby była żywa, drugi Sfinks też zaczął się ruszać. Zsunęłam się mu z głowy i złapałam się jego szyi.
-No to mamy przerypane...znowu...-mruknęłam starając się utrzymać na grzbiecie stwora, który powoli ożywał, no cudownie.
W jednej chwili potwory przestały być marmurowe, sierść zrobiła się złota jak u porządnie zadbanego lwa, grzywy zrobiły się czarne, Sfinksy uniosły głowy i równocześnie ryknęły, tak, że wszystko się zatrzęsło, poczułam się jakby uderzyła w nas fala dźwiękowa. Samopoczucia nie poprawił mi fakt, że chociaż oba stwory miały ludzkie głowy ich kły były wielkie i ostrze jak u największego drapieżnika na świecie. Moim pierwszym odruchem było uderzenie Sfinksa mieczem, który jakimś cudem nadal był w mojej dłoni. Klinga uderzyła w złotą sierść z głośnym "brzdęk" ale nic więcej się nie stało, potwór nawet tego nie poczuł. Drugi Sfinks zbliżał się do nas warcząc i wymachując ogonem, który błyszczał jakby był pokryty kolcami. Już jesteśmy martwi...Chyba "nasz" Sfinks zorientował się, że ma pasażerów i zamachną się ogonem nad swoim grzbietem próbując nas strącić, jeden ruch ogona wybił mi z rąk miecz i strącił nas na gorący piasek. Wspominałam kiedyś, że nienawidzę piasku kiedy włazi we wszelkie możliwe miejsca? Jeszcze bardziej nienawidzę kiedy jest cholernie gorący! Podniosłam się ślizgając się na piachu, a Sfinksy w tym czasie zdążyły nas otoczyć. Jeżeli ktoś się zastanawia jak dwa potwory mogą kogokolwiek otoczyć to powiem, że te dwa potwory miały już wyćwiczoną taktykę i były sporo większe od nas. Wystarczyło, że lekko się wygięły w bok i przysiadły na piasku, z jednej strony były ich głowy, z drugiej kolczaste ogony, jakbyśmy spróbowali przejść po ich grzbietach i tak by nas załatwiły. Miecz zgubił mi się gdzieś w piasku, w rękach miałam jedynie fioletowy Anch, no ale co mam z nim zrobić? Raczej nie da się pokonać Sfinksa okładając go fioletowym krzyżem po głowie (tak panowie egzorcyści, krzyżem nie pokona się demonów, wybaczcie).
-Trzymaj się i żadnych gwałtownych ruchów...-mruknął do mnie Raven łapiąc mnie w pasie.
-Te kochaś, gdzie z łapami?! To chyba nieodpowiednia chwila!-zawołałam zaskoczona jego zachowaniem.
-Nie marudź, ratuję ci twój boski tyłek.-odpowiedział Raven.
Myślałam, że zaraz dam mu po tej jego ślicznej twarzy...Cholera, ślicznej? Dostałam udaru piaskowego.
-Dam ci  zaraz boski tyłek! Ratujesz mnie łapiąc mnie od tyłu?-warknęłam.
-Ale ty jesteś pyskata...Tak boski tyłek, od bogów, nie pochlebiaj sobie.-zaśmiał się a z jego pleców wyrosły smocze skrzydła.
-Dobra, może i jestem idiotką, ale poważnie, nie zarywaj. I jestem pyskata, wiem, biorę to za komplement.
Chłopak spróbował się wzbić w powietrze, może ten plan się uda, tylko potem będą nas ścigać dwa głodne potwory... No ale wyszło na to, że nie musiałam się tym martwić, Sfinksy wcale nie są głupie, prawie od razu zorientowały się co się dzieje i rzuciły się w naszą stronę. Jeden z nich porządnie podrapał mi nogę i przy okazji podarł spodnie. Drugi potwór uderzył ogonem Ravena i oboje znów spadliśmy na piasek, chłopak padł bez ruchu kompletnie oszołomiony ciosem a ja...no cóż, pokolorowałam piasek na czerwono krwią z nogi. Usiadłam i chciałam wstawać, ale dokładnie nade mną zobaczyłam wielką paszczę z rzędem ostrych kłów. Umrę, tym razem naprawdę umrę...ciekawe jak przywita mnie Hades.
-Ramzes, Tut, spokój!-usłyszałam głos młodego chłopaka.
Świetnie, czyli wiem, że potwory, które zaraz mnie zjedzą nazywają się Ramzes i Tut, no mogę umierać spokojnie, dzięki koleś! Ale jednak coś się zmieniło, Sfinksy przestały warczeć, usiadły na piasku jak posłuszne pieski i zaczęły zamiatać w jedną i drugą stronę wielkimi ogonami. Chwiejnie stanęłam na nogi i zobaczyłam kto nas uratował, chłopak mający może siedemnaście lat, miał bladą skórę, czarne włosy, które chyba nieczęsto widywały się z nożyczkami i układanymi jedynie przez potrząsanie głową, równie czarne były oczy chłopaka, miał na sobie czarną koszulkę na bez rękawów, poszarpane dżinsy i glany, taki typ niegrzecznego chłopca, z tą różnicą, że jego twarz wyglądała przyjaźnie i wyraźnie czułam promieniującą od niego moc.
-Wybacz im, ganiają za wszystkim co się rusza, strasznie trudno jest wytresować Sfinksa a te tu mają dopiero cztery tysiące lat...-przyjazny bad boy westchną cicho z lekkim rozbawieniem i uśmiechnął się do mnie.
Głównie nie lecę na każdego chłopaka z ładną buźką więc pewnie to dziwne uczucie pustki w głowie było spowodowane szokiem czy czymś takim. Czy ja dobrze zrozumiałam? "Mają dopiero cztery tysiące lat" no naprawdę, szczeniaki jak nic, pewnie dopiero ząbkują nie?
-Eee...yyy...cztery tysiące...?-wyjąkałam, tak, jestem idiotką.
-Dla boga to nie tak wiele.-odpowiedział i posłał mi kolejny uśmiech.
-Boga...?-powtórzyłam za nim.
-No tak, zapomniałem się przedstawić, wybacz, jestem Anubis, przewodnik dusz...Widzę, że masz Anch Thabita.-dodał.
Chyba byłam zbyt oszołomiona żeby za nim nadążać. Zatkało mnie kiedy powiedział, że jest Anubisem, przypomniało mi się jak na obozie zachowywały się jego dzieci...On był zdecydowanie za miły na tego boga! Poza tym Anch Thabita? Co? Już nic nie rozumiałam.
-Koleś, o czym ty gadasz? Masz udar czy co? Przecież ten Anubis to...-nagle nie wiem czemu przestałam mówić, pewnie kolejna głupia boska moc.
-Chyba lubisz pyskować, nie dziwię się twojej reakcji, ale musisz wiedzieć, że źle wszystko odbierasz, śmiertelnicy ciągle się mylą, znakiem rozpoznawczym moich dzieci jest głowa szakala, ale znak Seta jest bardzo podobny, dlatego jego dzieci zostały pomylone z moimi, ja tak naprawdę nie mam dzieci.-powiedział bóg.
-Co? Set...jaki Set?-zdziwiłam się.
-Chyba nie uważałaś na lekcjach o starożytnym Egipcie, Set jest mężem Neftydy, mojej matki, to bóg pustyni i chaosu, niezbyt przyjemny typek, był przedstawiany z głową zwierzęcia trochę przypominającego szakla, stąd te pomyłki.-odpowiedział Anubis zachowując spokój.
Chyba na moim mózgu pojawiła się lampka "uwaga, za dużo informacji na raz, nastąpiło przegrzanie". Przez kilka minut po prostu gapiłam się na Anubisa, aż w końcu wszystko do mnie dotarło. Jak można się tak mylić? Z drugiej strony ja też się myliłam, wszyscy się pomylili a po świecie biegały teraz dzieciaki jakiegoś boga chaosu, pięknie, po prostu cudownie, co jeszcze się dzisiaj stanie?
-Eee...okey, a co z tym Anch? Wiesz, nie jestem zbyt dobra w egiptologii.-odezwałam się po kilku długich minutach.
-Nie dziwię się, że nie wiesz o co chodzi, żaden egiptolog by nie wiedział, Thabit był ze mną w dobrych układach, to smok, wszystko wyjaśnię ci w świątyni.-powiedział to tak jakbyśmy rozmawiali o pogodzie a nie o mitycznych stworach.
-Nam wyjaśnisz.-poprawiłam go spoglądając na Ravena, już wyglądał lepiej, otworzył oczy i zaczął się podnosić.
-Co się tu dzieje?-wymamrotał patrząc to na mnie, to na Anubisa.
-W skrócie? To jest Anubis, zaatakowały nas jego młodziutkie Sfinksy mające cztery tysiące lat i akurat gadał mi coś o smokach co chyba jest twoją specjalnością, ma zamiar zabrać nas na pogadankę do jakiejś świątyni, której nigdzie tu nie widzę.
-Aha, fajnie...-wymamrotał chłopak otrzepując się z piachu.
-No tak, prawie bym zapomniał...-odezwał się Anubis spoglądając na moją nogę, machnął ręką, wymruczał jakieś dziwne słowo i po chwili nie było nawet śladu po pazurach jego pupilka-Chodźcie.-dodał.
Chciałam już pytać gdzie mamy iść kiedy w miejscu, gdzie stały sfinksy piasek się zapadł odsłaniając schody z czarnego kamienia prowadzące pod ziemię.
-Ramzes, Tut!-zawołał na Sfinksy bóg.
Oba potwory wesoło ganiały po piachu goniąc swoje ogony, ale jak na zawołanie przestały, usadowiły się przy schodach i na nowo skamieniały. Ja i Raven ruszyliśmy za Anubisem gdzieś w dół.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tym razem pisze o wiele szybciej, wszystko przez to, że na tydzień jadę do rodziny pod Olsztyn na wesele (jak mama wspomniała, że to impreza pod namiotem od razu zaczęłam myśleć o ślubie Billa i Fleur w Insygniach Śmierci). Mam nadzieję, że nie utopię się w jeziorze i nie zjedzą mnie komary. Do napisania <3.