piątek, 25 października 2013

55. Dzień kompletnego przesłodzenia i ataku blond klonów cz.2

Usiadłam z Jamesem w ławce, wszyscy uczniowie zajęli już swoje miejsca. Scamanderowie przywłaszczyli sobie ławkę przed nami. Binss wleciał do klasy przezroczysty i nudny jak zawsze. Westchnęłam i oparłam głowę na dłoni. Już wiedziałam, że to będzie długa lekcja. Duch zaczął wykład o jakiejś tam wojnie z ogrami czy czymś podobnym. Czy on w ogóle wiedział, że nikt go nie słuchał? Rany, jakby te lekcje nie mogłyby być ciekawsze...Rzuciłam okiem za okno, przy którym siedzieliśmy. Była dzisiaj jakaś bardzo dziwna pogoda. Widziałam słońce nad dachami zamku, ale równocześnie z nieba leciał delikatny deszcz, czyżby jacyś bogowie nie potrafili się dogadać? Mimo odmienności wyglądało to pięknie, szczególnie, kiedy patrzyłam przez pomarańczowe liście jakiegoś drzewa. Czasami nawet jesień miała swoje uroki. Oczywiście już niedługo zacznę ją przeklinać, bo wszystko zrobi się zimne, szare i nudne. Oderwałam wzrok od tego hipnotyzującego widoku. Zauważyłam, że Lysander się do mnie odwrócił i teraz uśmiecha się. Odwzajemniłam to i znowu straciłam rachubę czasu. Chyba dzisiaj we wszystko się tak wpatrywałam... Mogłabym tak siedzieć w nieskończoność gdyby nie James, który szturchnął mnie w bok.
-Co?-syknęłam lekko zamroczona po brutalnym ściągnięciu mnie na ziemię.
-Gapisz się jak na tabliczkę czekolady.-szepnął Potter z niekrytym rozbawieniem-Mała Desia się zabujała.-zaśmiał się.
Zrobiłam się cała czerwona na twarzy. Kiedy on przestanie?! Jak nie próbuje mnie wyswatać z jednym to z drugim, a jak i drugiego nie ma to znajdzie dziesięciu innych! Czemu?! To, że on jest słodko zabujany w jakiejś lasce z wymiany nie znaczy, że każdy musi się zakochać! Nie interesują mnie związki i koniec. Jak jeszcze trochę popatrzę na te słodkie parki moja krew zamieni się w płynny lukier z tego przesłodzenia.
-Wcale nie. To, że się strasznie rozpraszam, bo ta lekcja jest nudniejsza od obserwowania martwych żab w słoikach, jeszcze nic nie znaczy.-odpowiedziałam biorąc w dłonie ołówek.
Musiałam czymś zająć ręce, inaczej na pewno bym coś odwaliła, na przykład zaczęła lać Jamesa po głowie. Podobno dzieci bogów bywają nadpobudliwe, więc ja chyba jestem w tym stopniu mistrzem. Często przyłapywałam się na tym, że najzwyczajniej nie myślałam co robiłam, nawet się nie orientowałam, że to robię dopóki nie było po fakcie, ale oczywiście nikt nie stwierdził u mnie ADHD, no bo nie miałam tak przez cały czas, raz się pojawiało, potem zaraz znikało.
-Yhm...oj weź przestań kłamać, przecież wiesz jak to jest, więc czemu się tak bronisz? Ja...-ledwie się powstrzymałam, żeby go nie rąbnąć.
Spojrzałam na niego wzrokiem godnym Bazyliszka i chłopak znieruchomiał.
-Nie obchodzi mnie jak to jest z wami.-ostatnie słowo ledwie przeszło mi przez gardło-Mówiłam ci, nie chcę na to patrzeć, jesteście tak przesadnie słodcy wobec siebie, że niedługo wyląduję w szpitalu przez cukrzycę z lukrem w żyłach zamiast krwi.-warknęłam.
Czemu do niego nic nie docierało?! Patrzenie na nich powodowało, że wszystko we mnie się skręcało w ciasny supeł i czułam się jakbym przedobrzyła z tortem czekoladowym. Ble, czy oni nie potrafili się powstrzymać?! Kiedy razem przebywali wydawało mi się, że ktoś ich skleił...Świetnie! Poza lekcjami cały czas byli razem, czyli nie było już Jamesa dla mnie, nie było mojego idioty, z którym mogłam nawet zwisać z Wierzy Astronomicznej, moja potrzeba robienia głupot była teraz niezaspokojona!
-Ocho...włączyła się maruda, czyli albo jesteś zazdrosna, albo ktoś zjadł ci wszystkie słodycze.-stwierdził Potter.
-Nie jestem zazdrosna. Nie mam o co.-odparłam prawie, że z groźbą w głosie.
-No peeewnie...zazdrościsz bo sama chciałabyś kogoś mieć. Co ci szkodzi spróbować? Niektórzy po prostu padali by ci do stóp.-powiedział.
Zacisnęłam mocniej palce na ołówku, który cicho zatrzeszczał.
-Nie zazdroszczę, mam miłości po uszy. Nikt mi nie pada do stóp, daj sobie spokój, nie zmienię zdania.
-Zmieniłabyś jeżeli byś spróbowała. Dopóki nie poznałem Alice...
Trach! Ołówek rozpadł się na dwie połówki, odłamki rozsypały się na ławce a połowa klasy odwróciła się w moją stronę. Dziękuję James! Zaczerwieniłam się jak nigdy wcześniej. Nie znosiłam kiedy uwaga tylu osób skupiała się na mnie. Scamanderowie popatrzyli na mnie pytająco a ja tylko pokręciłam głową. James niepewnie odwrócił wzrok jakby dopiero zrozumiał, że mnie zdenerwował. No brawo! Jakby to nie było oczywiste! Co za człowiek...Czy wszyscy chłopacy są tacy tępi?! Mnie się nie wkurza!
-Widzisz co zrobiłeś? Ucierpiał przez ciebie niewinny ołówek.-rzuciłam strzelając udawanego focha.
-Znowu wszystko moja wina...Nie moja wina, że ostatnio o wszystko się wkurzasz.-odpowiedział James-Skoro jestem taki okropny to czemu się ze mną zadajesz?
-Bo...bo...bo tak i tyle.-wymamrotałam kładąc się na ławce.
 Zamknęłam oczy pogrążając się w swoich myślach...
***
Biegłam najszybciej jak tylko mogłam. Miałam wrażenie, że płuca zajęły mi się ogniem, zęby mnie rozbolały, nogi odmawiały posłuszeństwa, ale biegłam dalej. Nie mogłam się zatrzymać, nie teraz. Bałam się obejrzeć, wiedziałam, że jestem ścigana, nie wiedziała jak daleko jestem od tego...tego czegoś. W Rzymie nie odczuwało się jesieni, było trzydzieści stopni, a to mi nie pomagało. Potknęłam się i wylądowałam na bruku. Szybko podniosłam się nie zwracając uwagi na obdarte kolana i pobiegłam dalej. Usłyszałam gardłowe warknięcie i spanikowałam jeszcze bardziej. Wbiegłam w wąską uliczkę, cienie kamienic lekko mnie ochłodziły, ale nadal byłam zgrzana. Usłyszałam uderzenia wielkich łap o bruk, zdyszany oddech i skrobanie pazurów o bruk. Ceglana ściana wyrosła przede mną jakby znikąd.
-Nie, nie, nie!-jęknęłam w panice uderzając dłońmi o ścianę.
Serce zaczęło mi walić jeszcze mocniej, mokre ubrania przykleiły się do mojej skóry. Poczułam jak nogi mi miękną. Już po mnie, nie ucieknę. Musiałabym nauczyć się latać albo rozwalić tą ścianę, oczywiście nic z tego nie potrafiłam. Warczenie za moimi plecami stawało się coraz głośniejsze, uderzenia wielkich łap o bruk. Zdesperowana zaczęłam drapać paznokciami ścianę, co oczywiście nie pomogło. To nie może się tak skończyć! Proszę, nie, bogowie jacykolwiek, czy co rządzi tym światem, ratujcie! Ja nie chcę umierać! Poczułam pieczenie pod powiekami. Nie, nie rozpłaczę się, nie dostanie mnie tak. Ze strachem obróciłam się. Zobaczyłam wilka wielkości osobowego auta i wcale mnie to nie zdziwiło. Żółte ślepia były utkwione we mnie. Czarne jak smoła futro było nastroszone. Kłapną swoją wielką paszczą, ale nie zaatakował. Stanął na tylnych łapach i zaczął się zmieniać. Otoczyła go srebrzysta poświata, przednie łapy lekko się wydłużyły, pazury zniknęły, zmieniły się w palce. Tylne łapy wyprostowały się tworząc nogi. Korpus skurczył się nieznacznie w umięśnioną sylwetkę mężczyzny. Pysk cofnął się, uszy zniknęły, pojawił się ludzi nos. Po chwili stał przede mną wysoki, czarnowłosy mężczyzna, a raczej chłopak, miał nie więcej niż siedemnaście lat, był dobrze zbudowany, jego oczy nadal były żółte i trochę dzikie. Ubrany był w czarne, podarte spodnie z łańcuchem zamiast paska, do którego przytwierdzony był sztylet, na prostą, szarą koszulkę narzucił czarną, skórzaną kurtkę. Powinnam się uspokoić, ale było dokładnie na odwrót. W jednej chwili gigantyczny wilk zmienił się w człowieka. Cofnęłam się o kilka kroków. Uśmiechnął się do mnie, ale w tym uśmiechu nie było nic przyjaznego ani przyjemnego.
-Spokojnie córko Nocy, jestem tu żeby ci pomóc.-powiedział wyciągając do mnie dłoń.
Jak on mnie nazwał? Córką nocy? Co to miało znaczyć? Nie znałam rodziców, ale...nie, to nie możliwe...Wiedziałam, że któreś z moich rodziców nie jest człowiekiem, ale noc? O co mu chodzi?!
-J-jak mnie nazwałeś?-wyjąkałam bardziej zaciekawiona niż wystraszona.
-Córką Nocy, tej przez duże "N".-odpowiedział-Jesteś córką Nyks, starszej od bogów, od tytanów, gigantów, od Gai i Uranosa, matki najmroczniejszych bóstw i potworów.
Poczułam jakby cały świat się zakręcił. Moja matka miała być najstraszniejszą, najstarszą boginią? Ja...zawsze czułam, że nie jestem dokładnie taka jak inni. Nocą czułam się silniejsza. Potwory mnie nie atakowały.
-Chodź ze mną Lejlo Creati, córko Nyx, zaprowadzę cię do naszego przywódcy, on wskaże ci drogę.-wyciągnął do mnie dłoń.
-Nie znam cię, nie wiem co planujesz i czemu miałabym to zrobić?-odpowiedziałam marszcząc brwi.
Chłopak zaśmiał się.
-Twoja matka by tak zrobiła, bogowie zepchnęli ją w otchłań, ludzie skazali na zapomnienie, nikt nie czci Nocy, nikt jej nie szanuje, możesz nam pomóc zniszczyć bogów, twoja matka bez nich powróci, nasz pan cię wynagrodzi kiedy dokona swojego dzieła.
-Dalej nie wiem czego dokładnie chcecie.
-Chodź ze mną, a się dowiesz. Nauczymy cię wykorzystywać twoje moce. Jeżeli ktoś się dowie o twoim pochodzeniu, zabiją cię, będą się bali twojej mocy.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale pokiwałam głową i poszłam za nim... Nie byłam pierwsza i nie ostatnia, wielu tak poszło w ciemność wierząc w usłyszane słowa.
***
Koniec lekcji! Jupi! Mogę już zabijać? Miałam ochotę ukręcić komuś łeb...O, James obok mnie przechodzi! Wybiegłam z klasy za Potterem, ale do niego natychmiast podeszła Alice. Zmiana planów, idę walić łbem w ścianę! Yhh...znowu się do siebie przykleili. Może czas im przerwać. James to w końcu mój przyjaciel, dla mnie też powinien mieć czas! Ruszyłam w ich stronę, ale pewien ktosiek a nawet dwóch ktośków odciągnęło mnie na bok. Niebieskie oczy, blondyni.
-Lysander, Lorcan!-syknęłam-Co wy? Nie macie co robić tylko mnie straszyć?!-tupnęłam nogą strzelając chwilowego focha.
-Oj wybacz nam słonko, po prostu pomyśleliśmy, że wolałabyś spędzić czas z nami niż patrząc jak Potter liże się ze swoją dziewczyną.-odpowiedział jeden z nich.
Dobra, to miało sens. Miło z ich strony, ale mogli mnie nie straszyć. Uśmiechnęłam się lekko i odgarnęłam włosy z twarzy.
-No dobra, ale co wy wymyśliliście?-odpowiedziałam pytaniem.
Jeden z blondynów otworzył usta żeby odpowiedzieć, ale podszedł no nas inny uczeń.
-Wszyscy mają iść do swoich dormitoriów.-powiedział i odbiegł.
Spojrzeliśmy na siebie przepraszająco i pobiegliśmy w swoje strony, Scamanderowie do wierzy Ravenclawu a ja Gryffindoru. Skorzystałam z kilku skrótów. Akurat kiedy wchodziłam po schodach w jednym z tajnych korytarzy usłyszałam gdzieś niedaleko znajome głosy Alice i Jamesa. Przyspieszyłam nie mając ochoty na spotkanie z dwoma gołąbeczkami. Zapomniałam się i postawiłam stopę na znikającym stopniu. Natychmiast noga mi się zapadła. Torba mi spadła i wypadły z niej podręczniki. Jedna ze zbroi zaśmiała się.
-Zamknij się bo skrzypisz.-warknęłam rzucając w nią zeszytem.
Trafiłam w hełm. Przyłbica jej opadła i przestała się śmiać. Lepiej dla niej. Ja dalej tkwiłam w pułapce a James i Alice byli coraz bliżej. Jęknęłam cicho i szarpnęłam się. Nic się nie stało, tylko noga jeszcze mocniej utkwiła mi w dziurze. Kolejne trzy próby też nic nie dały. Cienie zatańczyły na ścianach i pojawiły się moje dwa ukochane gołąbeczki! Na szczęście nie jadłam dużo. Byli zajęci jakąś rozmową, ale nie bardzo mnie to interesowało.
-Des?-usłyszałam głos Jamesa.
Uniosłam głowę. Potter wyglądał na rozbawionego jak nigdy, ale powstrzymał śmiech. Podszedł do mnie podając mi książki, które upadły za daleko, żebym do nich dosięgnęła. Wzięłam je bez słowa i schowałam do torby. Pewnie cała się czerwieniłam.
-Zaraz cię wyciągnę.-powiedział Potter.
-Poradzę sobie, to tylko głupie schody.-odpowiedziałam szarpiąc nogą.
-Nie przesadzaj...-westchnął.
-Nie przesadzam...jeszcze tylko trochę...
Tym razem naprawdę się wkurzyłam. W stopniu była pusta przestrzeń. Wywołałam w niej mały wir powietrza, który wypchnął moją nogę. Odleciałam kawałek w tył i prawie walnęłam głową w stopień. Kostkę miałam poobcieraną i lekko obolałą, ale to nic. Wstałam otrzepując się, zarzuciłam sobie torbę na ramię i ruszyłam szybko w górę.
-Nic ci nie jest?-zapytał James idąc za mną.
-Poza tobą? Nic.-odpowiedziałam.
-Naprawdę musisz być taka wredna?-nie musiałam na niego patrzeć żeby widzieć jak wywraca oczami, za dobrze go znałam.
-Taka jestem.
-Wcześniej taka nie byłaś. Poza tym jesteś taka tylko dla mnie.
-Ups, chyba się zmieniłam.
Nie odpowiedział, ale złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę.
-Nie zmieniłaś się. Ty tylko...nie wiem, ale na pewno się nie zmieniłaś.-powiedział.
Odwróciłam wzrok i odsunęłam się. Pokręciłam głową i przyspieszyłam kroku. Nie zwracałam już na niego uwagi. Szybko znalazłam się w salonie Gryfonów, w którym zebrali się już wszyscy uczniowie i Percy. No to ciekawe, co tym razem się stało i czemu to na pewno będzie miało związek ze mną...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Długa przerwa, znowu. Chyba to mój nawyk, przepraszam ;__; Mam Dom Hadesa! Przeczytany! *.* Dupa Neptuna! Jejeje xD Dedyk dla Kath i Cup, moje geniuszalne geniusze <3

piątek, 11 października 2013

54. Dzień kompletnego przesłodzenia i ataku blond klonów cz.1

Siedziałam przy stole Gryfonów jedząc tosty z pieczarkami i szynką, przy okazji przeglądałam Facebooka na telefonie. Dzięki bogom już od jakiegoś czasu w szkole dawało się używać komputerów i telefonów specjalnie przystosowanych dla czarodziejów, ponieważ mugolskie zawsze się psuły, no i błogosławieństwem był ogólnodostępny internet. Po zjedzeniu drugiego tosta sięgnęłam po herbatę nie odrywając wzroku od telefonu. Nie żeby było tam coś ciekawego, głównie posty zakochanych gołąbeczków, fanek boysbandów i takie tam, po prostu wszystko od czego chciało się rzygać tęczą. Zastanawiam się jak kiedyś mogłam tak szaleć za podobnymi zespołami. Chyba naprawdę się zmieniłam przez ostatni czas. Westchnęłam teatralnie i odłożyłam telefon. Akurat ktoś poklepał mnie w ramię. Wyrwana z zamyślenia prawie dostałam zawału. Poruszyłam się gwałtownie rozlewając herbatę na nogę. Natychmiast poczułam jak gorący napój parzy mi skórę. Syknęłam cicho szybko ścierając herbatę ze skóry, która już była zaczerwieniona.
-Przepraszam. Nic ci nie jest?-usłyszałam głos wydający się znajomy.
Obróciłam się niepewnie. Wysoki blondyn o niebieskich oczach i lekko zamyślonym wyrazie twarzy ubrany w mundurek Ravenclawu patrzył na mnie przepraszająco.
-Nic się nie stało...-odpowiedziałam próbując sobie przypommnieć na kogo patrzę.
-Oj Dessy, znowu zapomniałaś moje imię?-zapytał z lekkim rozbawieniem Krukon.
-Eeee...yyy...nie! Wcale nie...mózg mi laguje i tyle...Lysander...Lorcan...no...eee...cholera...Scamander!-odpowiedziałam zapominając o lekko poparzonej nodze.
Chłopak wywrócił oczami i zaśmiał się. Czemu go tak bawi?! Jak ja uwielbiam tych bliźniaków...no nie idzie ich rozróżnić! Praktycznie jak Fred i George tylko, że Weasley'owie nie byli braćmi. Można dostać oczopląsu kiedy próbuje się ich rozróżnić! Chłopak nadal patrzył na mnie szczerząc się jak Hagrid do smoka. W jego niebieskich oczach widać było rozmażenie...no i ja naprawdę lubię niebieski. Jego oczy przypominały mi niebo, albo ocean, do którego tak tęskniłam. Uwielbiałam wskakiwać między fale i siedzieć pod wodą całymi godzinami. Posejdon pęka z dumy nie? No na pewno. A wracając do Scamandera to...no dobra, był przystojny tak samo jak jego brat, ale nie żeby coś...No bo ja wcale się nie zakochałam! Nie, miłości mówię zdecydowane "nie" i koniec! Mam dość przynajmniej na kilka lat.
-Co się tak szczerzysz? Lepiej powiedz, który jesteś.-powiedziałam.
-Oj wybacz, nie chciałem ci przerywać wpatrywania się we mnie.-odpowiedział pokazując mi język.
-Ja...ja się w ciebie nie wpatrywałam.-wymamrotałam czując ciepło w okolicach policzków.
-No pewnie, i wcale się nie czerwienisz.-zaśmiał się blondas.-Yhh...ja...to nic nie znaczy.-zająknęłam się.
-No pewnie, jak sobie wolisz.-wzruszył ramionami.
-Po prostu powiedz jak masz na imię.-jęknęłam z lekką irytacją.
-Ależ proszę bardzo, Lysander, zapomniałaś, że mój brat ma znamię na szyji po oparzeniu? Ja nie jestem taką ciamajdą, żeby wpaść na własną różdżkę.-odpowiedział z lekkim uśmieszkiem.
-Och...no tak...mam zaćmienie umysłu.-westchnęłam.
-Jak każdy w poniedziałek rano, nie przejmuj się.-Scamander puścił do mnie oczko-Co z nogą?-zapytał spoglądając na moje zaczerwienione udo.
Popatrzyłam na lekko sparzoną skórę. Trochę to piekło, pewnie gdyby nie moja trochę większa odporność na takie małe urazy to pewnie bolałoby bardziej. Pewnie szybko się zagoi, ale nie zmieniało to faktu, że teraz piekło jakbym miała tam miniaturowy Tartar. Mimo to uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.
-Jest dobrze.-odpowiedziałam.
-Chwila...-powiedział Lysander wyciągając różdżkę.
Wykonał delikatny ruch nad moją nogą a ja poczułam kojące zimno. Moja skóra była już tylko lekko różowa.
-Dzięki.-uśmiechnęłam się niepewnie.
-Nie ma za co, to zwykłe zaklęcie chłodzące.-odpowiedział blondyn-O ile się nie mylę mamy historię magii.
-Yhym...jakoś mi się nie śpieszy.-mruknęłam.
-Co powiesz na powolny spacerek pod klasę?-zapytał Scamander wyciągając do mnie dłoń.
-Powiedziałabym, że nie chcę, ale skoro proponujesz to ty...no niech będzie.-odpowiedziałam wstając. 
Chłopak uśmiechnął się do mnie, wyglądał jak męczennik słuchający ostatniego dowcipu przed śmiercią. Ruszyliśmy przez Wielką Salę jakbyśmy byli olimpijczykami wchodzącymi na stadion. No nie ukrywam...pierwszoroczniaki czasami patrzyły na mnie jak na boga...wiele się nie myliły. Szybko dotarliśmy pod klasę, gdzie inni uczniowie siedzieli rozgadani albo próbowali jeszcze odespać. Oczywiście co najbardziej rzuciło mi się w oczy? James z Alice przyklejeni do siebie jakby ktoś rzucił na nich zaklęcie trwałego przylepca.
-No nie...idę zwrócić śniadanie.-mruknęłam krzywiąc się.
Scamander spojrzał na mnie z lekkim rozbawieniem.
-Zazdrosna?-zaśmiał się lekko szturchając mnie w bok.
-Pfff...jeszcze czego! Jeżeli będę zazdrosna to znaczy, że mój mózg zupełnie wysiadł.-prychnęłam.
-To o co ci chodzi?-zapytał.
-Nie muszą się z tym tak obnosić...no weź, takie klejenie się do siebie mogą zachować na później, nie przy ludziach.-odpowiedziałam.
-No też racja...Ej, co ty knujesz?
-Zobaczysz.
Podeszłam do naszych kochasiów nieświadomie "kręcąc" biodrami. Czy Lysander przyglądał się temu? Pewnie tak, ale jakoś mnie to teraz nie interesowało. Stanęłam mniej więcej nad Jamesem i odchrząknęłam.
-Potter, prosiłam cię już wcześniej, opanuj się albo wynajmij dla was pokój.-powiedziałam.
Nie musiałam się za bardzo starać o zirytowany wyraz  twarzy. James odkleił się od Włoszki i popatrzył na mnie. Najpierw miał minę jakby zupełnie nie wiedział co się dzieje, ale po chwili zaczerwienił się.
-Eee...a tobie co do tego?-wymamrotał.
-Może to, że nie wszyscy chcą oglądać jak się obściskujecie.-odpowiedziałam.
-Powiedziała ta, co rok temu jak ślepa wróciła do jednego z największych szkolnych podrywaczy.-wywrócił oczami.
-Dobrze wiesz, że tak nie było.-warknęłam.
-A nawet pomijając to, przecież co chwila łazisz z innym chłopakiem, wcześniej był Fred, teraz ten Roven czy jakoś tak, dzisiaj przychodzisz z Lysanderem...-Potter wstał.
Dobra, znowu urósł, teraz górował nade mną o tyle, że mogłam poczuć się naprawdę mała.
-Po pierwsze, to był Raven, po drugie co ci do tego, z kim gadam? Wiesz, że nic mnie z nimi nie łączy.-szturchnęłam go jednym palcem z zaciętą miną.
-No peeeewnie...w sobotę to wyglądało jakbyś miała ochotę zabrać się z tym chłopakiem. Byliście tylko ze sobą przez kilka tygodni, skąd mam wiedzieć co się działo?
-Hmmm...może stąd, że nie miało co się dziać? Dobrze wiesz, że na razie mam dość chłopaków. Poza tym co ci do moich znajomości? Zazdrosny jesteś?-wyrzuciłam z siebie.
-Nie jestem zazdrosny. Może to ty jesteś co?-odparł.
-Jeszcze czego.-prychnęłam wywracając oczami-Jakbym miała być zazdrosna najpierw musiałabym dostać pustakiem w łeb.
Usłyszeliśmy śmiechy. Oboje równocześnie się rozejrzeliśmy. Alice i dwóch blondynów stało po naszych bokach śmiejąc się jak nigdy.
-Co?!-zapytaliśmy idealnie równo.
-Jesteście świetni. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego przedstawienia.-odpowiedział jeden ze Scamanderów.
-Zmuszacie mnie do przyznania racji Lorcanowi.-dodał drugi.
-To nawet słodkie kiedy się tak wkurzacie.-dodała Alice całując Jamesa w policzek.
-Eee...yyy...-zająknął się Potter czerwieniąc się.
-Nooo nie! Muszę w końcu wynaleźć te witaminy na miłość, ta straszna choroba pozbawiła Jamesa charakteru!-wzniosłam oczy "do nieba".
Potter trzepnął mnie w ramię pokazując mi język. Odpowiedziałam mu tym samym.
-Jamie, idę na lekcje, zobaczymy się później.-powiedziała Włoszka.
Jeszcze raz się pocałowali, ekhem, nie mogłam się powstrzymać od zrobienia kilku min, i Alice poszła. Po kilku minutach rozległ się dzwonek, chociaż dla mnie brzmiało to raczej jak marsz pogrzebowy, i zaczęła się tortura.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Szubi dubi! *.* Powracam wymachując tenisówkami po pokoju. Żeby napisać rozdział udawałam, że piję herbatę bo rodzice marudzili, że mam iść spać. No i tak siedzę słuchając When I Was A Teenager, w TV lecą Kuchenne Rewolucje gdzie Madzia Gesller wącha kotlety (to da się ćpać?! O.O) i tak jakoś to leci. Dedykacja dla Cupcake, proszę bardzo, oto Scamanderowie :3 Dobrze, kończę to pieprzenie bo na mnie chyba źle działa ta herbata i szampon do włosów.
Do napisania <3