piątek, 30 sierpnia 2013

50."Nigdy sobie tego nie wybaczę."

Obudziłem się z niejasnym przeczuciem, że coś się stało. Całą noc śniły mi się katastrofy lotnicze, głównie widziałem twarz przerażonej blondynki o niebieskich oczach, tylko raz sen się zmienił. Widziałem ją, wyglądała jakby dopiero skończyła zażartą walkę, twarz miała zaczerwienioną od płaczu, w oczach miała strach ale też jakiś błysk, którego wcześniej w nich nie widziałem, no a potem po prostu mnie pocałowała. Może i jest to okropne i nieuczciwe wobec Alice, ale podobało mi się to i nie umiałem nic z tym zrobić, ale zacząłem się zastanawiać jakby to było naprawdę. I to bolało jeszcze bardziej bo wiedziałem, ze nigdy się nie dowiem a pewnie nawet bym się nie dowiedział. Nie mogłem sobie tego zapomnieć, przecież mogłem być z nią, to mogło się skończyć inaczej. Przecież dobrze wiedziałem, że ona nie umie latać, gdybym z nią był może udałoby mi się ją uratować a tak...Nigdy sobie tego nie wybaczę.  Czemu jeszcze nikt tego nie powiedział? Czemu wszyscy milczą? Przecież Percy i Katherina wiedzieli, powinni wiedzieć, a udawali, że nic się nie dzieje. To było niesprawiedliwe! Niedawno uratowała nas wszystkich, powinno jej się coś za to należeć, a nie udawanie, że nic się nie stało, zapomnienie o niej, jakby nigdy nie istniała. To była moja Des, wkurzająca, pyskata, niezrozumiała, wredna, słodka, niezastąpiona Des. Najgorsze było to, że zanim to się stało nie udało mi się jej przeprosić. Każdy dzień kiedy jej nie było był okropny, ledwie znosiłem nasze kłótnie, nie mogłem wytrzymać tego stanu, a co mam zrobić teraz? Czasami przyłapywałem się na tym, że patrzę w okno z nadzieją, że zobaczę ją za nim, wpatruję się w puste miejsce w klasie jakby to miało sprawić, że pojawi się tam, ale to było niemożliwe. Przecież martwi nie ożywają. Chciałbym móc zobaczyć ją, powiedzieć, że przepraszam, że byłem idiotą, że chcę żeby mi wybaczyła chociaż na to nie zasługuję, ale nie mogłem. Jeżeli bym mógł to wymieniłbym swoje życie za jej, o wiele bardziej na to zasługiwała. Bez niej wszystko było takie puste, ciche i bezbarwne. Nawet kiedy na mnie wrzeszczała albo miała focha było to o wiele leprze niż życie bez niej. Teraz czułem się jakby odebrano mi część mnie, została we mnie dziura, która nigdy nie da się wypełnić. Minął już tydzień odkąd wiedziałem, że już jej nie ma a z każdym dniem czułem się coraz gorzej. Po prostu chciałem żeby się tu pojawiła, żebym mógł ją przytulić i przeprosić, ale wszystko to było niemożliwe. Za późno otworzyłem oczy. Cicho westchnąłem i przewróciłem się na bok, kołdra lekko się ze mnie zsunęła ale nie zwróciłem na to zbyt wielkiej uwagi. Była sobota, prawie wszyscy poszli do Hogsmeade, wiec powinienem mieć względny spokój. Ukryłem twarz w poduszce i zamknąłem oczy z nawiną nadzieją, że to był tylko okropny sen. Zanim zdążyłem się opanować z moich oczu poleciały pierwsze łzy.
***
~Destiny~
Klęczałam na podłodze ściskając w rękach ciepły owoc, jedynie na to miałam siłę. Czułam jak cała się trzęsę, byłam wykończona. Czułam ból w całym ciele, a z każdym ruchem nasilał się jeszcze bardziej. Chciałabym teraz zasnąć, zemdleć, wszystko byle to się skończyło, ale musiałam jeszcze wytrzymać. Musieliśmy jakoś wrócić do Anglii, ale jak? Byliśmy gdzieś na środku pustyni, w magicznej świątyni za towarzystwo mając egipskiego boga zmarłych czy czego tam...słabo się orientowałam w tym temacie. Czułam się okropnie, wszystko, co się stało doskonale wyryło się w mojej pamięci, tak samo, jak wszystko pozostawiło fizyczny ślad. Byłam poobijana, pokaleczona i ogólnie zmaltretowana. Wiedziałam, że już nic nie będzie jak dawniej. Pocałowałam Jamesa, może nie był prawdziwy ale zrobiłam to...i może nawet mi się podobało. To było...no dziwne! Podobał mi się pocałunek z, być może byłym, najlepszym przyjacielem, z którym od kilku tygodni się kłóciłam, a ona nawet nie był prawdziwy! No i te wizje! Ja nie mogłam stać się zła, nie chciałam, ale czy miałam na to wpływ? Widziałam co zrobię, jeżeli to się stanie i po prostu chciało mi się płakać, ja tak  nie mogłam! Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że zrobiłam jakąkolwiek z tych rzeczy, którą pokazała mi tamta druga ja. Zrobiłabym wszystko żeby temu zapobiec. W końcu poczułam, że ktoś łapie mnie za ramiona i pomaga mi wstać. Kurczowo przyciskałam do siebie owoc a jego pulsujące ciepło przenikało mnie lekko kojąc mój ból.
-Będzie dobrze.-szepnął Raven podtrzymując mnie.
Nie byłam w stanie normalnie myśleć, wszystko kręciło się wokół niedawnych wydarzeń. Chciałam po prostu zasnąć i zapomnieć o wszystkim. Nagle zaczęłam czuć ból w całym ciele, jakby coś mnie przygniatało, zakręciło mi się w głowie i prawie się przewróciłam. Spojrzałam na Ravena. Chłopak strasznie pobladł i nieznacznie skrzywił. Poczułam jakby cały świat wywrócił się do góry nogami, wszystko zaczęło wirować mi przed oczami. Osunęłam się na kolana, nie mogłam się dłużej utrzymać na nogach, kątem oka zauważyłam, że Raven też upadł. Cały świat się kręcił, ból stawał się silniejszy i jedyne czego byłam pewna to, to, że trzymam ten cholerny owoc. Miałam wrażenie, że zaraz zwrócę śniadanie, którego nawet nie jadłam.
-Co się dzieje?-jęknęłam spoglądając na zamazany obraz Anubisa.
Bóg spokojnie podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko. Nie wiedziałam co się stało ale nagle przed oczami pojawiły mi się dziwne obrazy. Najpierw byłam z Ravenem w samolocie, pojawili się ludzie w czarnych szatach. Ktoś zaczął krzyczeć, usłyszeliśmy wybuch, samolot zaczął spadać. W jednej chwili uderzyliśmy w ziemię. Cała maszyna zaczęła się rozpadać, widziałam jak wszędzie latają ludzkie ciała. Ktoś wypowiedział jakieś słowa, których nie dosłyszałam i zobaczyłam szare niebo, na którym rysowała się czaszka, z której ust wysuwał się wąż. I wszystko zaczęło pasować. Samolot spadł, najprawdopodobniej byliśmy martwi a to była jedynie przedśmiertna wizja. Popatrzyłam na boga umarłych i jeszcze bardziej się przeraziłam.
-Przewodzisz zmarłym...prowadzisz ich gdzieś...-wyszeptałam spoglądając na Anubisa.
On tylko skinął głową z ponurą miną. Nie mogłam w to uwierzyć, chciało mi się płakać, krzyczeć, protestować i...i sama nie wiem co jeszcze. Nie chciałam umierać! Nie mogłam...To wszystko, co miało się stać nie miało już znaczenia, prawdopodobnie byłam już zimnym trupem! Kilka minut temu myślałam jedynie o opieprzeniu Jamesa po powrocie do szkoły a teraz docierało do mnie, że ja już tego nie zrobię, już nic nie zrobię. Koniec bajki, koniec problemu nazywanego Destiny Shadow. Umarłam!
-Więc czemu nas tak męczysz?-jęknęłam kiedy wszystko się jeszcze bardziej pogorszyło.
-Bo wy nie należycie do świata umarłych. Musicie wrócić.-odpowiedział patrząc mi prosto w oczy.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i zemdlałam.
***
~James~
Zdziwiłem się kiedy przyszła do mnie Alice. Myślałem, że pójdzie z innymi do Hogsmeade, ale była tutaj, przede mną, a ja nie wiedziałem co robić. Przetarłem oczy i cicho westchnąłem. Lubiłem ją...no więcej niż lubiłem i normalnie spędziłbym z nią cały wolny czas, ale teraz po prostu nie miałem na nic siły. Mogłem myśleć jedynie o tych wszystkich cholernych błędach, które popełniłem w stosunku do Des. Wiedziałem, że nigdy sobie tego nie wybaczę i w pełni zasłużyłem na to cierpienie. Nigdy nie pogodzę się z tym, że jej już nie ma. 
-Dobrze się czujesz?-zapytała dziewczyna podchodząc do mnie.
-Tak..po prostu muszę trochę odpocząć.-odpowiedziałem bez większego przekonania.
-Jamie! Nie kłam! Chodzi o tą twoją przyjaciółkę?-dopytywała ze zmartwioną miną.
-To nieważne.
-Fred ciągle o niej mówi, zastanawia się gdzie ją wcięło. Ty to wiesz, prawda?
I co ja miałem zrobić? Każda odpowiedź była zła. Nie mogłem powiedzieć prawdy ani tez skłamać. A myśl o Fredzie sprawiła, ze poczułem się dziwnie. Co on  miał do Des? Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby mój kuzyn zakochał się w niej. Jak ja bym miał powiedzieć, że ona nie żyje? Sam nie mogłem sobie z tym poradzić.
-Nie wiem.-wymamrotałem w końcu-Co Fred o niej mówił?    
-Dużo, pewnie wszystko, co już i tak wiesz. Może się przejdziemy nad jezioro? Mamy tyle czasu, mogę wszystko opowiedzieć.-zaproponowała, a ja z czystej ciekawości się zgodziłem.
***
~Destiny~
Obudził mnie potworny ból odczuwany w całym ciele. Cicho jęknęłam i otworzyłam oczy. Poraziło mnie jasne dzienne światło. Czy to był tylko sen? Nic się nie stało,a nasza misja się nie zakończyła? Nie...przecież w rękach czułam ciepłą, gładką powierzchnię owocu. Usłyszałam jakiś niewyraźny dźwięk i po chwili w polu widzenia pojawił się Raven. Na pewno zniósł to lepiej ode mnie, ja się czułam jakbym była rozłupywana kilofem przez cały czas. No na początku się tak czułam ale chyba owoc postanowił swoje zrobić, bo zaczynałam czuć się lepiej.
-Jak ty to zrobiłeś? Wyglądasz jakby prawie nic ci nie było.-odezwałam się kiedy miałam już na tyle sił, żeby otworzyć usta.
-Smoki są bardziej odporne na urazy, taka tam moc, nic niezwykłego.-wzruszył ramionami i pomógł mi wstać.
Za pierwszym razem zachwiałam się i upadłam z powrotem na moje zmasakrowane miejsce. Cieszyłam się, że jakimś cudem zostaliśmy oddzieleni od innych części samolotów, raczej nikt nie chce się spotkać z kilkudniowymi trupami. Kiedy w końcu dałam radę wstać uświadomiłam sobie, że jesteśmy nie wiadomo gdzie i nie mamy jak wrócić. Udało nam się wydostać z wraku, ale na tym kończyły się moje nadzieje. Co dalej? Odpowiedzią był chyba sfinks wesoło hasający między pobliskimi drzewami. Stwór jak na zawołanie podbiegł do nas i wydał z siebie kilka pomruków. No ale jak na sfinksie dotrzeć gdzieś z południa Europy do Anglii?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ka-booooooom! Odbija mi tak trochę :3. Rozdział jak na moje taki sobie, ale niech już jest. Dedyk dla: Wielbłądowego Grzechotnika Rexi <3 i Wiki, która pomogła mi z wyglądem bloga :3. Jeżeli czytaliście, skomentujcie, jeżeli nie macie konta Google możecie to zrobić z anonima.         

czwartek, 22 sierpnia 2013

49. Zerwać łańcuchy

Otaczała mnie widmowa mgła, byłam przykuta żelaznymi łańcuchami do skały, która boleśnie wbijała się w moje plecy. Po poprzedniej walce czułam się obolała i wykończona, nie miałam nawet siły się szarpać. Zrobiło się strasznie chłodno, w jednej chwili myślałam, że zaraz zamarznę a zaraz potem zaczynałam tracić czucie w całym ciele. Mgła zaczęła się unosić, wirować i układać w niewyraźne zarysy postaci. Pierwsi pojawili się moi rodzice, nie bogowie, ci śmiertelni rodzice, z moim bratem, wszyscy wyglądali na szczęśliwą rodzinę...Byli szczęśliwi bo mnie tam nie było, beze mnie było im lepiej. No bo ja nawet nie należałam do tej rodziny, to był czysty przypadek, że akurat na nich trafiłam...chyba. Patrzyłam na to jakiś czas, ale czułam, że zaraz nie wytrzymam, oni nawet nie wiedzieli...nie wiedzieli kim naprawdę byłam! Przyzwyczaiłam się do tego, że jestem dla nich jak powietrze, ale to dalej mnie bolało i ciągle zastanawiałam się jak oni tak mogą? Jestem ich jedyną córką do cholery jasnej! Powinnam coś dla nich znaczyć...powinnam ale nie znaczyłam, tak naprawdę prawie nigdy nie byłam dla nich ważna, jestem dla nich nikim...Przygryzłam wargi i zacisnęłam dłonie w pięści, zabolały mnie palce i poczułam jak paznokcie wbijają się w moją skórę. Odwróciłam wzrok, nie chciałam już na to patrzeć, ale obraz od razu przeniósł się za mną żebym dalej ich widziała. Obraz zaczął się zmieniać, tym razem ukształtowała się w dwie postacie, jedną wysoką, drugą niższą ode mnie o około dziesięć centymetrów, obie szczupłe. Nie widziałam ich dokładnie, ale coś mi podpowiadało kto to jest. Przypomniały mi się czasy sprzed przeprowadzki do Londynu, sprzed Hogwartu. Nie wiem czy umiem je ocenić jako szczęśliwe czy wręcz odwrotnie, ale wszystkie dobre wspomnienia z tamtego czasu wiązały się z tymi dwiema postaciami z mgły, Megan i Nina, one też wyglądały na szczęśliwe beze mnie. Pamiętam, że zaczęło się to jeszcze zanim wyjechałam, po prostu lepiej się dogadywały, miały więcej wspólnych tematów a ja...byłam inna. Było w miarę normalnie dopóki nie zaczął się objawiać mój magiczny talent (no o ile to można nazwać talentem), później zaczęłyśmy się od siebie oddalać. Dopiero teraz patrząc na ich widmowe wersje zrozumiałam, że brakuje mi ich, ale tego już nie da się naprawić, jeżeli miałabym z nimi rozmawiać oddzielałaby nas od siebie przepaść niezliczonych kłamstw, już nie tylko o magię, teraz cale moje życie byłoby dla nich kłamstwem, musiałabym oszukiwać je praktycznie we wszystkich sprawach. Czasami chciałam móc z nimi znowu normalnie pogadać, ale to już było nieosiągalne, to już odeszło. I znowu mgła zmieniła kształt, tym razem pojawił się obraz pokoju wspólnego Gryfonów, Yuri kłóciła się z Aronem, który leżał rozłożony w fotelu, oboje zachowywali się jakby nic się nie działo, znałam Yuri, wiedziałam, że jeżeli ktoś jest dla niej ważny nie zapomina o nim, do mnie w wakacje potrafiła dzwonić po trzy razy dziennie a teraz...nie dawała żadnego znaku życia, widziałam, że zachowuje się całkiem zwyczajnie, jakby nic się nie działo, zapomniała o mnie. Niedaleko siedział James a...a na jego kolanach Alice. Nie wiem czemu, ale w tej chwili poczułam się jakby coś przebiło mnie na wylot. Nie mogłam zrozumieć czemu, ale w moich oczach zebrały się łzy, które po chwili spływały po mojej twarzy całymi strumieniami, one po prostu same leciały mi z oczu, nie rzucałam się, nie krzyczałam, nie reagowałam, tylko te łzy nadal leciały. Czemu to tak na mnie działało? Przecież to była sprawa Jamesa z kim się spotyka...Tylko, że ja się bałam, że będzie dalej tak jak było od kilku tygodni, że on będzie miał mnie całkowicie gdzieś. Nie chciałam, żeby tak było, ledwie to znosiłam, ale nie potrafiłam też się nie wkurzyć kiedy już ze mną gadał. To chyba każdego irytuje jeżeli ktoś cię całkowicie olewa a potem jak gdyby nigdy nic chce z tobą rozmawiać. Nie wiem czego oczekiwałam, ale byłam pewna, że nie pozwolę sobie na takie traktowanie mnie, niech się zdecyduje czy coś dla niego znaczę, czy jestem nikim. Mgła przybrała postać Jamesa, który stanął naprzeciwko mnie z dziwnym, nienaturalnym uśmiechem.
-Taka słaba...-odezwał się z przekąsem-Słaba, nic nieznacząca...Myślisz, że coś znaczysz? Jesteś nikim...-i zaczęła się cała litania.
James, mój najlepszy przyjaciel, najbliższa mi osoba, stał przede mną, patrząc jak wiszę przykuta do jakiejś cholernej skały i potwierdzał wszystkie moje obawy jeszcze mocniej utwierdzając mnie w przekonaniu, że jestem nikim, nigdzie nie pasuję, potwierdzał wszystko, czego się bałam. Każde jego słowo było jak nóż wbijany mi prosto w serce.
-Nie!!-wyrwało mi się, nie mogłam już wytrzymać-Zamknij się! Nie jesteś Jamesem, on nigdy by tego nie zrobił! Nie jesteś nim...-zaczęłam to powtarzać przez łzy, a on nie przestawał.
Poczułam jak moje ręce się nagrzewają, nie mogłam już znieść tej sytuacji. To co mówił niby James nie mogło być prawdą, nie chciałam już tego do siebie dopuszczać, nie chciałam tego słuchać. Nie byłam już małą dziewczynką, która wierzyła w takie słowa, nawet jeśli miały być prawdziwe nie mogłam się poddać. Z głośnym trzaskiem związujące mnie łańcuchy zaczęły pękać, na razie był to tylko jeden.
-Tak? Twierdzisz, że nie jesteś słaba?-zapytał James zmieniając ton-Więc to udowodnij.-dodał podchodząc bliżej.
Czemu nagle poczułam jakby wszystko się we mnie wywróciło kiedy jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej? Czemu chciałam wierzyć, że to jednak prawdziwy James? To głupie, ale nagle nie mogłam myśleć.
-Dobra, jesteśmy przyjaciółmi i mam po uszy twojego zachowania zakochany idioto! Mam dość, że mnie ignorujesz i zachowujesz się jakby nic się nie działo! Nie obchodzi mnie czy się zakochałeś czy nie, nie masz prawa tak traktować przyjaciół, więc się zdecyduj czego chcesz a nie mnie męczysz!-wyrzuciłam z siebie, a jako, że jedna z moich rąk była już wolna wymierzyłam mu porządny policzek.
-Nie tak agresywnie słodziaku.-czarnowłosy lekko się zaśmiał i zbliżył jeszcze bardziej.
Już zupełnie zgłupiałam. Moje policzki dziwnie się nagrzały, poczułam jak coraz trudniej mi się oddycha i...sama nie wiem co to było, ale coś po prostu pociągnęło mnie do niego i nie wiem czemu, ale pocałowałam go. Nie umiałam tego wyjaśnić, może coś mnie opętało, ale włożyłam w to tyle uczucia, ile potrafiłam...i musiałam przyznać, przynajmniej ten nieprawdziwy James dobrze całował. Ja jestem głupia, całuję nieprawdziwą wersję chłopaka, który jest moim najlepszym przyjacielem. Oderwałam się jak najszybciej, a James zniknął. Rozległ się kolejny trzask i dwa łańcuchy opadły. Mgła znowu się zebrała, tym razem byli to moi rodzice, oboje z obojętnym wyrazem twarzy, a ja już wiedziałam co za chwilę usłyszę i postanowiłam do tego nie dopuścić.
-Nie! Nie będę tego słuchać! Nie obchodzicie mnie, nie interesuje mnie co powiecie! Nienawidzę was, niszczyliście mi życie już wystarczająco długo!-wyrzuciłam z siebie.
Zdziwiłam się kiedy mgła zniknęła a ostatni łańcuch opadł, byłam wolna...Moje nogi zmiękły i ugięły się pode mną. Przewróciłam się, ale zanim dotknęłam ziemi wszystko się rozmyło i przestałam czuć cokolwiek.
***
Kiedy się obudziłam poczułam, że klęczę na chłodnej posadzce trzymając w rękach coś ciepłego i gładkiego. Otworzyłam oczy, w moich rękach leżało coś co kształtem przypominało łzę z zielonego szkła, ale chociaż wydawało się twarde i gładkie widziałam jak cały czas się porusza, jak woda. Potrząsnęłam głową i zamrugałam kilkakrotnie. To się nie stało naprawdę? To była tylko jakaś próba i przeszłam ją.
-Des!-usłyszałam znajomy już głos Ravena.
Chłopak podbiegł do mnie i pomógł mi wstać, za nim podszedł Anubis z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Masz owoc.-powiedzieli obaj a ja popatrzyłam na nich z lekkim uśmiechem.
Miałam ten owoc i miałam też pewność co zrobię jak wrócę do szkoły. Po pierwsze: przechrzczę Jamesa jak jeszcze nigdy, po drugie: wyśpię się.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Eee...no tak, dawno mnie tu nie było, przepraszam. Nie mogłam jakoś odnaleźć pomysłu co napisać, dzisiaj mnie wzięło, nie powiem po czym bo teraz mam ochotę walić głową w ścianę ale powstrzymuje mnie od tego kilka pozytywnie zakręconych wariatek, którym to dedykuję ten rozdział, tak więc dla moich dwóch zboków, Rexi i Cup, dla naszej grzecznej Kath i dla Clar, której ryjemy psychikę...powtórzę po raz 3456789000000975: Kocham Was! ♥