czwartek, 30 maja 2013

40. Czy ta przyjaźń przetrwa?


Śniadanie z Fredem w jakiś sposób poprawiło mi humor, udało mi się chociaż na chwilę zapomnieć o Jamesie, ale nie trwało to długo. Rudzielec przez cały czas starał się mnie jakoś zagadać i rozśmieszyć, szło mu to całkiem dobrze do czasu aż nie dosiadła się do nasz, a raczej do Freda, tamta czarnowłosa Włoszka. Nie wiedziałam co zrobić więc po prostu wbiłam wzrok w mój talerz i zaczęłam przesuwać po nim kawałek naleśnika. Nie słuchałam ich rozmowy, nie bardzo mnie interesowała. Myślałam, że tak po prostu wszystko przycichnie i nie będę musiała się niczym przejmować jednak Fred miał inny plan.
-Des...-chłopak lekko mnie szturchnął.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego niepewnie. Rudzielec uśmiechał się szeroko, trochę przypominał mi jedno z dzieci Hermesa, miał ten sam błysk w oku, który sugerował, że coś kombinuje ale jednocześnie wyglądał jak taki dobry elf, któremu po prostu trzeba zaufać.
-Co...?-mruknęłam cicho.
-Chyba jeszcze nie miałyście okazji się poznać więc Des poznaj Alice.-tutaj chłopak wskazał na dziewczynę z wymiany-Alice, poznaj naszą dumę i chlubę, największego pyskatka, pogromczynię Ślizgonów i przeciwniczkę podręczników od historii magii, słynną, jedyną i niepowtarzalną Destiny potocznie nazywaną Des.-przedstawił mnie.
Poczułam jak policzki mnie pieką, pewnie byłam teraz cała czerwona. Czemu Fred nie mógł przedstawić mnie inaczej? Teraz czułam się tak...tak głupio. Alice uśmiechnęła się do mnie rozbawiona. Świetnie, ta znajomość zapowiada się naprawdę ciekawie, tylko nie koniecznie w odpowiednim znaczeniu. Nie wiedziałam czemu tak się czułam w jej towarzystwie, po tym wczorajszym "incydencie kanapkowym" czułam się od niej gorsza, pierwszy raz James tak zupełnie mnie olał i sama nie wiedziałam czemu aż tak bardzo mnie to bolało.  
-Miło cię poznać, Fred już trochę o tobie mówił.-odezwała się Alice z lekko słyszalnym akcentem.
-Ciebie też miło poznać.-wymamrotałam niepewnie-Eee…już się najadłam, musze jeszcze dokończyć zadanie na eliksiry i powinnam już znikać…-dodałam szybko i wstałam od stołu.
Spotkałam się z zaskoczonym spojrzeniem Freda, ale zanim chłopak coś powiedział już mnie tam nie było. Wybiegłam z Wielkiej Sali, przebiegłam przez salę wejściową i wypadłam na błonia. Chłodne poranne powietrze uderzyło mnie w twarz i od razu poczułam się lepiej. Powoli doszłam nad jezioro i usiadłam na brzegu. Położyłam głowę na kolanach i zaczęłam tępo wpatrywać się w płaską taflę wody. Naprawdę ostatnio coś jest ze mną nie tak, chyba już powoli wariuję. Tylko czemu? Do wczorajszego wieczoru wszystko było całkowicie dobrze. Wszystko przez Jamesa! Gdyby mnie nie olał nie miałabym żadnego problemu, nie siedziałabym na Wierzy Astronomicznej, nie poszłabym do lasu, nie spotkałabym Afrodyty, nie zaatakowałby mnie ten lis, nie spędziłabym całej nocy na chłodnej ziemi i nie miałabym teraz podrapanych pleców! Wszystko jego wina! Rany, ale ja jestem głupia, przecież on nie odpowiada za moją nierozgarniętość. Wściekałam się na niego bo miał mnie gdzieś, nie był winny niczemu innemu. Zanim się obejrzałam musiałam już iść na lekcje.
~3 tygodnie później~
Trzy tygodnie! Dokładnie tyle już nic się nie zmieniło! Cała ta sytuacja zaczynała mnie męczyć ale co ja mogę za to, że większość facetów to idioci? Trzy tygodnie bez żadnej rozmowy z Jamesem, chyba, że na lekcji kiedy po prostu trzeba było, albo na treningu Quidditcha, albo po prostu się kłóciliśmy. Czy tak właśnie ma się skończyć nasza przyjaźń? Nie chciałam tego, zawsze idealnie się dogadywaliśmy a teraz było prawie tak, jakbyśmy nigdy się nie znali. Nie przyznałabym się mu, ale to naprawdę mnie dołowało. Zależało mi na nim i to bardzo, ale co ja mogłam za to, że już nie udawało nam się dogadać?
-Podasz mi oczy traszki?-mruknął James znad kociołka.
Teraz już raczej z konieczności siedzieliśmy razem na eliksirach i jakoś musieliśmy współpracować. Nic nie mówiąc przesunęłam w jego stronę pojemnik z oczami traszki i zajęłam się przygotowaniem swojego eliksiru. Cała lekcja minęła w napiętej ciszy pomiędzy nami a kiedy rozległ się dzwonek jak najszybciej zebrałam swoje rzeczy i wybiegłam z sali. Co następne? A tak, historia magii, świetnie, znowu siedzę z Jamesem… Ruszyłam przed siebie nie zwracając uwagi na kierunek. Nie bardzo mnie interesowało gdzie idę dopóki nie wpadłam na Freda.
-Hej.-rudzielec przyjaźnie się uśmiechnął.
-Cześć...-mruknęłam.
-A ty nie w drugą stronę?-zdziwił się.
-Nie bardzo chce mi się iść na historię magii.-wzruszyłam ramionami.
-Skoro tak, to może dasz się zaprosić na małe wagary? Miałem się wybrać z Georgem, ale przydałoby się mu czegoś się w końcu nauczyć.-zaproponował rudzielec uśmiechając się łobuzersko.
-Hmmm...to zależy.-odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
-Od czego?
-Gdzie mnie zabierzesz?
-Wiesz, znam takie jedno miejsce, nikt nas tam nie nakryje, prawie nikt nie wie, że ono istnieje.-powiedział rudzielec-Więc panno Shadow da się pani zaprosić na te otóż zacne wagary?-zapytał wykonując teatralny ukłon.
-Ależ oczywiście panie Weasley, będę zaszczycona mogąc ci towarzyszyć.-odpowiedziałam.
-To ja jestem zaszczycony twym towarzystwem.
W tym momencie oboje nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać jak głupi. Po chwili się uspokoiliśmy, spojrzeliśmy na siebie i znowu dostaliśmy napadu śmiechu.
-Jestem głupia!-zaśmiałam się głośniej.
-O nie! To ja jestem głupi!-odpowiedział Fred.
-Dobra...powinniśmy się ogarnąć...-stwierdziłam próbując powstrzymać śmiech.
-Taaaak...
Oczywiście śmialiśmy się prawie do końca przerwy i prawie zaskoczył nas dzwonek. Zanim jeszcze lekcja się zaczęła Fred zaprowadził mnie na siódme piętro pod gobelin z Barnabaszem Bzikiem. Dziwne, przecież tu nic nie było...no znaczy się podobno był tu Pokój Życzeń ale przecież on został zniszczony podczas ostatniej bitwy z Voldemortem... Zanim cokolwiek powiedziałam przed nami pojawiły się drzwi, Fred dał mi znak ręką żebym weszła za nim co natychmiast zrobiłam.
-Myślałam, że Pokój Życzeń został zniszczony...-mruknęłam rozglądając się na wszystkie strony.
Miejsce, w którym teraz byliśmy wyglądało jak salon, było kilka czerwonych, wielkich kanap, kilka foteli podwieszonych stalowymi linkami na suficie, stoliki i w głębi pomieszczenia (no o ile nie ześwirowałam) mały staw i kilka drzew. Rozglądałam się jak oczarowana, widziałam miejsce, w którym posadzka zmienia się w złocisty piasek i zieloną trawę, ciężko mi było uwierzyć, że coś takiego może znajdować się w środku zamku.
-Wszyscy tak myślą, dlatego nikt tu nie łazi, nie wiem jak to się stało, że jednak nie został zniszczony, ale nie wnikam w to, korzystam, że nikt o tym nie wie.-odpowiedział mi Fred.
-To miejsce jest niesamowite...-mruknęłam.
-Czasami chowam się tu przed niektórymi natrętami.-wzruszył ramionami rudzielec i rozsiadł się na jednej z kanap.
Uśmiechnęłam się, może ten dzień nie będzie taki zły jak inne... Rzuciłam torbę z podręcznikami na jeden ze stolików i usiadłam na zwisającym fotelu naprzeciwko Freda. Przynajmniej jeszcze z nim dało się gadać. Yuri ostatnio była jakaś inna, jakby bardziej ostrożna i nie gadałyśmy za często bo ciągle była czymś zajęta, może po prostu nie chciała się mieszać w sprawy między mną a Jamesem. No właśnie, z Jamesem już w ogóle nie mogłam się dogadać, głównie widziałam go jak próbował zbliżyć się do Alice. Serio? Dziewczyna z wymiany, która zostanie tu tylko jakiś czas jest dla niego lepsza ode mnie? No wielkie dzięki... Zawsze zostawał Aron, ale kiedy zostawaliśmy sami głównie zapadała dziwna cisza, próbowaliśmy rozmawiać ale ciągle coś nie wychodziło. Oczywiście były też inne osoby, kilka razy rozmawiałam z tą Alice, ale jakoś nie potrafiłam wytrzymać więcej niż kilka minut, albo pojawiał się James albo nie mogłam skończyć z myśleniem, że jest po prostu lepsza ode mnie. I lepiej nie wspominać o sytuacji z Lukiem, niby wszystko było dobrze, nie mieliśmy do siebie pretensji, ale jednak coraz częściej chciałam go po prostu unikać, zawsze się zastanawiałam co się stało wtedy w wakacje, wiedziałam, że już nic do niego nie czuję ale dalej nie rozumiałam czemu to mi tak przeszło...
-Myślisz, że jak bardzo jutro oberwą Ślizgoni?-odezwał się Fred wyrywając mnie z zamyślenia.
Uniosłam głowę. No tak ,jutro jest sobota i gramy pierwszy mecz Quidditcha. Chris już od pewnego czasu nieźle męczył całą naszą drużynę i czasami wynikały z tego małe spięcia, szczególnie między mną i Jamesem.
-Na tyle, że przynajmniej miesiąc nie wstaną.-odpowiedziałam opierając głowę na kolanach-Możesz któremuś przywalić tłuczkiem ode mnie?
-Bardzo chętnie, jak trafię całe boisko usłyszy, że było z dedykacją dla ciebie.-obiecał uśmiechając się łobuzersko.
~sobota rano~
Jedynym minusem meczy było wczesne zrywanie się z łóżek, nie znosiłam tego z całego serca. Byłam tak zaspana, że nawet nie wiedziałam gdzie jest prawa a gdzie lewa i przysypiałam przy stole. Gdyby nie Fred zasnęłabym z głową na talerzu, Weasley swoim zwyczajem oblał mnie lodowatą wodą z jeziora i na jego szczęście raczył mnie osuszyć.
-Des nie zjadła Freda, ludzie radujmy się!-zaśmiał się George widząc moją minę.
-A może zjeść ciebie?-odpowiedziałam pokazując mu język.
-Eee ta, nie radzę, kto wie kiedy on mył stopy.-odezwał się Fred.
-Przepraszam bardzo, to nie moje skarpety świecą na zielono!-odparował drugi rudzielec.
-No na zielono nie, już się rozpadły w proch i wytruły wszystkie szczury!-odpyskował Fred.
Wszyscy zaczęli się śmiać, dosłownie wszyscy. Nawet nie zauważyłam, że obok mnie usiadł szanowny pan Potter. Zignorowałam to i zajęłam się moim śniadaniem. Zjadłam jak najszybciej i wstałam od stołu. Wyszłam na korytarz, na którym czekała na mnie zaspana Lily, na głowie miała coś, co przypominało rude, ptasie gniazdo. Dziewczynka popatrzyła na mnie wielkimi zielonymi oczami jakby o coś prosiła a po chwili niespodziewanie mnie przytuliła. Z lekkim zaskoczeniem odwzajemniłam uścisk.
-Co jest mała?-zapytałam.
-Nie spadnij z miotły i dokop Ślizgonom.-powiedziała unosząc głowę żeby popatrzyć mi w oczy, była jedynie dziesięć centymetrów niższa ode mnie, poważnie jestem niska....
-Masz to jak w banku.-uśmiechnęłam się.
-I...i nie kłóć się z Jamesem, proszę.-dodała z nadzieją.
Cicho westchnęłam i ją puściłam.
-Lily, to nie takie proste, nie chciałam się z nim kłócić, nigdy, ale nie mam na to wpływu, skoro już go nie interesuję nic za to nie mogę.-odpowiedziałam.
-Ale...ale wy jesteście najlepszymi przyjaciółmi i koniec!-dziewczyna tupnęła nogą a w jej oczach zabłyszczała determinacja-On zgłupiał, walnij go w łeb tak jak zawsze, powiedz, że chcesz to skończyć i niech będzie tak jak zawsze było.
Mimo wszystko uśmiechnęłam się, to było z jednej strony zabawne a z drugiej słodkie, ale nie mogłam od tak wszystkiego zapomnieć, gdyby to było trzy tygodnie temu to byłoby zupełnie inaczej ale teraz miałam za sobą niezliczoną ilość kłótni z Potterem a niektórych z nich nie dało się od tak wybaczyć, nie tym razem...
-Ja go do niczego nie zmuszę, to jego wybór, niektórych rzeczy nie da się po prostu zapomnieć.-westchnęłam.
-Chociaż spróbuj.-spojrzała na mnie proszącym wzrokiem.
-Chyba na meczu powinien dostać tłuczkiem w łeb żeby coś mu się odmieniło.-stwierdziłam.
-Powiem Alowi, niech pogada ze swoimi kumplami żeby to załatwili!-młoda aż podskoczyła i rzuciła się biegiem do Wielkiej Sali.
-Nie! To nie było poważnie...!-zawołałam ale ona chyba nie bardzo chciała mnie słuchać.
Pokręciłam głową, przecież i tak by w niego celowali, byle żebyśmy nie przegrali... Po chwili dołączyła do mnie reszta drużyny i poszliśmy do szatni. Chris prawie cały czas przed meczem truł nam o strategiach i zagraniach, które znaliśmy już na pamięć, jak na złość kiedy wyszliśmy zaczęło porządnie padać ale meczu nikt nie odwołał. Weszłam z resztą drużyny na boisko, kilkakrotnie usłyszałam "powodzenia" jedynie James przeszedł obok mnie obojętnie. Po chwili byłam już w powietrzu na swojej miotle. Po chwili w górę poszybował czerwony kafel i mecz się zaczął. Uniosłam się jeszcze wyżej próbując wypatrzyć złoty znicz ale deszcz i mokre włosy zwiewane mi na twarz przez wiatr wszystko utrudniały. Niżej toczyła się gra, kątem oka zauważyłam jak James zdobywa dla nas punkty, Fred i George cały czas odbijali tłuczki w Ślizgonów, których zawodnicy znowu odbijali obie piłki w resztę naszej drużyny. Jeżeli dzisiaj nikt nie trafi do szpitala to będzie cud. W dole na trybunach uczniowie z wszystkich domów wykrzykiwali coś, co zlewało się w ogólny hałas. Gra trwała już od dłuższego czasu kiedy w końcu zobaczyłam złoty błysk kilkanaście metrów ode mnie, jednocześnie ja i szukający Ślizgonów, Magnus czy jakoś tak, też zauważył znicza. Nie czekając na nic i na nic nie zwracając uwagi rzuciłam się w stronę znicza. Dłonie ślizgały mi się na mokrym drążku miotły, niepewnie puściłam lewą dłoń, nie miałam wyboru jeżeli chciałam złapać znicz ale druga ręka zaczęła się jeszcze mocniej ślizgać. Byłam już na tyle blisko, że mogłam zauważyć ruch złotych skrzydełek, na ogonie siedział mi drugi szukający. Już chciałam złapać piłeczkę kiedy przed oczami pojawiła mi się szkarłatna szata. James przeleciał nad trybunami...na których była Alice. Co za ciul! Czy on może inaczej?! Nie zwracając na niego większej uwagi wyciągnęłam dłoń po znicza, przy palcach poczułam już lekkie trzepotanie skrzydełek... I nagle wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Gdzieś z tyłu usłyszałam jak Fred coś wykrzykuje, James musiał zlecieć niżej, znalazł się obok mnie. Zacisnęłam dłoń na zniczu ale kawałek czerwonej szaty Pottera oplątał się wokół mojego nadgarstka, szarpnęłam nim ale nie udało mi się oderwać, w dłoni znicz nadal się lekko szamotał. I wtedy szybciej poczułam jak coś twardego uderza mnie w głowę, straciłam równowagę i poleciałam do przodu, druga dłoń ześlizgnęła się z miotły. Miałam wrażenie, że coś mi urwało głowę a jednocześnie czułam tam ból. Spadłam z miotły, nadgarstek wykręcił się w szacie Jamesa, która po chwili się urwała i poleciałam w dół a później wszystko się urwało...
~Fred~
Chciałem odbić tłuczka kiedy jeden z pałkarzy Ślizgonów się wepchał przede mnie i wycelował w Des. Widziałem jak leci obok Jamesa, nie mogłem dokładnie stwierdzić co się tam działo.
-Uważaj!-wyrwało mi się ale prawie całkowicie zagłuszył mnie wrzask z trybun.
Później widziałem już tylko jak spada z miotły i uderza w boisko...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, żyję! Wybaczcie za tak dużą przerwę, ostatnio miałam trochę na głowie (tata wyjechał do Kanady jejeje =D). Już kilka razy zabierałam się za napisanie tego (podziękowania dla mojej matematyczki za zabranie starej, żałosnej wersji). Wybaczcie, jeżeli u kogoś miałam coś przeczytać, za wszystko się zabieram ale z komentowaniem idzie mi już gorzej >.<. Kończąc już tą moją paplaninę rozdział dedykuję Kath i Wice (czekam na zombie apokalipsę i nasze bunkrowanie się w SPA Słoneczko :*), no i wam obu życzę żeby wasze popisy kulinarne nie kończyły się kolejnymi podpaleniami ścierek, kocham was ♥. 

sobota, 4 maja 2013

39. "Mnie nic nie ugryzło ,tylko ty zachowałeś się jak idiota!"

Chłodne powietrze owiało moją twarz ,wiatr rozwiał moje włosy przez co część z nich opadła na moją twarz. Odgarnęłam włosy jednym ruchem ręki i podeszłam do barierki Wieży Astronomicznej. Nie myśląc za wiele przewiesiłam nogi przez balustradę i usiadłam na niej. Zapatrzyłam się w ciemne niebo i zacisnęłam dłonie w pięści ,w uszach słyszałam ciche trzaski powodowane przez moje naelektryzowane włosy ,byłam tak wściekła ,że dla normalnego człowieka dotknięcie mnie skończyłoby się teraz porażeniem przez prąd. Sama nie wiedziałam czemu tak się wściekłam. To się po prostu stało ,James mnie olał ,Fred akurat się wmieszał i nagle znalazłam się tutaj. Czemu mnie to w ogóle tak poruszyło? Dziewczyna Jamesowi się spodobała ,zapomniał o mnie i... no sama nie wiem ,wcale nie rozumiałam samej siebie. Co mnie tak wkurzyło? Przecież przyjaźniłam się z Jamesem ,irytowały mnie te plotki ,że jesteśmy parą więc co mi odwaliło? Z drugiej strony do dzisiaj James tak po prostu mnie jeszcze nigdy nie olał ,to naprawdę boli kiedy najlepszy przyjaciel zapomina o tobie kiedy siedzisz obok niego. Pewnie teraz wszyscy poza mną siedzą w Wielkiej Sali i dobrze się bawią... Na myśl o tym poczułam się samotna ,jedna taka Des ,która nigdzie nie pasuje. Kim ja w ogóle byłam? Na pewno nie zwykłą śmiertelniczką ,na pewno nie normalną czarownicą a półbogiem nie mogę się nazwać ,to jest dziecko boga i śmiertelnika ,jeżeli ktoś by się uparł to by powiedział ,że przecież mam ludzkich rodziców i boskich ale co to ma być? Ci ludzcy rodzice to tak naprawdę nie byli moi rodzice ,nigdy nie czułam się częścią tej rodziny ,a boginią przecież też nie jestem ,jakbym była jakimś innym gatunkiem ,jedynym przedstawicielem jakiejś rasy ,nigdzie tak naprawdę nie pasowałam... Dopiero teraz zrozumiałam jaka przepaść jest pomiędzy mną a resztą świata ,i tylko ja o tej przepaści wiedziałam ,inni mogli próbować przez nią przejść ale zawsze w jakimś momencie nie mogli ruszyć dalej ,przez to jaka byłam. Czemu w ogóle bogowie mnie stworzyli? No właśnie ,ja nawet nie zaczęłam swojego życia normalnie!
-Młoda Shadow siedzi na wieży ,wściekła ,że włos się jeży ,Pottera z nią nie ma ,bo on w miłość od pierwszego wejrzenia wierzy...-usłyszałam za plecami złośliwy głos.
-Spadaj Irytek.-mruknęłam cicho.
-Uuuu...żadnej groźby ,żadnego przekleństwa ,no ,no ,ktoś chyba nie ma humoru.-duch podleciał do mnie.
-Nie twój interes ,spadaj!-warknęłam.
-Oj no ,nie łam się ,możesz zawsze poczekać za następnym pokoleniem Potterów ,może ci się poszczęści.
-Odwal się do jasnej cholery! Wcale nie kocham się w Jamesie! Nie twój problem jaki mam humor! Wynoś się!-wybuchłam a oczy mnie zapiekły.
Co mi się do cholery dzieje? Nie będę płakać ,nie przez olewającego mnie Jamesa a tym bardziej nie przez Irytka.
-Spokojnie Shadow ,bo jeszcze Potter cię usłyszy.-zaśmiał się duch.
Trafił w czuły punkt. Skąd on wiedział co się stało. Jak ja go nie znosiłam ,gdybym tylko mogła mu przywalić.
-ADEPTO DE HIC CORAM...!-zaczęłam praktycznie się drzeć ale urwałam kiedy zrozumiałam ,że nagle przerzuciłam się na łacinę.
Irytek popatrzył na mnie ze zdziwieniem i bez słowa odleciał ,przynajmniej będę miała spokój. Teraz byłam jeszcze bardziej wkurzona ,bezwiednie zacisnęłam dłonie na barierce czując jak się trzęsę ze złości. Jednocześnie chciałam coś zniszczyć i żeby jednak ktoś sobie o mnie przypomniał ,przyszedł tu i po prostu mnie przytulił. Nigdy bym tego nie powiedziała na głos ,nie ja ,najbardziej pyskata ,zwariowana i uparta Gryfonka w całej szkole ,która ciągle udowadnia ,że daje sobie radę sama. Wiatr zaczynał wiać coraz mocniej ,gdzieś usłyszałam grzmot ,pojawiła się pojedyncza błyskawica a ,jak dotąd bezchmurne niebo zasłoniła ciemna warstwa chmur. Wcześniej w ogóle nie zanosiło się na burzę ,czy to przeze mnie? Czy tak się wściekłam ,że nieświadomie używałam moich mocy ,z taką siłą ,na którą dotąd nie było mnie stać? Zacisnęłam powieki i potrząsnęłam głową ,jeszcze tego mi brakuje ,może zaraz wywołam jakąś klęskę żywiołową co? Nie ,muszę coś ze sobą zrobić bo nie wytrzymam. Przy moich kostkach zatrzepotały małe skrzydełka ,które jak na zawołanie pojawiły się przy trampkach. Niewiele myśląc zeskoczyłam z barierki w dół. Jeszcze nigdy nie latałam w tych trampkach na takiej wysokości. A co mi tam ,jak spadnę pewnie i tak nic mi nie będzie ,wyhamować upadek umiałam. Nie musiałam się tym przejmować ,praktycznie natychmiast zawisłam w powietrzu i poleciałam w stronę Zakazanego Lasu. Czemu akurat tam mnie ciągnęło? Sama nie wiedziałam ,po prostu chciałam gdzieś zniknąć na jakiś czas ,i tak nikt tego nie zauważy ,wrócę na noc. Wylądowałam na małej na brzegu lasu ,skrzydełka natychmiast się schowały a ja cicho westchnęłam i spojrzałam w górę ,ciemne niebo przeszyła kolejna błyskawica ,nadal byłam wściekła i nie mogłam nic na to poradzić. Ruszyłam przed siebie nie myśląc co może mnie spotkać w lesie ale jeszcze zanim weszłam między drzewa całą okolicę rozświetlił ciepły blask. Odwróciłam się i popatrzyłam prosto na dorosłą kobietę w białej ,greckiej szacie. Bogini... Ciężko mi było określić jej wygląd ,zmieniał się z minuty na minutę ,ale wydawało mi się ,że nigdy nie widziałam kogoś tak pięknego.
-Afrodyta?-odezwałam się w końcu.
Bogini uśmiechnęła się do mnie promiennie i skinęła ręką na znak ,żebym podeszła.
-Nie denerwuj się moje dziecko.-powiedziała a jej głos wydawał się równie idealny ,co jej wygląd.
-J-ja się wcale nie denerwuję eee... mamo...-wyjąkałam.
-Bogini nie okłamiesz młoda.-zaśmiała się Afrodyta-Jestem tu tylko ,żeby trochę ci pomóc.
-Nie rozumiem w jaki sposób pomóc ,dziękuję ,ale świetnie sobie radzę.-odpowiedziałam.
Nad lasem przetoczył się grzmot i rozbłysła błyskawica.
-Dlatego chodzisz po lesie kiedy jest po północy? Dlatego nieświadomie rozpętujesz burzę?-bogini popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.
Czyli było już tak późno? Nie zauważyłam kiedy cały ten czas minął ,i nikt mnie nie szukał... Pff...James pewnie nie zauważył nic dziwnego ,przecież tylko nagle zniknęłam!
-Skoro twierdzisz ,że nie potrzebujesz pomocy mogę dać ci tylko radę ,może ci się teraz wydawać to bez sensu ,możesz czuć się odrzucona ,ale naprawdę nie jesteś osamotniona ,może to boli ale takie jest życie ,mogę si teraz obiecać ,że będziesz miała bardzo ciekawe życie uczuciowe ,wszystkie te banalne romansiki są nudne ,nie pozwolę ,żeby ktoś tak wyjątkowy jak ty popadł w taki banał.-powiedziała Afrodyta z błyskiem w oku ,puściła mi oczko i zniknęła.
Stałam kilka minut oszołomiona tym spotkaniem ,dopiero zimny deszcz mnie wybudził z otępienia. Potrząsnęłam głową i zamrugałam kilka razy. Chciałam wrócić do zamku ale bez ostrzeżenia coś wyskoczyło na mnie od tyłu przewracając na mokrą ziemię. Czułam na plecach pulsujące zadrapania. Podniosłam się z ziemi otrzepując się z piasku. Słyszałam ciche warczenie. Proszę ,tylko nie wilkołak. W panice próbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatnio była pełnia księżyca ale mózg odmawiał współpracy. Z krzaków wyskoczył ciemny kształt ,poruszał się tak szybko ,że widziałam tylko rozmazaną plamę ,która od czasu ,do czasu warczała. Wilkołaki raczej tak się nie poruszają ,to na plus ,na minus to ,że nie wiedziałam co to jest i nie miałam przy sobie broni ,ani mieczy ,ani różdżki ,jestem idiotką! Zaraz zostanę karmą dla jakiegoś potwora ,normalnie najlepszy wieczór mojego życia ,nie ma co. W końcu stworzenie zatrzymało się ,w ciemności jego żółte oczy świeciły jak reflektory ,czarna sierść dziwnie błyszczała ,jakby była obsypana opiłkami metalu ,z łap wystawały ostre pazury ,miałam wrażenie ,że patrzę na przerośniętego lisa na sterydach. Zwierzę zawarczało odsłaniając ostre zęby i zamachało ogonem. Zaczęłam się cofać ale zanim przeszłam kilka kroków lis skoczył na mnie przygniatając mnie do ziemi. Zaczęłam się szarpać ale zwierzę było za ciężkie. Ledwie uchyliłam głowę kiedy lis próbował mnie ugryźć. I nagle prosto w nas uderzył piorun. Usłyszałam pisk zwierzęcia ,całe moje ciało zesztywniało ,przed oczami miałam jedynie jasny błysk ,a po chwili zrobiło się całkowicie ciemno. Nie wiem ile tak leżałam ale kiedy wszystko wróciło do normy ,poczułam ,że jest mi lżej czyli lis zniknął. Leżałam na zimnej ziemi ,z nieba padał deszcz ,czułam jak na plecach i ramionach pulsują mi ślady po pazurach lisa. Zamknęłam oczy i postarałam się uspokoić oddech ,po chwili podniosłam się. Znowu spojrzałam w niebo i dopiero teraz zorientowałam się ,że niebo jest już pomarańczowe ,musiałam tu być całą noc. Cholera! Nie zwracając uwagi na nic pobiegłam do zamku. Było jeszcze chyba przed szóstą więc na nikogo nie wpadłam. Dobiegłam przed portret Grubej Damy ,szybko podałam hasło i wpadłam do pokoju wspólnego. Pomieszczenie wydawało mi się puste więc nie zwracając na nic uwagi skierowałam się do mojego dormitorium.
-Gdzie byłaś?-usłyszałam głos Jamesa.
Zamarłam w półkroku. Czemu poczułam się winna? Nie! Ja nie byłam winna! Nie ja go olałam! Skoro wtedy o mnie zapomniał to czemu teraz się interesuje gdzie byłam?!
-Nigdzie.-odpowiedziałam krótko i ruszyłam dalej.
Chłopak pobiegł za mną ,wyprzedził mnie i zablokował mi przejście.
-Nie było cię całą noc ,twoja bluzka jest podarta ,masz potargane włosy i jesteś blada ,nie wciskaj mi kitu.-powiedział.
-Nigdzie nie byłam ,po prostu wpadłam na Irytka.-mruknęłam wbijając wzrok w podłogę.
-Tak ,na pewno ,bo poszłaś się przejść o piątej rano po szkole i wpadłaś na Irytka ,który dzisiaj od godziny robi hałas w kuchni.-rzucił ironicznie Potter-Czemu mnie okłamujesz?
-Nie okłamuję cię! Nie twój interes co robiłam ,wcześniej jakoś cię to nie interesowało! Nie muszę ci mówić o wszystkim co robię a teraz daj mi przejść!-wybuchłam.
James popatrzył na mnie ze zdziwieniem i nie poruszył się. Przepchnęłam się obok niego i pobiegłam do dormitorium zostawiając osłupiałego chłopaka samego. I znowu to cholerne poczucie winy ,czemu ja na niego nakrzyczałam? Nie! Sam się prosił ,niech się nie wpiernicza jeżeli to nie jego interes! Wczoraj całkowicie mnie olał ,czemu teraz mam o tym od tak o tym zapomnieć? Bo zrobi do mnie ładne oczka? Bo zapyta czemu mnie nie było? Czy on chociaż zrobił to szczerze ,czy może to Yuri na niego nawrzeszczała po kolacji? To już jest jakaś paranoja ,niecały dzień temu uważałam go za najlepszego przyjaciela a teraz nie jestem pewna czy szczerze interesuje się co się ze mną działo. Gdyby tamta dziewczyna wtedy do nas nie podeszła wszystko byłoby w idealnym porządku. Westchnęłam cicho wchodząc do pokoju ,Yuri jeszcze spała. Po cichu wyciągnęłam czyste ubrania i poszłam do łazienki. Zrzuciłam z siebie zniszczoną bluzkę i resztę ubrań i dopiero teraz zobaczyłam jak ostre były pazury lisa. Na ramionach miałam czerwone ,grube ślady ,nie krwawiły ale strasznie piekły. Nalałam do wanny ciepłej wody i umyłam się ,po około czterdziestu minutach wyszłam z wanny i owinęłam się ręcznikiem. Wysuszyłam włosy i przejrzałam się w lustrze. Jedno musiałam przyznać Jamesowi ,byłam cholernie blada ,pewnie to skutki przywołania tego pioruna i ogólnie całej burzy ,nadal nie rozumiałam jakim cudem to zrobiłam. Potrząsnęłam głową i ubrałam się w świeże ciuchy. Kiedy zaczęłam się czesać wróciłam myślami do spotkania z Afrodytą. Nie do końca wiedziałam jak rozumieć jej słowa "ciekawe życie uczuciowe" ,"dość tych banalnych romansów" z tym drugim się zgodzę ,aż mnie mdliło od tych słodkich romansików ,ale co oznacza ta obietnica o ciekawym życiu uczuciowym? Z moim szczęściem może to znaczyć mniej więcej "masz przerąbane". Z resztą co mnie to teraz obchodzi ,jedyne o czym teraz marzyłam to w końcu móc pogadać z Yuri ,chyba tylko z nią teraz się dogadam. Uczesałam włosy w wysokiego kitka ,pomalowałam oczy czarną kredką i wyszłam z łazienki. Yuri jeszcze spała ,z resztą miała jeszcze trochę czasu ,nie będę sadystką ,niech śpi. Po chichu wzięłam swoją szkolną torbę ,telefon i wyszłam z pokoju. Tak ,jak zakładałam James nadal był  w pokoju wspólnym ,też był już całkowicie ubrany. Unikając patrzenia na niego skierowałam się do wyjścia.
-Trochę za wcześnie na śniadanie co?-odezwał się Potter.
-Nie muszę iść na śniadanie.-rzuciłam od niechcenia.
-Więc co zamierzasz robić?-ciągnął dalej.
-Nie twój interes.-odgryzłam się.
-Co cię dzisiaj ugryzło?-zapytał chłopak podchodząc do mnie.
Mnie nic nie ugryzło ,tylko ty zachowałeś się jak idiota! Czemu faceci muszą być tacy tępi?
-Nic ,to ty nagle potrzebujesz szczegółowych informacji o moim życiu ,nie twój problem co robię.
-Wczoraj nie miałaś takich problemów ,co ci odbiło? Tylko pytam ,jak przyjaciel. Do cholery ,nie było cię całą noc ,kiedy wróciłaś wyglądałaś jak widmo ,jak ja mam się nie martwić!?
-Nic mi nie odbiło ,chcę tylko trochę przestrzeni życiowej! Nie twój interes co robiłam w nocy! Nic mi nie jest ,szczęśliwy!?
Nie czekając na nic więcej ruszyłam przed siebie ale Potter złapał mnie za ramię.
-Des ,proszę ,ja nie chcę się kłócić.-powiedział patrząc mi prosto w oczy.
Nie odpowiedziałam ,chciałam odwrócić wzrok ale patrzył na mnie jak mały szczeniak proszący o uratowanie go. Czemu do cholery on potrafi być taki słodki?! Robi wszystko ,żebym nie była na niego zła w momentach ,w których powinnam mu porządnie skopać dupę!
-James...-westchnęłam zamykając oczy-Ja też nie chcę ,ale... kurde! Sama nie wiem! Nie wiem co się stało! Po prostu weź sobie odpuść! Chcesz wiedzieć co się stało!? Proszę bardzo ,wkurzyłam się ,nawrzeszczałam na Irytka ,spotkałam Afrodytę i... i nie wiem co później ,nagle było już tak późno ,wróciłam i tyle!-wyrzuciłam z siebie.
Byłam świadoma ,że pomijam kilka faktów ,a może nawet kłamię ale na więcej nie mógł liczyć ,powiedziałam to wszystko tylko po to ,żeby dał mi spokój.
-Afrodytę? Czego chciała?-zapytał zdziwiony.
Cholera! Nie powiem! On się nie dowie o czym rozmawiałam z matką!
-Niczego ,tylko rozmawiałyśmy.-mruknęłam.
-Yhym...-nie wiedziałam czy mi uwierzył ,jak nie to był tylko jego problem.
-Koniec przesłuchania?-zapytałam.
-Des ,wiesz ,że to nie tak ,tylko martwię się o ciebie ,wczoraj nawet nie zauważyłem jak zniknęłaś i...-urwał widząc mój wyraz twarzy.
Jeżeli w oczach można widzieć płomienie i błyskawice to właśnie to teraz widział James. Nie zauważył jak zniknęłam tak!? Co z tego ,że darłam się na Freda kiedy on siedział obok ,przecież tego się nie zauważa!
-Nie ,czekaj to nie tak ,że o tobie zapomniałem...-zaczął się tłumaczyć Potter.
-Wiesz ,jeżeli masz mnie dość to powiedz a nie udajesz ,że nie wiesz o co chodzi ,jeżeli kłamiesz to już gubisz się w tych kłamstwach.-powiedziałam ,wyrwałam się z jego uścisku i wyszłam z pokoju wspólnego. 
Może James jeszcze mnie wołał ale nie zwracałam na to uwagi ,zbiegłam schodami nie zwracając uwagi na kierunek ,kiedy zbiegałam w dół w pobliżu trzeciego piętra wpadłam na Freda i prawie się przewróciłam.
-Hej ,przepraszam.-powiedział rudzielec łapiąc mnie za ramię ,żebym nie straciła równowagi.
-To moja wina.-mruknęłam niepewnie się uśmiechając-Dzięki.-dodałam.
-Nie ma za co...-puścił do mnie oczko-Coś się stało?-zapytał widząc wyraz mojej twarzy.
-Nic ważnego.-wymamrotałam odwracając wzrok.
-Bez takich.-powiedział łapiąc mnie za podbródek i zmuszając do spojrzenia mu w oczy-Co się stało?-powtórzył pytanie patrząc mi prosto w oczy.
Spojrzałam w jego brązowe oczy ,kojarzące mi się z czekoladą ,takie same jak oczy Jamesa. Cholera! Czy oni tą zdolność wypraszania wszystkiego oczami dziedziczą!?
-James...-westchnęłam.
Fred cicho westchnął i usiadł na schodach.
-Siadaj ,nikt i tak tutaj nie łazi ,jest za wcześnie.-powiedział i poklepał miejsce obok niego.
Nic nie mówiąc usiadłam obok chłopaka ,było mi trochę głupio ,że wczoraj na niego nawrzeszczałam ,nie był niczemu winny ,chciał tylko pomóc. Tak naprawdę lubiłam go ,po prostu nie spędzaliśmy ze sobą zbyt wiele czasu bo każde z nas miało innych znajomych.
-Więc słucham ,co ten mój kuzyn znowu popsuł?-odezwał się po chwili rudzielec.
-T-to nie do końca tak ,wkurzył mnie bo... no bo najpierw mnie olał a teraz nagle interesuje go każdy szczegół z mojego życia ,ale mam wrażenie ,że... no sama nie wiem ,to jest trochę wymuszone ,no bo przyjaźnimy się ale po wczorajszym to... to jest jakieś nienormalne.-odwróciłam wzrok.
-To było głupie z jego strony.-stwierdził Fred-Miał obok siebie ciebie ,podeszła tamta i o tobie zapomniał ,nawet jej nie zna a ty jesteś...-i urwał jakby nie chciał czegoś powiedzieć.
-Jeżeli brakuje ci synonimów do słowa "porypana" możemy skoczyć do biblioteki po słownik.-podsunęłam.
-Nie ,nie chodzi o to.-zaśmiał się Fred.
-Więc o co?
-Jak na moje to było po prostu głupie ze strony Jamesa ,serio ,jesteś ideałem przyjaciółki ,ja na jego miejscu obojętnie jak bardzo podobałaby mi się inna dziewczyna nie zapomniałbym o tobie.-odpowiedział.
Lekko się zaczerwieniłam i niepewnie uśmiechnęłam. Nie znałam Freda od tej strony ,najczęściej widziałam jak z Georgem coś kombinują ,co później kończyło się dla nich wizytą u McGonagall ,teraz okazało się ,że potrafi być też słodki ,no nie żeby mi się zaczął podobać ale coraz bardziej rozumiałam czemu na swoim roku był tak lubiany.
-No nie mów ,że jesteś taka nieśmiała ,nie nasz szkolny pyskatek.-rudzielec delikatnie szturchnął mnie w bok.
-Pyskatek?-zaśmiałam się.
-No nie znam kogoś kto pyskowałby lepiej niż ty.-odpowiedział Fred-Hmm...chodź ,zaraz ludzie zaczną chodzić na śniadanie.-dodał po chwili i wstał-Pomóc?-wyciągnął w moją stronę dłoń.
-Dzięki.-odpowiedziałam przyjmując pomoc.
Razem zeszliśmy do Wielkiej Sali na śniadanie ,chyba pierwszy raz byłam tu tak wcześnie i zdobyłam sobie kilka spojrzeń "czy ona się rozchorowała?" co mnie bardzo rozbawiło ,to spotkanie z Fredem naprawdę poprawiło mi humor.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie śpię po nocach bo pisze rozdziały xD. No więc na moje urodziny w prezencie dla Was jest strasznie szybko nn (echhh ta moja wena xD). Proszę ,nie mordujcie mnie za te pomysły ,schowajcie różdżki i spiżowe miecze ,jak mnie zamordujecie nie dowiecie się co będzie dalej =P.
*Czytałeś-skomentuj.

środa, 1 maja 2013

38. Wszystko przez głupie kanapki...

Siedziałam obok Jamesa na gałęzi jakiegoś drzewa nad jeziorem ,był niedzielny wieczór ,od rozpoczęcia roku szkolnego minęły już dwa męczące tygodnie. Pewnie powiecie ,że przesadzam ,że to tylko dwa tygodnie ,no ale spróbujcie wytrzymać kiedy w kółko słyszysz tylko o tych cholernych egzaminach jakby była to walka o życie ,chociaż są one dopiero pod koniec roku ,no wyjść z siebie można. Poza egzaminami były też inne problemy ,oczywiście idioci ze Slytherinu ,którzy w tym roku jeszcze bardziej starali się wychodzić na bandę zapatrzonych w siebie kretynów ,od kilku dni trwały przygotowania do  przyjazdu uczniów z wymiany i miałam po uszy słuchania nauczycieli przypominających nam o "przykładnym zachowaniu". No poważnie ,czasami miała ochotę kogoś porządnie trzasnąć piorunem. Na dodatek dochodziło do tego wszystkiego udawanie przed Yuri i Aronem ,że nic się nie zmieniło ,a trochę ciężko udawać ,że: jest się dzieckiem bogów ,uratowało się świat przed wojną bogów ,w kieszeni nosisz dwa spiżowe miecze ,twoje trampki latają ,masz moce ,które zaskoczyłby większość nauczycieli i uczniów a na dodatek trytony i Wielka Kałamarnica próbują z tobą gadać. Jednym słowem ,można mieć dość. Teraz słońce zachodziło rozświetlając niebo na pomarańczowo ,cicho westchnęłam i oparłam głowę o pień drzewa ,jak dla mnie ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Popatrzyłam na Jamesa ,który oczywiście siedział z Mapą Huncwotów na kolanach a wyraz jego twarzy mówił ,że coś knuje ,jak zawsze ,mogłam stwierdzić ,że wyglądał teraz... słodko... EJ! Mózgu ,może przestaniesz mi podsuwać określenia mogące świadczyć o tym ,że w ogóle mogę czuć do Jamesa coś więcej...?! Echh... dobra ,to nie jest pierwszy raz ,kiedy mam podobne myśli no ale na litość bogów ,skąd mi to się bierze? Przecież... przecież nic więcej do niego czułam nie? Czemu ja się pytam? Sama powinnam to wiedzieć... Tak ,ja przecież nic nie wiem.
-Co tak patrzysz?-z zamyślenia wyrwał mnie głos Pottera ,dopiero teraz uświadomiłam sobie ,że cały czas się w niego wpatruję.
-Ja wcale nic...!-wrzasnęłam ,nagle straciłam równowagę i zleciałam z gałęzi.
No i tu należy wspomnieć o moim geniuszu ,który oczywiście był zajęty myśleniem jak się poobijam zamiast albo spróbować wyhamować lot albo po prostu rozwinąć skrzydła w trampkach. To było tylko kilka sekund i kiedy już spodziewałam się uderzenia w ziemię poczułam ,że miękko ląduję w... ramionach Jamesa ,który uśmiechał się do mnie z rozbawieniem. Musiał się zorientować co się dzieje ,zeskoczyć z drzewa i mnie złapać. Niepewnie na niego popatrzyłam i lekko się zaczerwieniłam widząc jak jest rozbawiony.
-Poważnie jestem tak straszny ,że wolisz spaść z drzewa niż ze mną siedzieć?-zapytał nie puszczając mnie.
Odwróciłam wzrok i mimowolnie się uśmiechnęłam. A on zawsze swoje...
-Wcale nie jesteś straszny ja tylko... eee... sprawdzałam czy grawitacja działa....-odpowiedziałam.
-Taaak jasne.-zaśmiał się Potter-I przy tym musiałaś się drzeć jakbyś zobaczyła bogina.-dodał.
-Ja wcale się nie darłam to było... eee...-zająknęłam się.
Jakoś wszystkie teksty uciekły mi z głowy więc tylko uciekałam wzrokiem w bok i czerwieniłam się.
-Tak ,pewnie ,to następnym razem uprzedzaj kiedy masz zamiar spaść ,żebym nie dostawał zawału.-powiedział czarnowłosy.
-Przepraszam...-wymamrotałam spoglądając na rozbawionego chłopaka-Dzięki ,możesz mnie postawić?-poprosiłam.
-A niewygodnie ci?
-Eee... no nie ,ale wiesz co ludzie gadają ,dziewczyna Pottera i tak dalej...-mruknęłam.
No tak ,to prawda ,przez moją bliską i długą znajomość z Jamesem praktycznie wszyscy w zamku gadali ,że jesteśmy parą a nawet jeżeli nie to niedługo to się zmieni ,więc chciałam czy nie ,każdy gadał ,że jestem dziewczyną Jamesa. Zaczynało mnie irytować takie swatanie na siłę ,jakby przyjaźń damsko-męska nie istniała ,czasami chciałam co niektórym po prostu porządnie przywalić i wybić co niektóre bzdury z głów.
-Przejmujesz się tym?-zapytał mnie James unosząc brew.
-Eee...no nie ,ale jeżeli ktoś znowu zacznie wyjeżdżać z tymi plotkami o nas to chyba mu włosy podpalę.-odpowiedziałam.
-Oj ty sadystko...-zaśmiał się chłopak.
Popatrzyłam na niego robiąc niewinną minę i oboje popatrzyliśmy sobie w oczy... Eeee... jak mam się przyznać to chyba wyłączyło mi się myślenie ,nie zauważyłam kiedy przysunęłam się bliżej chłopaka... I nie wiem co by się później stało gdyby nie to ,że zaczęto nas zwoływać do zamku ponieważ na kolacji mieliśmy przyjąć uczniów z wymiany. Znowu się od siebie odsunęliśmy i odwróciliśmy wzrok udając ,że nic się nie działo.
-Możesz mnie postawić?-zapytałam cicho.
-Yhym...-usłyszałam w odpowiedzi i po chwili poczułam pod stopami ziemię-Może już chodźmy bo McGonagall nas opieprzy...-dodał.
-A boisz się jej?
-Dobry suchar.
Oboje zaśmialiśmy się zapominając o niezręcznej sytuacji przed chwilą.
-Kto pierwszy w zamku!-zawołałam i rzuciłam się biegiem przez błonia.
-Ej!-usłyszałam w tyle Jamesa ,który pobiegł za mną.
Nie zwracając uwagi na innych uczniów przepchnęłam się przez grupę trzecioklasistów ,trochę sobie pomagając jedną z moich półboskich mocy przeskoczyłam nad grupką pierwszoroczniaków i wpadłam do szkoły zderzając się prosto z... Lukiem. Z głośnym "ŁUP" oboje upadliśmy na podłogę.
-Przepraszam!-zawołałam lekko zdyszana.
-Masz rozpęd ,nie ma co.-zaśmiał się blondyn wstając z podłogi.
-Albo podłoga jest śliska...-stwierdziłam podnosząc się nie dając mu szansy na zbędne zbliżenie się do mnie.
-Jak tam wolisz.-blondyn wzruszył ramionami i chyba chciał coś dodać ale wtedy wparował James-Do zobaczenia...-rzucił Krukon ,skinął do Pottera głową i zniknął w Wielkiej Sali.
-Ty mała ,cwana oszustko...-zaczął James.
-Oj wiem ,też cię kocham książę spóźnionego zapłonu.-przerwałam mu.
-Jak ja cię nie znoszę...-Potter pokręcił głową.
-Oj już dobra ,nie lubisz przegrywać ,wiem...-zaśmiałam się idąc do Wielkiej Sali.
***
Umieram z nudów!! Ile można gadać? McGonagall ,weź ty już się zlituj! Jestem głodna! Siedziałam tak patrząc w... włosy Jamesa? Dziwne ,że wcześniej nie zauważyłam ,chyba już mi pada mózg. Przy stołach siedzieli z nami uczniowie z Rzymu a przy stole nauczycielskim ich dwoje opiekunów ,na których nie zwróciłam zbyt wiele uwagi ,byłam za bardzo zajęta umieraniem z głodu. Cała dwudziestka uczniów została rozdzielona między wszystkie cztery domy według werdyktów Tiary Przydziału ,do nas trafiła piątka uczniów ,dwóch chłopaków i trzy dziewczyny ,wszyscy z szóstego roku. No i cud się wydarzył ,w końcu mogliśmy zacząć kolację. A myślałam ,że tutaj umrę ,mój szkielet oblezą pająki a McGonagall i tak będzie gadać. Moja mina z "kobieto ,zlituj się!" zmieniła się na "ten wielki naleśnik jest mój!". W całej sali uczniowie zaczęli rozmawiać ,śmiać się i poznawać z uczniami z wymiany ,ja gadałam z Jamesem a Yuri i Aron się o coś wykłócali. Niby wszystko było tak jak zawsze do czasu aż wkurzona Yuri nie wrzasnęła na Arona w swoim ojczystym języku ,chociaż zawsze twierdziła ,że w ogóle go nie umie ,kolejna dziwna rzecz ,Aron nagle podskoczył na swoim miejscu jakby coś go ugryzło. James tego nie zauważył i dalej mówił o możliwych sposobach na doprowadzenie McGongall do furii przy okazji nie zostawiając dowodów na jego winę ale rozmowę przerwała nam czarnowłosa Włoszka o szarych oczach ,jedna z tych ,które zostały przydzielone do naszego domu.
-Przepraszam ,możecie mi podać kanapki...?-poprosiła.
James na nią spojrzał i nagle jego mina się zmieniła ,popatrzył na dziewczynę i zrobił wielkie oczy a po chwili uśmiechnął się głupio. Ja tylko westchnęłam i przewróciłam oczami ,echhh ci chłopacy ,taki zobaczy ładną buźkę i od razu głupieje. Podałam jej talerz z kanapkami i trzepnęłam Jamesa w głowę.
-Ogarnij się do cholery jasnej.-powiedziałam.
Potter tylko potrząsnął głową i wbił wzrok w swój talerz. Świetnie ,to nici z rozmowy ,Yuri jest maksymalnie wkurzona na Arona ,który siedzi za daleko żeby z nim gadać ,czyli dzisiaj będę Forever Alone. Westchnęłam cicho i nagle przeszła mi ochota na jedzenie ,odsunęłam talerz i zaczęłam bawić się widelcem. Sama nie wiedziałam czemu nagle popsuł mi się humor ,nagle poczułam się olana przez wszystkich ,jakby każdy miał swoje życie a ja najzwyczajniej nigdzie nie pasowałam... Wszystko przez te głupie kanapki. James wyglądał jakby kompletnie odleciał ,świetnie ,zakochany Potter. Może to chociaż podziała na te plotki o nas ,albo będzie jeszcze gorzej. Jeszcze wyjdzie ,na to ,że ja jestem zakochana a on ma mnie gdzieś ,no świetnie! Tylko czy ja chciałam jakiejś zmiany? Czy chciałam ,żeby te plotki o nas zniknęły? Nie ,o czym ja myślę? No dobra ,ale pomijając to to przecież nie trzeba mnie od razu olewać do cholery! Dobra ,niech mu się ta dziewczyna podoba ale niech nie olewa mnie ,przez jedną dziewczynę ma się popsuć cała nasza przyjaźń? Próbowałam się do niego odezwać ale James kompletnie nie reagował. Wkurzona całkowicie straciłam apetyt i odsunęłam od siebie talerz.
-Hej ,a tobie co?-zapytał mnie Fred ,który zmaterializował się znikąd po drugiej stronie stołu.
-Nic.-warknęłam.
-No właśnie widzę jakie nic ,co ty ,chora jesteś?-ciągnął rudzielec.
-Nic mi nie jest ,lepiej zajmij się sobą i poszukaj swojego klona!-wydarłam się na niego gwałtownie wstając.
-No spokojnie...-mruknął Fred-Co cię ugryzło? Jakby...
-Nie twój problem ,nic mi nie jest!-fuknęłam i nie czekając na nic więcej ,olewając całe zamieszanie ,które wywołałam wybiegłam z Wielkiej Sali.
Gdzieś słyszałam jak Yuri mnie woła ale to też nie podziałało ,chyba najbardziej zabolało mnie to ,że James ,który był moim najlepszym przyjacielem nie zwrócił na nic uwagi chociaż krzyczałam praktycznie nad jego głową. Nie zauważyłam kiedy znalazłam się na Wierzy Astronomicznej...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zabijecie mnie za przerwanie ale już mi się litery plączą a tak przynajmniej zostanie jakieś napięcie. Tak ,w końcu tu wracam ,jakoś tak złapałam okropnego lenia w ostatnim czasie ale dzisiaj się zebrałam i w końcu coś napisałam. Mam nadzieję ,że się podobało ,starałam się ale brat ciągle mi się wpychał bo nagle zainteresowało go moje życie. Jeżeli czytaliście zostawcie komentarz ,czasami mam wrażenie ,że czytają to tylko trzy osoby.