Śniadanie z Fredem w jakiś sposób
poprawiło mi humor, udało mi się chociaż na chwilę zapomnieć o Jamesie, ale nie
trwało to długo. Rudzielec przez cały czas starał się mnie jakoś zagadać i
rozśmieszyć, szło mu to całkiem dobrze do czasu aż nie dosiadła się do nasz, a
raczej do Freda, tamta czarnowłosa Włoszka. Nie wiedziałam co zrobić więc po
prostu wbiłam wzrok w mój talerz i zaczęłam przesuwać po nim kawałek naleśnika.
Nie słuchałam ich rozmowy, nie bardzo mnie interesowała. Myślałam, że tak po
prostu wszystko przycichnie i nie będę musiała się niczym przejmować jednak
Fred miał inny plan.
-Des...-chłopak lekko mnie
szturchnął.
Uniosłam głowę i spojrzałam na
niego niepewnie. Rudzielec uśmiechał się szeroko, trochę przypominał mi jedno z
dzieci Hermesa, miał ten sam błysk w oku, który sugerował, że coś kombinuje ale
jednocześnie wyglądał jak taki dobry elf, któremu po prostu trzeba zaufać.
-Co...?-mruknęłam cicho.
-Chyba jeszcze nie miałyście okazji
się poznać więc Des poznaj Alice.-tutaj chłopak wskazał na dziewczynę z
wymiany-Alice, poznaj naszą dumę i chlubę, największego pyskatka, pogromczynię
Ślizgonów i przeciwniczkę podręczników od historii magii, słynną, jedyną i
niepowtarzalną Destiny potocznie nazywaną Des.-przedstawił mnie.
Poczułam jak policzki mnie pieką,
pewnie byłam teraz cała czerwona. Czemu Fred nie mógł przedstawić mnie inaczej?
Teraz czułam się tak...tak głupio. Alice uśmiechnęła się do mnie rozbawiona.
Świetnie, ta znajomość zapowiada się naprawdę ciekawie, tylko nie koniecznie w
odpowiednim znaczeniu. Nie wiedziałam czemu tak się czułam w jej towarzystwie,
po tym wczorajszym "incydencie kanapkowym" czułam się od niej gorsza,
pierwszy raz James tak zupełnie mnie olał i sama nie wiedziałam czemu aż tak
bardzo mnie to bolało.
-Miło cię poznać, Fred już trochę o
tobie mówił.-odezwała się Alice z lekko słyszalnym akcentem.
-Ciebie też miło
poznać.-wymamrotałam niepewnie-Eee…już się najadłam, musze jeszcze dokończyć
zadanie na eliksiry i powinnam już znikać…-dodałam szybko i wstałam od stołu.
Spotkałam się z zaskoczonym
spojrzeniem Freda, ale zanim chłopak coś powiedział już mnie tam nie było.
Wybiegłam z Wielkiej Sali, przebiegłam przez salę wejściową i wypadłam na
błonia. Chłodne poranne powietrze uderzyło mnie w twarz i od razu poczułam się
lepiej. Powoli doszłam nad jezioro i usiadłam na brzegu. Położyłam głowę na
kolanach i zaczęłam tępo wpatrywać się w płaską taflę wody. Naprawdę ostatnio
coś jest ze mną nie tak, chyba już powoli wariuję. Tylko czemu? Do wczorajszego
wieczoru wszystko było całkowicie dobrze. Wszystko przez Jamesa! Gdyby mnie nie
olał nie miałabym żadnego problemu, nie siedziałabym na Wierzy Astronomicznej,
nie poszłabym do lasu, nie spotkałabym Afrodyty, nie zaatakowałby mnie ten lis,
nie spędziłabym całej nocy na chłodnej ziemi i nie miałabym teraz podrapanych
pleców! Wszystko jego wina! Rany, ale ja jestem głupia, przecież on nie
odpowiada za moją nierozgarniętość. Wściekałam się na niego bo miał mnie
gdzieś, nie był winny niczemu innemu. Zanim się obejrzałam musiałam już iść na
lekcje.
~3 tygodnie później~
Trzy tygodnie! Dokładnie tyle już
nic się nie zmieniło! Cała ta sytuacja zaczynała mnie męczyć ale co ja mogę za
to, że większość facetów to idioci? Trzy tygodnie bez żadnej rozmowy z Jamesem,
chyba, że na lekcji kiedy po prostu trzeba było, albo na treningu Quidditcha,
albo po prostu się kłóciliśmy. Czy tak właśnie ma się skończyć nasza przyjaźń?
Nie chciałam tego, zawsze idealnie się dogadywaliśmy a teraz było prawie tak,
jakbyśmy nigdy się nie znali. Nie przyznałabym się mu, ale to naprawdę mnie
dołowało. Zależało mi na nim i to bardzo, ale co ja mogłam za to, że już nie
udawało nam się dogadać?
-Podasz mi oczy traszki?-mruknął
James znad kociołka.
Teraz już raczej z konieczności
siedzieliśmy razem na eliksirach i jakoś musieliśmy współpracować. Nic nie
mówiąc przesunęłam w jego stronę pojemnik z oczami traszki i zajęłam się
przygotowaniem swojego eliksiru. Cała lekcja minęła w napiętej ciszy pomiędzy
nami a kiedy rozległ się dzwonek jak najszybciej zebrałam swoje rzeczy i
wybiegłam z sali. Co następne? A tak, historia magii, świetnie, znowu siedzę z
Jamesem… Ruszyłam przed siebie nie zwracając uwagi na kierunek. Nie bardzo mnie
interesowało gdzie idę dopóki nie wpadłam na Freda.
-Hej.-rudzielec przyjaźnie się uśmiechnął.
-Cześć...-mruknęłam.
-A ty nie w drugą stronę?-zdziwił się.
-Nie bardzo chce mi się iść na historię magii.-wzruszyłam ramionami.
-Skoro tak, to może dasz się zaprosić na małe wagary? Miałem się wybrać z Georgem, ale przydałoby się mu czegoś się w końcu nauczyć.-zaproponował rudzielec uśmiechając się łobuzersko.
-Hmmm...to zależy.-odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
-Od czego?
-Gdzie mnie zabierzesz?
-Wiesz, znam takie jedno miejsce, nikt nas tam nie nakryje, prawie nikt nie wie, że ono istnieje.-powiedział rudzielec-Więc panno Shadow da się pani zaprosić na te otóż zacne wagary?-zapytał wykonując teatralny ukłon.
-Ależ oczywiście panie Weasley, będę zaszczycona mogąc ci towarzyszyć.-odpowiedziałam.
-To ja jestem zaszczycony twym towarzystwem.
W tym momencie oboje nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać jak głupi. Po chwili się uspokoiliśmy, spojrzeliśmy na siebie i znowu dostaliśmy napadu śmiechu.
-Jestem głupia!-zaśmiałam się głośniej.
-O nie! To ja jestem głupi!-odpowiedział Fred.
-Dobra...powinniśmy się ogarnąć...-stwierdziłam próbując powstrzymać śmiech.
-Taaaak...
Oczywiście śmialiśmy się prawie do końca przerwy i prawie zaskoczył nas dzwonek. Zanim jeszcze lekcja się zaczęła Fred zaprowadził mnie na siódme piętro pod gobelin z Barnabaszem Bzikiem. Dziwne, przecież tu nic nie było...no znaczy się podobno był tu Pokój Życzeń ale przecież on został zniszczony podczas ostatniej bitwy z Voldemortem... Zanim cokolwiek powiedziałam przed nami pojawiły się drzwi, Fred dał mi znak ręką żebym weszła za nim co natychmiast zrobiłam.
-Myślałam, że Pokój Życzeń został zniszczony...-mruknęłam rozglądając się na wszystkie strony.
Miejsce, w którym teraz byliśmy wyglądało jak salon, było kilka czerwonych, wielkich kanap, kilka foteli podwieszonych stalowymi linkami na suficie, stoliki i w głębi pomieszczenia (no o ile nie ześwirowałam) mały staw i kilka drzew. Rozglądałam się jak oczarowana, widziałam miejsce, w którym posadzka zmienia się w złocisty piasek i zieloną trawę, ciężko mi było uwierzyć, że coś takiego może znajdować się w środku zamku.
-Wszyscy tak myślą, dlatego nikt tu nie łazi, nie wiem jak to się stało, że jednak nie został zniszczony, ale nie wnikam w to, korzystam, że nikt o tym nie wie.-odpowiedział mi Fred.
-To miejsce jest niesamowite...-mruknęłam.
-Czasami chowam się tu przed niektórymi natrętami.-wzruszył ramionami rudzielec i rozsiadł się na jednej z kanap.
Uśmiechnęłam się, może ten dzień nie będzie taki zły jak inne... Rzuciłam torbę z podręcznikami na jeden ze stolików i usiadłam na zwisającym fotelu naprzeciwko Freda. Przynajmniej jeszcze z nim dało się gadać. Yuri ostatnio była jakaś inna, jakby bardziej ostrożna i nie gadałyśmy za często bo ciągle była czymś zajęta, może po prostu nie chciała się mieszać w sprawy między mną a Jamesem. No właśnie, z Jamesem już w ogóle nie mogłam się dogadać, głównie widziałam go jak próbował zbliżyć się do Alice. Serio? Dziewczyna z wymiany, która zostanie tu tylko jakiś czas jest dla niego lepsza ode mnie? No wielkie dzięki... Zawsze zostawał Aron, ale kiedy zostawaliśmy sami głównie zapadała dziwna cisza, próbowaliśmy rozmawiać ale ciągle coś nie wychodziło. Oczywiście były też inne osoby, kilka razy rozmawiałam z tą Alice, ale jakoś nie potrafiłam wytrzymać więcej niż kilka minut, albo pojawiał się James albo nie mogłam skończyć z myśleniem, że jest po prostu lepsza ode mnie. I lepiej nie wspominać o sytuacji z Lukiem, niby wszystko było dobrze, nie mieliśmy do siebie pretensji, ale jednak coraz częściej chciałam go po prostu unikać, zawsze się zastanawiałam co się stało wtedy w wakacje, wiedziałam, że już nic do niego nie czuję ale dalej nie rozumiałam czemu to mi tak przeszło...
-Myślisz, że jak bardzo jutro oberwą Ślizgoni?-odezwał się Fred wyrywając mnie z zamyślenia.
Uniosłam głowę. No tak ,jutro jest sobota i gramy pierwszy mecz Quidditcha. Chris już od pewnego czasu nieźle męczył całą naszą drużynę i czasami wynikały z tego małe spięcia, szczególnie między mną i Jamesem.
-Na tyle, że przynajmniej miesiąc nie wstaną.-odpowiedziałam opierając głowę na kolanach-Możesz któremuś przywalić tłuczkiem ode mnie?
-Bardzo chętnie, jak trafię całe boisko usłyszy, że było z dedykacją dla ciebie.-obiecał uśmiechając się łobuzersko.
~sobota rano~
Jedynym minusem meczy było wczesne zrywanie się z łóżek, nie znosiłam tego z całego serca. Byłam tak zaspana, że nawet nie wiedziałam gdzie jest prawa a gdzie lewa i przysypiałam przy stole. Gdyby nie Fred zasnęłabym z głową na talerzu, Weasley swoim zwyczajem oblał mnie lodowatą wodą z jeziora i na jego szczęście raczył mnie osuszyć.
-Des nie zjadła Freda, ludzie radujmy się!-zaśmiał się George widząc moją minę.
-A może zjeść ciebie?-odpowiedziałam pokazując mu język.
-Eee ta, nie radzę, kto wie kiedy on mył stopy.-odezwał się Fred.
-Przepraszam bardzo, to nie moje skarpety świecą na zielono!-odparował drugi rudzielec.
-No na zielono nie, już się rozpadły w proch i wytruły wszystkie szczury!-odpyskował Fred.
Wszyscy zaczęli się śmiać, dosłownie wszyscy. Nawet nie zauważyłam, że obok mnie usiadł szanowny pan Potter. Zignorowałam to i zajęłam się moim śniadaniem. Zjadłam jak najszybciej i wstałam od stołu. Wyszłam na korytarz, na którym czekała na mnie zaspana Lily, na głowie miała coś, co przypominało rude, ptasie gniazdo. Dziewczynka popatrzyła na mnie wielkimi zielonymi oczami jakby o coś prosiła a po chwili niespodziewanie mnie przytuliła. Z lekkim zaskoczeniem odwzajemniłam uścisk.
-Co jest mała?-zapytałam.
-Nie spadnij z miotły i dokop Ślizgonom.-powiedziała unosząc głowę żeby popatrzyć mi w oczy, była jedynie dziesięć centymetrów niższa ode mnie, poważnie jestem niska....
-Masz to jak w banku.-uśmiechnęłam się.
-I...i nie kłóć się z Jamesem, proszę.-dodała z nadzieją.
Cicho westchnęłam i ją puściłam.
-Lily, to nie takie proste, nie chciałam się z nim kłócić, nigdy, ale nie mam na to wpływu, skoro już go nie interesuję nic za to nie mogę.-odpowiedziałam.
-Ale...ale wy jesteście najlepszymi przyjaciółmi i koniec!-dziewczyna tupnęła nogą a w jej oczach zabłyszczała determinacja-On zgłupiał, walnij go w łeb tak jak zawsze, powiedz, że chcesz to skończyć i niech będzie tak jak zawsze było.
Mimo wszystko uśmiechnęłam się, to było z jednej strony zabawne a z drugiej słodkie, ale nie mogłam od tak wszystkiego zapomnieć, gdyby to było trzy tygodnie temu to byłoby zupełnie inaczej ale teraz miałam za sobą niezliczoną ilość kłótni z Potterem a niektórych z nich nie dało się od tak wybaczyć, nie tym razem...
-Ja go do niczego nie zmuszę, to jego wybór, niektórych rzeczy nie da się po prostu zapomnieć.-westchnęłam.
-Chociaż spróbuj.-spojrzała na mnie proszącym wzrokiem.
-Chyba na meczu powinien dostać tłuczkiem w łeb żeby coś mu się odmieniło.-stwierdziłam.
-Powiem Alowi, niech pogada ze swoimi kumplami żeby to załatwili!-młoda aż podskoczyła i rzuciła się biegiem do Wielkiej Sali.
-Nie! To nie było poważnie...!-zawołałam ale ona chyba nie bardzo chciała mnie słuchać.
Pokręciłam głową, przecież i tak by w niego celowali, byle żebyśmy nie przegrali... Po chwili dołączyła do mnie reszta drużyny i poszliśmy do szatni. Chris prawie cały czas przed meczem truł nam o strategiach i zagraniach, które znaliśmy już na pamięć, jak na złość kiedy wyszliśmy zaczęło porządnie padać ale meczu nikt nie odwołał. Weszłam z resztą drużyny na boisko, kilkakrotnie usłyszałam "powodzenia" jedynie James przeszedł obok mnie obojętnie. Po chwili byłam już w powietrzu na swojej miotle. Po chwili w górę poszybował czerwony kafel i mecz się zaczął. Uniosłam się jeszcze wyżej próbując wypatrzyć złoty znicz ale deszcz i mokre włosy zwiewane mi na twarz przez wiatr wszystko utrudniały. Niżej toczyła się gra, kątem oka zauważyłam jak James zdobywa dla nas punkty, Fred i George cały czas odbijali tłuczki w Ślizgonów, których zawodnicy znowu odbijali obie piłki w resztę naszej drużyny. Jeżeli dzisiaj nikt nie trafi do szpitala to będzie cud. W dole na trybunach uczniowie z wszystkich domów wykrzykiwali coś, co zlewało się w ogólny hałas. Gra trwała już od dłuższego czasu kiedy w końcu zobaczyłam złoty błysk kilkanaście metrów ode mnie, jednocześnie ja i szukający Ślizgonów, Magnus czy jakoś tak, też zauważył znicza. Nie czekając na nic i na nic nie zwracając uwagi rzuciłam się w stronę znicza. Dłonie ślizgały mi się na mokrym drążku miotły, niepewnie puściłam lewą dłoń, nie miałam wyboru jeżeli chciałam złapać znicz ale druga ręka zaczęła się jeszcze mocniej ślizgać. Byłam już na tyle blisko, że mogłam zauważyć ruch złotych skrzydełek, na ogonie siedział mi drugi szukający. Już chciałam złapać piłeczkę kiedy przed oczami pojawiła mi się szkarłatna szata. James przeleciał nad trybunami...na których była Alice. Co za ciul! Czy on może inaczej?! Nie zwracając na niego większej uwagi wyciągnęłam dłoń po znicza, przy palcach poczułam już lekkie trzepotanie skrzydełek... I nagle wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Gdzieś z tyłu usłyszałam jak Fred coś wykrzykuje, James musiał zlecieć niżej, znalazł się obok mnie. Zacisnęłam dłoń na zniczu ale kawałek czerwonej szaty Pottera oplątał się wokół mojego nadgarstka, szarpnęłam nim ale nie udało mi się oderwać, w dłoni znicz nadal się lekko szamotał. I wtedy szybciej poczułam jak coś twardego uderza mnie w głowę, straciłam równowagę i poleciałam do przodu, druga dłoń ześlizgnęła się z miotły. Miałam wrażenie, że coś mi urwało głowę a jednocześnie czułam tam ból. Spadłam z miotły, nadgarstek wykręcił się w szacie Jamesa, która po chwili się urwała i poleciałam w dół a później wszystko się urwało...
~Fred~
Chciałem odbić tłuczka kiedy jeden z pałkarzy Ślizgonów się wepchał przede mnie i wycelował w Des. Widziałem jak leci obok Jamesa, nie mogłem dokładnie stwierdzić co się tam działo.
-Uważaj!-wyrwało mi się ale prawie całkowicie zagłuszył mnie wrzask z trybun.
Później widziałem już tylko jak spada z miotły i uderza w boisko...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, żyję! Wybaczcie za tak dużą przerwę, ostatnio miałam trochę na głowie (tata wyjechał do Kanady jejeje =D). Już kilka razy zabierałam się za napisanie tego (podziękowania dla mojej matematyczki za zabranie starej, żałosnej wersji). Wybaczcie, jeżeli u kogoś miałam coś przeczytać, za wszystko się zabieram ale z komentowaniem idzie mi już gorzej >.<. Kończąc już tą moją paplaninę rozdział dedykuję Kath i Wice (czekam na zombie apokalipsę i nasze bunkrowanie się w SPA Słoneczko :*), no i wam obu życzę żeby wasze popisy kulinarne nie kończyły się kolejnymi podpaleniami ścierek, kocham was ♥.
-Hej.-rudzielec przyjaźnie się uśmiechnął.
-Cześć...-mruknęłam.
-A ty nie w drugą stronę?-zdziwił się.
-Nie bardzo chce mi się iść na historię magii.-wzruszyłam ramionami.
-Skoro tak, to może dasz się zaprosić na małe wagary? Miałem się wybrać z Georgem, ale przydałoby się mu czegoś się w końcu nauczyć.-zaproponował rudzielec uśmiechając się łobuzersko.
-Hmmm...to zależy.-odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
-Od czego?
-Gdzie mnie zabierzesz?
-Wiesz, znam takie jedno miejsce, nikt nas tam nie nakryje, prawie nikt nie wie, że ono istnieje.-powiedział rudzielec-Więc panno Shadow da się pani zaprosić na te otóż zacne wagary?-zapytał wykonując teatralny ukłon.
-Ależ oczywiście panie Weasley, będę zaszczycona mogąc ci towarzyszyć.-odpowiedziałam.
-To ja jestem zaszczycony twym towarzystwem.
W tym momencie oboje nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać jak głupi. Po chwili się uspokoiliśmy, spojrzeliśmy na siebie i znowu dostaliśmy napadu śmiechu.
-Jestem głupia!-zaśmiałam się głośniej.
-O nie! To ja jestem głupi!-odpowiedział Fred.
-Dobra...powinniśmy się ogarnąć...-stwierdziłam próbując powstrzymać śmiech.
-Taaaak...
Oczywiście śmialiśmy się prawie do końca przerwy i prawie zaskoczył nas dzwonek. Zanim jeszcze lekcja się zaczęła Fred zaprowadził mnie na siódme piętro pod gobelin z Barnabaszem Bzikiem. Dziwne, przecież tu nic nie było...no znaczy się podobno był tu Pokój Życzeń ale przecież on został zniszczony podczas ostatniej bitwy z Voldemortem... Zanim cokolwiek powiedziałam przed nami pojawiły się drzwi, Fred dał mi znak ręką żebym weszła za nim co natychmiast zrobiłam.
-Myślałam, że Pokój Życzeń został zniszczony...-mruknęłam rozglądając się na wszystkie strony.
Miejsce, w którym teraz byliśmy wyglądało jak salon, było kilka czerwonych, wielkich kanap, kilka foteli podwieszonych stalowymi linkami na suficie, stoliki i w głębi pomieszczenia (no o ile nie ześwirowałam) mały staw i kilka drzew. Rozglądałam się jak oczarowana, widziałam miejsce, w którym posadzka zmienia się w złocisty piasek i zieloną trawę, ciężko mi było uwierzyć, że coś takiego może znajdować się w środku zamku.
-Wszyscy tak myślą, dlatego nikt tu nie łazi, nie wiem jak to się stało, że jednak nie został zniszczony, ale nie wnikam w to, korzystam, że nikt o tym nie wie.-odpowiedział mi Fred.
-To miejsce jest niesamowite...-mruknęłam.
-Czasami chowam się tu przed niektórymi natrętami.-wzruszył ramionami rudzielec i rozsiadł się na jednej z kanap.
Uśmiechnęłam się, może ten dzień nie będzie taki zły jak inne... Rzuciłam torbę z podręcznikami na jeden ze stolików i usiadłam na zwisającym fotelu naprzeciwko Freda. Przynajmniej jeszcze z nim dało się gadać. Yuri ostatnio była jakaś inna, jakby bardziej ostrożna i nie gadałyśmy za często bo ciągle była czymś zajęta, może po prostu nie chciała się mieszać w sprawy między mną a Jamesem. No właśnie, z Jamesem już w ogóle nie mogłam się dogadać, głównie widziałam go jak próbował zbliżyć się do Alice. Serio? Dziewczyna z wymiany, która zostanie tu tylko jakiś czas jest dla niego lepsza ode mnie? No wielkie dzięki... Zawsze zostawał Aron, ale kiedy zostawaliśmy sami głównie zapadała dziwna cisza, próbowaliśmy rozmawiać ale ciągle coś nie wychodziło. Oczywiście były też inne osoby, kilka razy rozmawiałam z tą Alice, ale jakoś nie potrafiłam wytrzymać więcej niż kilka minut, albo pojawiał się James albo nie mogłam skończyć z myśleniem, że jest po prostu lepsza ode mnie. I lepiej nie wspominać o sytuacji z Lukiem, niby wszystko było dobrze, nie mieliśmy do siebie pretensji, ale jednak coraz częściej chciałam go po prostu unikać, zawsze się zastanawiałam co się stało wtedy w wakacje, wiedziałam, że już nic do niego nie czuję ale dalej nie rozumiałam czemu to mi tak przeszło...
-Myślisz, że jak bardzo jutro oberwą Ślizgoni?-odezwał się Fred wyrywając mnie z zamyślenia.
Uniosłam głowę. No tak ,jutro jest sobota i gramy pierwszy mecz Quidditcha. Chris już od pewnego czasu nieźle męczył całą naszą drużynę i czasami wynikały z tego małe spięcia, szczególnie między mną i Jamesem.
-Na tyle, że przynajmniej miesiąc nie wstaną.-odpowiedziałam opierając głowę na kolanach-Możesz któremuś przywalić tłuczkiem ode mnie?
-Bardzo chętnie, jak trafię całe boisko usłyszy, że było z dedykacją dla ciebie.-obiecał uśmiechając się łobuzersko.
~sobota rano~
Jedynym minusem meczy było wczesne zrywanie się z łóżek, nie znosiłam tego z całego serca. Byłam tak zaspana, że nawet nie wiedziałam gdzie jest prawa a gdzie lewa i przysypiałam przy stole. Gdyby nie Fred zasnęłabym z głową na talerzu, Weasley swoim zwyczajem oblał mnie lodowatą wodą z jeziora i na jego szczęście raczył mnie osuszyć.
-Des nie zjadła Freda, ludzie radujmy się!-zaśmiał się George widząc moją minę.
-A może zjeść ciebie?-odpowiedziałam pokazując mu język.
-Eee ta, nie radzę, kto wie kiedy on mył stopy.-odezwał się Fred.
-Przepraszam bardzo, to nie moje skarpety świecą na zielono!-odparował drugi rudzielec.
-No na zielono nie, już się rozpadły w proch i wytruły wszystkie szczury!-odpyskował Fred.
Wszyscy zaczęli się śmiać, dosłownie wszyscy. Nawet nie zauważyłam, że obok mnie usiadł szanowny pan Potter. Zignorowałam to i zajęłam się moim śniadaniem. Zjadłam jak najszybciej i wstałam od stołu. Wyszłam na korytarz, na którym czekała na mnie zaspana Lily, na głowie miała coś, co przypominało rude, ptasie gniazdo. Dziewczynka popatrzyła na mnie wielkimi zielonymi oczami jakby o coś prosiła a po chwili niespodziewanie mnie przytuliła. Z lekkim zaskoczeniem odwzajemniłam uścisk.
-Co jest mała?-zapytałam.
-Nie spadnij z miotły i dokop Ślizgonom.-powiedziała unosząc głowę żeby popatrzyć mi w oczy, była jedynie dziesięć centymetrów niższa ode mnie, poważnie jestem niska....
-Masz to jak w banku.-uśmiechnęłam się.
-I...i nie kłóć się z Jamesem, proszę.-dodała z nadzieją.
Cicho westchnęłam i ją puściłam.
-Lily, to nie takie proste, nie chciałam się z nim kłócić, nigdy, ale nie mam na to wpływu, skoro już go nie interesuję nic za to nie mogę.-odpowiedziałam.
-Ale...ale wy jesteście najlepszymi przyjaciółmi i koniec!-dziewczyna tupnęła nogą a w jej oczach zabłyszczała determinacja-On zgłupiał, walnij go w łeb tak jak zawsze, powiedz, że chcesz to skończyć i niech będzie tak jak zawsze było.
Mimo wszystko uśmiechnęłam się, to było z jednej strony zabawne a z drugiej słodkie, ale nie mogłam od tak wszystkiego zapomnieć, gdyby to było trzy tygodnie temu to byłoby zupełnie inaczej ale teraz miałam za sobą niezliczoną ilość kłótni z Potterem a niektórych z nich nie dało się od tak wybaczyć, nie tym razem...
-Ja go do niczego nie zmuszę, to jego wybór, niektórych rzeczy nie da się po prostu zapomnieć.-westchnęłam.
-Chociaż spróbuj.-spojrzała na mnie proszącym wzrokiem.
-Chyba na meczu powinien dostać tłuczkiem w łeb żeby coś mu się odmieniło.-stwierdziłam.
-Powiem Alowi, niech pogada ze swoimi kumplami żeby to załatwili!-młoda aż podskoczyła i rzuciła się biegiem do Wielkiej Sali.
-Nie! To nie było poważnie...!-zawołałam ale ona chyba nie bardzo chciała mnie słuchać.
Pokręciłam głową, przecież i tak by w niego celowali, byle żebyśmy nie przegrali... Po chwili dołączyła do mnie reszta drużyny i poszliśmy do szatni. Chris prawie cały czas przed meczem truł nam o strategiach i zagraniach, które znaliśmy już na pamięć, jak na złość kiedy wyszliśmy zaczęło porządnie padać ale meczu nikt nie odwołał. Weszłam z resztą drużyny na boisko, kilkakrotnie usłyszałam "powodzenia" jedynie James przeszedł obok mnie obojętnie. Po chwili byłam już w powietrzu na swojej miotle. Po chwili w górę poszybował czerwony kafel i mecz się zaczął. Uniosłam się jeszcze wyżej próbując wypatrzyć złoty znicz ale deszcz i mokre włosy zwiewane mi na twarz przez wiatr wszystko utrudniały. Niżej toczyła się gra, kątem oka zauważyłam jak James zdobywa dla nas punkty, Fred i George cały czas odbijali tłuczki w Ślizgonów, których zawodnicy znowu odbijali obie piłki w resztę naszej drużyny. Jeżeli dzisiaj nikt nie trafi do szpitala to będzie cud. W dole na trybunach uczniowie z wszystkich domów wykrzykiwali coś, co zlewało się w ogólny hałas. Gra trwała już od dłuższego czasu kiedy w końcu zobaczyłam złoty błysk kilkanaście metrów ode mnie, jednocześnie ja i szukający Ślizgonów, Magnus czy jakoś tak, też zauważył znicza. Nie czekając na nic i na nic nie zwracając uwagi rzuciłam się w stronę znicza. Dłonie ślizgały mi się na mokrym drążku miotły, niepewnie puściłam lewą dłoń, nie miałam wyboru jeżeli chciałam złapać znicz ale druga ręka zaczęła się jeszcze mocniej ślizgać. Byłam już na tyle blisko, że mogłam zauważyć ruch złotych skrzydełek, na ogonie siedział mi drugi szukający. Już chciałam złapać piłeczkę kiedy przed oczami pojawiła mi się szkarłatna szata. James przeleciał nad trybunami...na których była Alice. Co za ciul! Czy on może inaczej?! Nie zwracając na niego większej uwagi wyciągnęłam dłoń po znicza, przy palcach poczułam już lekkie trzepotanie skrzydełek... I nagle wszystko zaczęło dziać się jak w zwolnionym tempie. Gdzieś z tyłu usłyszałam jak Fred coś wykrzykuje, James musiał zlecieć niżej, znalazł się obok mnie. Zacisnęłam dłoń na zniczu ale kawałek czerwonej szaty Pottera oplątał się wokół mojego nadgarstka, szarpnęłam nim ale nie udało mi się oderwać, w dłoni znicz nadal się lekko szamotał. I wtedy szybciej poczułam jak coś twardego uderza mnie w głowę, straciłam równowagę i poleciałam do przodu, druga dłoń ześlizgnęła się z miotły. Miałam wrażenie, że coś mi urwało głowę a jednocześnie czułam tam ból. Spadłam z miotły, nadgarstek wykręcił się w szacie Jamesa, która po chwili się urwała i poleciałam w dół a później wszystko się urwało...
~Fred~
Chciałem odbić tłuczka kiedy jeden z pałkarzy Ślizgonów się wepchał przede mnie i wycelował w Des. Widziałem jak leci obok Jamesa, nie mogłem dokładnie stwierdzić co się tam działo.
-Uważaj!-wyrwało mi się ale prawie całkowicie zagłuszył mnie wrzask z trybun.
Później widziałem już tylko jak spada z miotły i uderza w boisko...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, żyję! Wybaczcie za tak dużą przerwę, ostatnio miałam trochę na głowie (tata wyjechał do Kanady jejeje =D). Już kilka razy zabierałam się za napisanie tego (podziękowania dla mojej matematyczki za zabranie starej, żałosnej wersji). Wybaczcie, jeżeli u kogoś miałam coś przeczytać, za wszystko się zabieram ale z komentowaniem idzie mi już gorzej >.<. Kończąc już tą moją paplaninę rozdział dedykuję Kath i Wice (czekam na zombie apokalipsę i nasze bunkrowanie się w SPA Słoneczko :*), no i wam obu życzę żeby wasze popisy kulinarne nie kończyły się kolejnymi podpaleniami ścierek, kocham was ♥.