***
~Destiny~
~Destiny~
Klęczałam na podłodze ściskając w rękach ciepły owoc, jedynie na to miałam siłę. Czułam jak cała się trzęsę, byłam wykończona. Czułam ból w całym ciele, a z każdym ruchem nasilał się jeszcze bardziej. Chciałabym teraz zasnąć, zemdleć, wszystko byle to się skończyło, ale musiałam jeszcze wytrzymać. Musieliśmy jakoś wrócić do Anglii, ale jak? Byliśmy gdzieś na środku pustyni, w magicznej świątyni za towarzystwo mając egipskiego boga zmarłych czy czego tam...słabo się orientowałam w tym temacie. Czułam się okropnie, wszystko, co się stało doskonale wyryło się w mojej pamięci, tak samo, jak wszystko pozostawiło fizyczny ślad. Byłam poobijana, pokaleczona i ogólnie zmaltretowana. Wiedziałam, że już nic nie będzie jak dawniej. Pocałowałam Jamesa, może nie był prawdziwy ale zrobiłam to...i może nawet mi się podobało. To było...no dziwne! Podobał mi się pocałunek z, być może byłym, najlepszym przyjacielem, z którym od kilku tygodni się kłóciłam, a ona nawet nie był prawdziwy! No i te wizje! Ja nie mogłam stać się zła, nie chciałam, ale czy miałam na to wpływ? Widziałam co zrobię, jeżeli to się stanie i po prostu chciało mi się płakać, ja tak nie mogłam! Nie potrafiłabym żyć ze świadomością, że zrobiłam jakąkolwiek z tych rzeczy, którą pokazała mi tamta druga ja. Zrobiłabym wszystko żeby temu zapobiec. W końcu poczułam, że ktoś łapie mnie za ramiona i pomaga mi wstać. Kurczowo przyciskałam do siebie owoc a jego pulsujące ciepło przenikało mnie lekko kojąc mój ból.
-Będzie dobrze.-szepnął Raven podtrzymując mnie.
Nie byłam w stanie normalnie myśleć, wszystko kręciło się wokół niedawnych wydarzeń. Chciałam po prostu zasnąć i zapomnieć o wszystkim. Nagle zaczęłam czuć ból w całym ciele, jakby coś mnie przygniatało, zakręciło mi się w głowie i prawie się przewróciłam. Spojrzałam na Ravena. Chłopak strasznie pobladł i nieznacznie skrzywił. Poczułam jakby cały świat wywrócił się do góry nogami, wszystko zaczęło wirować mi przed oczami. Osunęłam się na kolana, nie mogłam się dłużej utrzymać na nogach, kątem oka zauważyłam, że Raven też upadł. Cały świat się kręcił, ból stawał się silniejszy i jedyne czego byłam pewna to, to, że trzymam ten cholerny owoc. Miałam wrażenie, że zaraz zwrócę śniadanie, którego nawet nie jadłam.
-Co się dzieje?-jęknęłam spoglądając na zamazany obraz Anubisa.
Bóg spokojnie podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko. Nie wiedziałam co się stało ale nagle przed oczami pojawiły mi się dziwne obrazy. Najpierw byłam z Ravenem w samolocie, pojawili się ludzie w czarnych szatach. Ktoś zaczął krzyczeć, usłyszeliśmy wybuch, samolot zaczął spadać. W jednej chwili uderzyliśmy w ziemię. Cała maszyna zaczęła się rozpadać, widziałam jak wszędzie latają ludzkie ciała. Ktoś wypowiedział jakieś słowa, których nie dosłyszałam i zobaczyłam szare niebo, na którym rysowała się czaszka, z której ust wysuwał się wąż. I wszystko zaczęło pasować. Samolot spadł, najprawdopodobniej byliśmy martwi a to była jedynie przedśmiertna wizja. Popatrzyłam na boga umarłych i jeszcze bardziej się przeraziłam.
-Przewodzisz zmarłym...prowadzisz ich gdzieś...-wyszeptałam spoglądając na Anubisa.
On tylko skinął głową z ponurą miną. Nie mogłam w to uwierzyć, chciało mi się płakać, krzyczeć, protestować i...i sama nie wiem co jeszcze. Nie chciałam umierać! Nie mogłam...To wszystko, co miało się stać nie miało już znaczenia, prawdopodobnie byłam już zimnym trupem! Kilka minut temu myślałam jedynie o opieprzeniu Jamesa po powrocie do szkoły a teraz docierało do mnie, że ja już tego nie zrobię, już nic nie zrobię. Koniec bajki, koniec problemu nazywanego Destiny Shadow. Umarłam!
-Więc czemu nas tak męczysz?-jęknęłam kiedy wszystko się jeszcze bardziej pogorszyło.
-Bo wy nie należycie do świata umarłych. Musicie wrócić.-odpowiedział patrząc mi prosto w oczy.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i zemdlałam.
-Będzie dobrze.-szepnął Raven podtrzymując mnie.
Nie byłam w stanie normalnie myśleć, wszystko kręciło się wokół niedawnych wydarzeń. Chciałam po prostu zasnąć i zapomnieć o wszystkim. Nagle zaczęłam czuć ból w całym ciele, jakby coś mnie przygniatało, zakręciło mi się w głowie i prawie się przewróciłam. Spojrzałam na Ravena. Chłopak strasznie pobladł i nieznacznie skrzywił. Poczułam jakby cały świat wywrócił się do góry nogami, wszystko zaczęło wirować mi przed oczami. Osunęłam się na kolana, nie mogłam się dłużej utrzymać na nogach, kątem oka zauważyłam, że Raven też upadł. Cały świat się kręcił, ból stawał się silniejszy i jedyne czego byłam pewna to, to, że trzymam ten cholerny owoc. Miałam wrażenie, że zaraz zwrócę śniadanie, którego nawet nie jadłam.
-Co się dzieje?-jęknęłam spoglądając na zamazany obraz Anubisa.
Bóg spokojnie podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko. Nie wiedziałam co się stało ale nagle przed oczami pojawiły mi się dziwne obrazy. Najpierw byłam z Ravenem w samolocie, pojawili się ludzie w czarnych szatach. Ktoś zaczął krzyczeć, usłyszeliśmy wybuch, samolot zaczął spadać. W jednej chwili uderzyliśmy w ziemię. Cała maszyna zaczęła się rozpadać, widziałam jak wszędzie latają ludzkie ciała. Ktoś wypowiedział jakieś słowa, których nie dosłyszałam i zobaczyłam szare niebo, na którym rysowała się czaszka, z której ust wysuwał się wąż. I wszystko zaczęło pasować. Samolot spadł, najprawdopodobniej byliśmy martwi a to była jedynie przedśmiertna wizja. Popatrzyłam na boga umarłych i jeszcze bardziej się przeraziłam.
-Przewodzisz zmarłym...prowadzisz ich gdzieś...-wyszeptałam spoglądając na Anubisa.
On tylko skinął głową z ponurą miną. Nie mogłam w to uwierzyć, chciało mi się płakać, krzyczeć, protestować i...i sama nie wiem co jeszcze. Nie chciałam umierać! Nie mogłam...To wszystko, co miało się stać nie miało już znaczenia, prawdopodobnie byłam już zimnym trupem! Kilka minut temu myślałam jedynie o opieprzeniu Jamesa po powrocie do szkoły a teraz docierało do mnie, że ja już tego nie zrobię, już nic nie zrobię. Koniec bajki, koniec problemu nazywanego Destiny Shadow. Umarłam!
-Więc czemu nas tak męczysz?-jęknęłam kiedy wszystko się jeszcze bardziej pogorszyło.
-Bo wy nie należycie do świata umarłych. Musicie wrócić.-odpowiedział patrząc mi prosto w oczy.
Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i zemdlałam.
***
~James~
~James~
Zdziwiłem się kiedy przyszła do mnie Alice. Myślałem, że pójdzie z innymi do Hogsmeade, ale była tutaj, przede mną, a ja nie wiedziałem co robić. Przetarłem oczy i cicho westchnąłem. Lubiłem ją...no więcej niż lubiłem i normalnie spędziłbym z nią cały wolny czas, ale teraz po prostu nie miałem na nic siły. Mogłem myśleć jedynie o tych wszystkich cholernych błędach, które popełniłem w stosunku do Des. Wiedziałem, że nigdy sobie tego nie wybaczę i w pełni zasłużyłem na to cierpienie. Nigdy nie pogodzę się z tym, że jej już nie ma.
-Dobrze się czujesz?-zapytała dziewczyna podchodząc do mnie.
-Tak..po prostu muszę trochę odpocząć.-odpowiedziałem bez większego przekonania.
-Jamie! Nie kłam! Chodzi o tą twoją przyjaciółkę?-dopytywała ze zmartwioną miną.
-To nieważne.
-Fred ciągle o niej mówi, zastanawia się gdzie ją wcięło. Ty to wiesz, prawda?
I co ja miałem zrobić? Każda odpowiedź była zła. Nie mogłem powiedzieć prawdy ani tez skłamać. A myśl o Fredzie sprawiła, ze poczułem się dziwnie. Co on miał do Des? Jeszcze tylko tego mi brakowało, żeby mój kuzyn zakochał się w niej. Jak ja bym miał powiedzieć, że ona nie żyje? Sam nie mogłem sobie z tym poradzić.
-Nie wiem.-wymamrotałem w końcu-Co Fred o niej mówił?
-Nie wiem.-wymamrotałem w końcu-Co Fred o niej mówił?
-Dużo, pewnie wszystko, co już i tak wiesz. Może się przejdziemy nad jezioro? Mamy tyle czasu, mogę wszystko opowiedzieć.-zaproponowała, a ja z czystej ciekawości się zgodziłem.
***
~Destiny~
~Destiny~
Obudził mnie potworny ból odczuwany w całym ciele. Cicho jęknęłam i otworzyłam oczy. Poraziło mnie jasne dzienne światło. Czy to był tylko sen? Nic się nie stało,a nasza misja się nie zakończyła? Nie...przecież w rękach czułam ciepłą, gładką powierzchnię owocu. Usłyszałam jakiś niewyraźny dźwięk i po chwili w polu widzenia pojawił się Raven. Na pewno zniósł to lepiej ode mnie, ja się czułam jakbym była rozłupywana kilofem przez cały czas. No na początku się tak czułam ale chyba owoc postanowił swoje zrobić, bo zaczynałam czuć się lepiej.
-Jak ty to zrobiłeś? Wyglądasz jakby prawie nic ci nie było.-odezwałam się kiedy miałam już na tyle sił, żeby otworzyć usta.
-Smoki są bardziej odporne na urazy, taka tam moc, nic niezwykłego.-wzruszył ramionami i pomógł mi wstać.
Za pierwszym razem zachwiałam się i upadłam z powrotem na moje zmasakrowane miejsce. Cieszyłam się, że jakimś cudem zostaliśmy oddzieleni od innych części samolotów, raczej nikt nie chce się spotkać z kilkudniowymi trupami. Kiedy w końcu dałam radę wstać uświadomiłam sobie, że jesteśmy nie wiadomo gdzie i nie mamy jak wrócić. Udało nam się wydostać z wraku, ale na tym kończyły się moje nadzieje. Co dalej? Odpowiedzią był chyba sfinks wesoło hasający między pobliskimi drzewami. Stwór jak na zawołanie podbiegł do nas i wydał z siebie kilka pomruków. No ale jak na sfinksie dotrzeć gdzieś z południa Europy do Anglii?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ka-booooooom! Odbija mi tak trochę :3. Rozdział jak na moje taki sobie, ale niech już jest. Dedyk dla: Wielbłądowego Grzechotnika Rexi <3 i Wiki, która pomogła mi z wyglądem bloga :3. Jeżeli czytaliście, skomentujcie, jeżeli nie macie konta Google możecie to zrobić z anonima.