Ciepła noc, nic nie zasłaniało gwiazd i księżyca w pełni, całkiem przyjemna atmosfera nie? No nie dla mnie. Plątałam się bez celu po jakichś ruinach, białe w świetle księżyca kamienie oplatały zielone pnącza, pod nogami widziałam czarną posadzkę przypominającą łuski gada. Miałam na sobie czarne rurki, trampki, fioletową obcisłą koszulkę i czarną skórzaną kurtkę a o biodro obijał mi się miecz. Czego ja właściwie szukałam? Sama nie wiedziałam, ale cokolwiek to było musiałam dotrzeć do tego pierwsza. Niepewnie postawiłam kolejny krok, ziemia się zatrzęsła. Miałam wrażenie, że to posadzka się rusza, kiedy spojrzałam w dól odkryłam, że rzeczywiście pod moimi stopami podłoga wije się jak wąż. On tu jest! Tylko kim jest on? Cholera, powinnam się stąd wynosić. Jak na złość moje trampki odmówiły posłuszeństwa i nie rozwinęły skrzydeł a żadna magia nie chciała działać. Zdesperowana rzuciłam się biegiem przed siebie z nadzieją, że jednak ucieknę. Im dalej biegłam tym więcej było roślin oplatających ruiny. Podłoga dalej wiła się pod moimi stopami, coraz trudniej było mi utrzymać równowagę, aż w końcu się przewróciłam. Wtedy w ciemności zobaczyłam dwa czerwone punkty, które zbliżały się do mnie, zobaczyłam pionowe źrenice jak u węża, oczy... Czyli łeb tego czegoś się do mnie zbliżał! O cholera! Natychmiast pobiegłam w drugą stronę, przeciskałam się między roślinami, kamieniami, pozdzierałam sobie skórę, podarłam ubrania ale nie zwracałam na to uwagi, chciałam tylko uciec. Cisze nocną rozdarł potworny wrzask, jakby coś wielkiego się przebudziło, po chwili ryk przeszedł w złowieszczy śmiech.Spojrzałam w górę, nawet nie wiem po co, tak po prostu. Księżyc zasłonił wielki, czarny, trójkątny jak u węża łeb, świeciły się w nim dwa czerwone punkty, oczy tego czegoś. Nie! Zaczęłam biec jeszcze szybciej ale już traciłam oddech, czułam ucisk w piersi a serce waliło mi jak szalone. Potknęłam się o jakieś pnącze i zaliczyłam efektowną glebę, prawie uderzyłam głową w kamień. Nie zwracając uwagi na ból, na zdarte kolana i łokcie, wstałam i pobiegłam dalej. Było całkowicie ciemno, nie widziałam prawie nic, chciałam przywołać najprostszy czar tworzący świetlistą kulę i nic, nie mogłam przywołać błyskawicy, ognia, niczego, jakby cała moc zniknęła. Nagle wszystkie rośliny zaczęły umierać i usychać, kamienie czernieć, zrobiło się przeraźliwie zimno, jakby cały świat umarł, całe dobro zniknęło i zostało jedynie to co złe. Znowu spróbowałam użyć jakiejkolwiek mocy i znowu nic.
-Teraz jesteś w moim królestwie naiwna, uwolniłem się i teraz ja panuję nad wszystkim, ja jestem wszystkim, istnieję wszędzie i nie ma siły większej niż ja, nie powstrzyma mnie już nic a jeżeli postawicie mi się będę was niszczył jednego po drugim, dopóki nie zostanie po was żaden ślad. Nie uciekniesz, nie powstrzymasz mnie, padnij przede mną bo ja jestem panem.-głos dochodził z dosłownie każdego miejsca, był zimny, władczy, groźny, już sam jego dźwięk odbierał mi siły i nadzieję, prawie zmusił mnie żebym upadła na kolana tak jak rozkazał.
-Nie! Nie! NIE!-zaczęłam krzyczeć ale po chwili coś zawiązało mi supeł w gardle i już nic nie mogłam powiedzieć.
Nie zrobię co mi każe, nie poddam się! Nie... Czułam jak opuszczają mnie wszystkie siły, cała się trzęsłam, miałam wrażenie jakby cała moja krew zmieniła się w zimną galaretę. Nogi miałam jak z waty, ręce zwisły bezwładnie po bokach a głowa zaczęła mi ciążyć na tyle, że spuściłam ją w dół. W końcu poczułam jak padam na ziemię, byłam wszystkiego świadoma, wiedziałam co się dzieje ale nie miałam w sobie żadnej siły, nie mogłam się przeciwstawić. Leżałam na uschniętych szczątkach roślin jak szmaciana lalka i nie miałam już nawet siły lekko drgnąć. Zamknęłam oczy czekając na śmierć. I nagle wszystko zaczęło się ogrzewać, czułam jak krew znowu zaczyna we mnie normalnie płynąć, jak nogi przestają się trząść. Otworzyłam oczy. Ciemność rozświetlało coś...sama nie wiem jak to opisać. Było wielkości jabłka, świeciło co chwilę innym kolorem, miało kształt łzy i wyglądało jakby było ze szkła, w którym zawisły drobinki czegoś błyszczącego. Wyciągnęłam do tego ręce chcąc przyciągnąć to do siebie, już myślałam, że to jednak nie będzie koniec. Niestety znowu ciszę rozdarł ryk, łza rozprysła się na małe odłamki i światło zniknęło a razem z nim ciepło, wróciło to nieprzyjemne uczycie jakby płynęła we mnie galareta i znowu nie miałam na nic siły. Spojrzałam jeszcze w górę żeby zobaczyć nad sobą wielką paszczę wypełnioną ostrymi zębami, która po chwili pochłonęła mnie. Poczułam jak jeden z zębów od tyłu rozbija mi czaszkę...
~~~
-Co z nią?
-Kiedy się obudzi?
Słyszałam głosy jakbym była pod wodą, głowa strasznie mnie bolała, a lewy nadgarstek piekł jakby został podpalony. Nie miałam najmniejszego pojęcia co się stało, ale strasznie się bałam po tym co widziałam we śnie.
-Ale przeżyje?-odezwał się jeden z głosów, który natychmiast rozpoznałam, ale nie wiedziałam czy chcę go słyszeć.
James tu był? A po co? I czemu się o mnie martwił? Tak, znałam ten ton i już wiedziałam, że musiałam znowu nieźle się urządzić. Tylko w tej sytuacji...To było dla mnie aż podejrzane, że Potter tu był. Ktoś mu odpowiedział ale ja tego nie słuchałam. Niepewnie otworzyłam oczy i od razu uderzyło mnie zbyt jasne światło skrzydła szpitalnego. Zaklęłam cicho pod nosem i przymknęłam oczy.
-Żyje!-zawołał któryś z chłopaków.
-I przeklina, czyli nie jest źle!-dodał następny.
-Podstawmy Jamesa, jak spróbuje go zabić to już jest zdrowa!-zaproponował kolejny.
I wszyscy razem ze mną wybuchli śmiechem. Jak ja ich uwielbiam, człowiek dostaje tłuczkiem po głowie i już nawet nie może po marudzić tylko od razu go rozśmieszają. Otworzyłam do końca oczy i zobaczyłam całą naszą drużynę, najbliżej mnie stało dwóch rudych Weasley'ów i Potter. No tak, przywaliłabym mu ale po tym jak przed chwilą pytał czy żyję cała złość zniknęła. I nagle przypomniał mi się cały mecz, nawet pamiętałam jak efektownie zleciałam z miotły. Tylko za nic nie pamiętałam jakim wynikiem się zakończył.
-Ej ludzie...a w ogóle wygraliśmy?-zapytałam rozglądając się po wszystkich.
Nie wyglądali jakbyśmy przegrali, przeciwnie, cieszyli się jak głupi do sera.
-A ta tylko o tym...-zaśmiał się George.
-Kobieto, wygraliśmy, kiedy Ślizgoni zobaczyli o ile przegrali połowa z nich pospadała z mioteł! Jesteś mistrzem, rozbita głowa i skręcony nadgarstek to nic, ale znicza złapiesz!-odpowiedział Chris z szerokim uśmiechem.
Całą tą rozmowę przerwała nam pani Pomfrey, która pozwoliła zostać tylko jednej osobie. No i wybrać tu spośród tych wariatów kto ma zostać...Bez większego zastanowienia wybrała Freda, po całej sali rozległo się głośne "wooooo!" reszty drużyny, no poza Jamesem, który po mojej decyzji zniknął.
-Zamknąć się albo wszystkich was uduszę.-rzuciłam jakbym informowała ich o dzisiejszej pogodzie.
Wszyscy po chwili wyszli i zostałam sama z Fredem. Uśmiechnęłam się do rudzielca szeroko i usiadłam na łóżku. Weasley usiadł obok mnie i spojrzał na mnie przepraszająco.
-To moja wina...-wymamrotał.
-Ale co?-zdziwiłam się.
-To, że dostałaś tłuczkiem, gdybym szybciej go odbił nie trafił by w ciebie.-odpowiedział spuszczając wzrok.
-Fred, nie mów tak, nie pierwszy raz tak dostałam, nic mi nie będzie.-stwierdziłam i uśmiechnęłam się.
-Ale...-zaczął.
-Nie pyskuj Weasley bo powiem wszystkim, że sypiasz z misiem.-przerwałam mu.
-Ale ja nie sypiam z misiem!-zaprotestował Fred.
-A kto powiedział, że muszę być szczera?-pokazałam mu język.
-Ty mały gnomie!
-Czy nie mówiłam "nie pyskuj"?
-Dobra, dobra...
Spędziliśmy razem chyba godzinę, aż pani Pomfrey wywaliła Freda. Chłopak obiecał, że przyjdzie do mnie jutro i na pożegnanie pocałował mnie w policzek. Ekhem...poczułam się trochę dziwnie ale wiedziałam, że to nic nie znaczy, byliśmy jedynie przyjaciółmi i nic do siebie nie czuliśmy.
~3 dni później~
Spędziłam w skrzydle szpitalnym trzy dni, zostałam wypuszczona głównie dla tego, że pani Pomfrey miała już dość mojego marudzenia. Czułam się dobrze, jakbym wcale nie spadła z miotły. Myślałam, że znowu wszystko będzie jak przed meczem, siedzenie na lekcjach, kłótnie z Jamesem, próby dowiedzenia się czym Yuri jest tak zajęta... No pomyliłam się. Było już po lekcjach, siedziałam w dormitorium z Yuri, która o dziwo dzisiaj postanowiła znaleźć dla mnie trochę czasu. Siedziałyśmy na swoich łóżkach, ona przy okazji coś czytała a ja siedziałam z laptopem na kolanach i grałam w najnowszą część simsów. Zadziwię wszystkich, jeszcze nie stworzyłam sima o nazwisku James Potter i nie zabiłam go na wszystkie istniejące sposoby. Akurat próbowałam się dowiedzieć od Yuri czegokolwiek, co się stało, czy coś się zmieniło, ale drzwi od pokoju się otworzyły i do pokoju weszła Katherina. Obie spojrzałyśmy na nią zaskoczone tą wizytą, ja wyłączyłam komputer a Yuri odłożyła książkę.
-Coś się stało profesor Lung?-zapytała Koreanka.
Poczułam dziwny ucisk w dole brzucha, pojawienie się nauczycielki eliksirów w naszym pokoju było zapowiedzią, że albo coś się stało w szkole albo, co było bardziej prawdopodobne, szło znowu o moich genialnych nieśmiertelnych rodziców.
-Nic poważnego, Destiny, chodź ze mną.-odpowiedziała tajemniczo kobieta.
Niepewnie pokiwałam głową, zeskoczyłam z łóżka i wyszłam z nauczycielką. Poszłyśmy do jej gabinetu, w którym, jak przewidziałam, siedział też opiekun mojego domu. Powoli odnajdując się w sytuacji spodziewałam się pojawienia się Pottera, co na szczęście nie nastąpiło.
-Tak więc, albo spierniczyłam zadanie domowe, albo dostanę szlaban, albo idzie koniec świata.-skwitowałam rozglądając się po sali.
Zobaczyłam, że na twarzy Percy'ego pojawia się rozbawiony uśmiech.
-Nic z tych rzeczy, nie idzie żaden koniec świata a ty nie masz kłopotów.-odpowiedział mi.
-Eee...to się ze sobą gryzie, jak nie ma kłopotów znaczy to tyle, że idzie koniec świata. Kiedy walnie w nas meteoryt?-powiedziałam.
-Nie ma końca świata, ale to nie znaczy, że nie mamy kłopotów.-odezwała się Katherina.
-Dobra, więc co tym razem? Hermes zgubił paczkę kosmetyków dla Afrodyty? Hera złapała Zeusa z inną babą? A może Hades ma problemy u teściowej?-zapytałam siadając na ławce.
-No nie do końca...chodzi o coś innego.-przerwała mi Katherina.
-No to mówcie.
-Co powiesz na misję?-zapytał Percy.
-Tak w środku roku szkolnego? Kiedy i gdzie? Pakować się? Ile może mnie nie być?-zasypałam ich pytaniami a oczy zabłyszczały mi z ekscytacji.
-Spakujesz się i jutro musisz być już gotowa. Nie wiemy ile cię nie będzie, zależy jak szybko sobie poradzisz a nam zależy na czasie.-odpowiedział Percy przeczesując dłonią włosy.
-A co z McGonagall?-spytałam niepewnie, dyrektorka raczej nie byłaby zadowolona gdybym znikła w środku roku szkolnego.
-Zaraz do niej pójdziemy.-powiedziała Katherina.
-A co to za misja? Idę sama?-z ust wysypały mi się kolejne pytania.
-Jeszcze ktoś do ciebie dołączy ale to później, jeżeli chodzi o samą misję sytuacja jest dość poważna. Chodzi o obóz...-tym razem odpowiadał Percy.
-Coś się stało?-zmartwiłam się.
-Na razie to się dzieje...Obóz jest chroniony przez pewnego rodzaju magiczną tarczę wytwarzaną przez...no tego nie powinnaś wiedzieć, ostatnio ktoś zatruł źródło tej magii, to musiał być ktoś z wewnątrz...-wyjaśniła Katherina.
Mimowolnie przypomniałam sobie o Githany, której zupełnie nie podejrzewałabym o zdradę dopóki to samo się nie wydało. Jeżeli był wśród nas ktoś jeszcze...wolałam nawet nie myśleć co może się dziać.
-I co można zrobić?-zapytałam.
-Istnieje pewien...artefakt, który może nam skutecznie pomóc, prawdopodobnie jest gdzieś we Włoszech.-odpowiedziała Katherina.
-I ja mam go znaleźć tak?-zapytałam.
-Jak najszybciej.-dodał Percy.
-To idziemy do McGonagall załatwić mi urlop.-stwierdziłam z błyskiem w oku.
Dyrektorka zadawała sporo pytań, ale okazało się, że już wcześniej znała przynajmniej część prawdy więc nie było zbyt wielu problemów z pozwoleniem mi na wyjazd, postawiła jedynie warunek, że nikt ze szkoły ze mną nie pojedzie, zgodziłam się nawet chętnie, jedynie James mógłby jechać, a tak nie miałam tego problemu. Później pobiegłam do pokoju i zaczęłam się pakować. Yuri musiała się na mnie porządnie wydrzeć, żeby zwrócić moją uwagę.
-Co ty robisz?-zapytała ze zdziwieniem.
-Pakuję się.-odpowiedziałam szukając szczotki do włosów.
-To widzę, ale po co?-ciągnęła dalej.
-Bo na trochę znikam.-odpowiedziałam.
-Gdzie?
Zatrzymałam się w pół kroku zastanawiając się nad odpowiedzią.
-Eee...sprawy rodzinne...-słabe kłamstwo biorąc pod uwagę, że wiedziała jak jestem nastawiona do rodziców, ale tu nie o nich chodziło, moja prawdziwą rodziną byli półbogowie, więc tak naprawdę nie kłamałam, chociaż jak dla Yuri mogłam kłamać, ale to zawiłe!
-Taaa...będziesz świętować czyiś pogrzeb czy co?-zdziwiła się patrząc na mnie sceptycznie.
-Nie powiedzieli po co mam jechać, jakoś przeżyję.-odpowiedziałam kończąc się pakować.
Taaa...chyba przeżyję, o ile nic mnie nie zje... Ciekawe jak to się skończy...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zaczęłam to pisać o 3 rano kiedy pod oknami bloku mojej przyjaciółki ktoś wykrzykiwał, że ma syna xD. Fragment z Fredem dedykuję Wice, tak się o to prosiłaś a ja obiecałam więc proszę Słoneczko :*. No dzisiaj nie mam więcej do powiedzenia. Trzymajcie się =D.
Czytałeś = skomentuj, proszę.
Aww, magicznie. Rozdział jest po prostu boski. *.*
OdpowiedzUsuńBrak mi słów, by go opisać.
Sen jest fenomenalnie opisany, wspaniale wczułaś się w sytuację, jednym słowem - cudo!
Idąc dalej, Fred i Des są słodcy. *^* Lalala...
O Des wyjeżdża? Ciekawe co się wydarzy ;33
Więc rozdział;
-genialny,
-fenomenalny,
-boski,
-przewspaniały,
-mistrzowski,
-magiczny,
- itp. itd
Wyczekuję następnego.
NMBZT!
:* ♥
PS Pierwsza! ♥
Je, Je, Je MISJA *-* ! Des jedziene na misje, jedzie na misje, OOOOOO XD Wybacz jestem podekscytowana tą wyprawą jak... nie mam porównania xD Rozdział jest boski, cudny, świetny, fantastyczny i boski... Czekaj... to już było.... Mniejsza XD Ważne, że jestem genialny :) Fred śpi z misiem <3 James się o nią martwił?! A to skurczybyk! I jeszcze się z nią nie pogodził?! Jak go spotkam to zabiję! Ten sen był mroczny ;o Taki .... brakuje mi przymiotników! Liczy się to, że masz talent i dobrze go wykorzystujesz :D I jeszcze raz wszyscy razem! Des jedzie na misje, jedzie na misje o-o-o-o-o-o-o-o! JEEEEJ. Kurde, aż chyba się spakuje i będą ją śledzić! Tylko jak by co to nie ja! Mam pomysł! Niech spotka po drodze Jamesa, tylko nie wiem jakim cudem... JUŻ WIEM! Niech on ją śledzi... razem z mną, ale osobno XD Bo ja tam będę incognito, więc cii! Wracając do rozdziału, bo trochę zboczyłam z tematuy. Jakkolwiek to brzmi XD Gratuluję talentu! Oddaj go trochę potrzebującym! Czytaj: mnie XD I pisz następny, bo kurczaczki w panierce z pomidorów, to jest MEEEEEGA *_*
OdpowiedzUsuńBuziaki dla ciebie i Jamesowatego Jamesa ;*
Chora Lynn ;c ;*
* ważne,że jest genialny. A nie 'jestem' XD
UsuńOd razu przepraszam za nieskomentowanie poprzedniego. Na moje usprawiedliwienie dodam, że miałam focha i nie chciało mi się nic xD - ok, to nie brzmi dobrze. Tak czy siak zebrałam siły i mam nadzieję, że długość i SENS będzie jak kiedyś... zaczynam dum dum dum duuum...
OdpowiedzUsuńSen. Czytam sobie sen. Czytam sen. I tak sobie myślę jakie znaczenie w tym śnie ma ta pogoda? Bo symbolika bezchmurnego i zachmurzonego nieba może być różna. Podobnie jak przysłonięty księżyc, nie? xD Pogoda może zwiastować deszcz, ale i też zagładę. Noo... Trzeba nad tym pomyśleć xD
Opisy bezbłędne, uwielbiam cię za nie. Po prostu musiałam się co chwilę odrywać od czytania, bo miałam za wielkie ciarki. Kocham to uczucie :* Ma się wrażenie, że stoi się koło bohatera, albo co lepsze JEST się tym bohaterem. Widać wszelkie straszne krajobrazy, czujemy to co on, na własnej skórze poznajemy jego strach. To się nazywa magia i trzeba być naprawdę dobrym czarodziejem by umieć to zastosować, a tobie się to udało. Brawo <3
No, ale wracając xD Des ląduje w skrzydle szpitalnym i cały dobry humor wraca do opowiadania. Ubóstwiam te nagłe zmiany nastrojów. Ten niedosyt z poprzedniego wydarzenia i ta niespodziewana radość na kolejne ^^ James jest obrażony. Foch Forever Z Przytupem Melodyjką I Fanfarami *tup, trutututut* xD Ale Fredzio zostaje na miejscu, ochy achy i kilo cukru, 2 dag czekolady oraz szczypta słodzika <3 Jaram się ich całusem w polik *O* FRESTINY FOREVA! xD Przestawiłam się :3 Słodziaaaaaaaaaaaaaaaki :3
I po całej uroczej scenie. Pyskatek gra na nerwach pielęgniarce, więc ją wyrzucają, lądują w pokoju wspólnym, ale się tym nie nacieszy bo wchodzi Kath xD Lung mi się kojarzy ze smokiem xD Nieważne. I Des ma misję, aha aha *tańczy*. Aj Lajk Yt. :) A James? James nei idzie na misję bo w tym czasie *pije herbatę* xd Bo w tym czasie siedzi u mnie w domu, o! *tup*. Bo on mnie kocha, wiesz? xd
No nieważne, kręcenie Yuri zawsze spoko xD Chociaż ona jej nie kręciła, bo kręciła kręcąc, że nie kręci, bo mówiła prawdziwą nieprawdziwą prawdę kręcącej jej na ten wykręt niekręcącej wykręcającej Yuri, która wykręcała się kręcąc, że nie kręci gdy Des kręciła nie kręcąc kłamiąc nie prawdziwą wykrętną prawdę kręcąc przed Yuri, że kręcenie to nie kręcenie, a prawda :3333 I fajnie :D
Podsumowując:
Komentarz wyszedł mi chyba całkiem spoko :D Lubię go xD
Ale dość o mnie, czas przejść do twojego geniuszu <3
W rozdziale było mało Alice i spoko, bo za nią nie przepadam, bo James jest ze mną i koniec :P Kit z tym, że ja wymyśliłam tą postać po części <3333
Wpis jest boski. Naprawdę zastanawiam się czy ty aby nie jesteś po części (z tej lepszej strony) od Apolla. Jemu też zdarzały się jakieś przebłyski, a ty chyba jesteś jednym z nich. Spadłaś z Olimpu i zleciałaś do nas dając nam możliwość napawania się tym arcydziełem. Dzięki, że nie kazałaś nam tak długo czekać na nową notkę ♥ I mam prośbę: nigdy nie usuwaj tego bloga :3 Będę go czytać swoim dzieciom na dobranoc :D
Trzymaj się cieplutko!
Pozdrawiam,
na zawsze twoja, czekająca z utęsknieniem na rozdział, tańcząca przy każdym z radości, wielbiąca twoje słowa, kochająca charakter i ciebie, którą wkładasz w to opowiadanie, wysyłająca ci magiczne pozdrowienia i duuużo weny na kolejne wpisy, trzymająca kciuki za pojawienie się twojej książki w księgarniach, NAJWIĘKSZA FANKA KATH. :*
PS. chyba najdłuższy kom jaki kiedykolwiek napisałam O_O
UsuńTo odpiszę krótko, chcę być chrzestną tych cudownych dzieci! *.*
UsuńZakochała się *.* Bardzo podoba mi się jak pisze. :* Mam nadzieję że następny będzie szybciej. :)
OdpowiedzUsuń