niedziela, 28 lipca 2013

48.Moja mroczna wersja próbuje przerobić mnie na kotlety mielone!

Poleciałam, sama nie wiem gdzie, nie wiem czy w górę, czy w dół, raz było ciepło, raz zimno, światło przeplatało się z ciemnością, raz się obracałam wokół własnej osi, raz miałam wrażenie, że wcale się nie ruszam, zobaczyłam smocze, zielone oczy, miałam wrażenie, że przenikają przez moją duszę, odczytują moje wszystkie myśli, wspomnienia i uczucia, zaglądały do mojego umysły, najgłębiej, jak się da, dowiadują się o mnie wszystkiego, może też rzeczy, których sama o sobie nie wiedziałam. I w końcu zniknęły, uderzyłam w kamienną posadzkę, ale nie bardzo to odczułam. Pomieszczenie było rozmiarów basenu olimpijskiego, oświetlone pochodniami płonącymi czerwonym ogniem, ściany były wykute z rubinu, podłoga była z czarnego kamienia, sufitu nie widziałam, ale gdyby nie pochodnie byłoby tu całkowicie ciemno. Moje poprzednie ubrania zniknęły, zamiast nich pojawiła się skórzana zbroja, sandały rzymskich legionistów same pojawiły się na moich nogach, na rękach od dłoni do łokcia miałam skórzane rękawice bez palców, czerwona tunika była do mnie idealnie dopasowana, tak samo jak czarne, przylegające do ciała spodnie, włosy same zawiązały się w wysokiego kucyka. Nie trzeba było za dużo myśleć, żeby domyślić się o jaką próbę tutaj chodzi, miałam walczyć, jedyne czego jeszcze nie wiedziałam, to kto będzie moim przeciwnikiem. Nie musiałam długo czekać, w sali rozległy się kroki, a ich echo odbiło się od ścian. Światło pochodni oświetliło szczupła sylwetkę, dziewczyna tego samego wzrostu co ja wyszła przede mnie z pewnym siebie uśmiechem. Najpierw nie wiedziałam na kogo patrzę, jej twarz wydawała się bardzo znajoma, ale jednocześnie tak obca, było w niej coś przerażającego i dzikiego. Miała bladą skórę, niebieskie oczy przecinały czerwone, czarne i złote linie układające się w niezrozumiałe zawijasy, całość podkreślały czarne kreski na powiekach, lekko zadarty nos był prosty i drobny, długie blond włosy miała upięte w warkocz opadający swobodnie na lewe ramię, które było odsłonięte i poznaczone takimi samymi symbolami jak na oczach, linie wydawały się żywe, wiły się i zmieniały kształty układając się w nowe kombinacje tych samych symboli, resztę ciała zasłaniała czarna tunika i fioletowe spodnie znikające w czarnych butach do kolan. Zaczynałam dostrzegać podobieństwo, najpierw chciałam to ignorować, ale to przerażająco wielkie podobieństwo do mnie samej samo wołało, żeby je zauważyć. Zaczęłam się cofać, to przecież nie mogłam być ja, ta dziewczyna wyglądała jak prawa ręka jakiejś ciemnej mocy, dało się wyczuć zło przenikające każdą komórkę jej ciała, płynące z jej krwią, wyznaczające jej oddechy i uderzenia serca, jakby ona i ciemność były jednym i tym samym, złączone i nierozerwalne, szykujące się do ataku w jednym zgodnym celu, zabić mnie. Nie mogłam zaprzeczać, nie byłam jedyną Destiny w tej sali, byłyśmy dwie, niby jedna osoba, ale jednak dwie różne, ona-przepełniona złem, wspomagana potęgą ciemności, gotowa mnie zabić w każdej chwili, mająca moją śmierć jako jedyny cel, i ja-zagubiona, przestraszona, nie rozumiejąca co się dzieje i słaba w porównaniu z nią, skazana na śmierć. Uśmiechnęła się sadystycznie, jak wygłodniałe zwierzę szykujące się do skoku na ofiarę, była gotowa rozedrzeć mnie na strzępy i zniszczyć. Walka się jeszcze nie zaczęła, a ja już wiedziałam, że przegrałam. Nie ma żadnej próby, będzie najwyżej pieczeń z boskiego dziecka, o ile nie zostanę kompletnie zmasakrowana. Mroczna Destiny warknęła cicho szykując się do ataku, więc ja przygotowałam się do zmiany w kotlety mielone. W niecałą minutę w moją stronę poleciała chmara kul czarnego ognia, uchyliłam się przed większością z nich, ale dwie trafiły mnie prosto w pierś, poleciałam w tył, uderzyłam w rubinową ścianę i osunęłam się na podłogę, przed oczami pojawiły mi się czarne plamki, poczułam nieznośnie gorąco, ale jakimś cudem moje ubrania nie zajęły się od ognia. Głowa mnie bolała jakby ktoś rozłupywał ją łomem, plecy miałam obite i czułam się jakby cały świat wirował. W sali rozległ się jej lodowaty śmiech, przypominający mielenie metalu i przejeżdżanie paznokciami po tablicy na raz. Czy ja naprawdę mogłam się taka stać? Jeżeli tak to lepiej by było gdybym teraz umarła. Co jeżeli wrócę tylko po to, żeby pomóc zniszczyć świat? Nie mogłam na to pozwolić...ale jednocześnie nie mogłam pozwolić jej wygrać, nie mogłam się poddać. Wstałam na trzęsących się nogach, cały świat zawirował, głowa bolała mnie jeszcze bardziej i ledwie udało mi się nie zwymiotować. Jak na dziecko bogów jestem żałosna, powinnam być silniejsza!
-Jednak chcesz się zabawić? Słodkie, beznadziejne, skazane na porażkę bohaterstwo, z jednej strony aż mnie mdli...ale to takie zabawne patrzeć jak próbujecie wygrać, chociaż to i tak jest niemożliwe.-odezwała się przesadnie słodkim a jednocześnie wrednym głosem, który jednak był też moim głosem. 
Nie odpowiedziałam, chętnie bym odpyskowała, wyrzuciła z siebie wszystko, ale rozmowy z samą sobą są chyba początkiem objawów problemów z psychiką nie? Dopiero kiedy chciałam zaatakować zorientowałam się, że nie mam broni. Pięknie! Nienawidzę magicznych prób i walki z samą sobą w mrocznej wersji! 
-Ojej, malutka, naiwniutka córeczka bogów jest bezbronna, ale szkoda.-zaśmiała się.
Przez chwilę stałam zdezorientowana, nie miałam nic, miecza, łuku, włóczni, różdżki, nawet głupiego kija! Jak mam z nią walczyć skoro nie mam czym?! Wspominałam, że jestem głupia? No właśnie, myślenie u mnie nie działa tak jak powinno i czasami z opóźnieniem dociera do mnie część informacji, na przykład takich jak to, że mogę chociaż spróbować walczyć bez miecza, pewnie za długo to nie potrwa, ale jeżeli już mam umrzeć to nie będę na to spokojnie czekać! Chcą mnie zabrać do piekła, to niech zabiorą, ale drapiącą, gryzącą i kopiącą, wcześniej się nie poddawałam, teraz też będę walczyć, nawet jeżeli mam przegrać.
-Wcale nie jestem bezbronna.-warknęłam cicho i w jednej chwili z moich dłoni wyskoczyły błyskawice trafiając drugą mnie w pierś i odrzucając ją w tył.
Rozległ się dźwięk uderzenia ciała o podłogę i zapadła cisza. Widziałam jak leży kilka metrów ode mnie, przez jej ciało przeskakiwały ostatnie wiązki elektryczności kiedy się poruszyła i podniosła, nawet nie było widać żeby to coś jej zrobiło, podeszła do mnie z wyrazem rozbawienia na twarzy.
-Możesz próbować, ale znam cię lepiej niż wszyscy inni, znam każdy twój ruch, wiem jak myślisz, jesteśmy tą samą osobą, nie pokonasz mnie, jesteśmy takie same...z tym, że ja zdecydowałam się powielić swoja moc i jestem silniejsza.-syknęła i zanim się zorientowałam jej dłonie zacisnęły się na mojej szyi.
Zaczęłam się wierzgać, próbowałam oderwać jej ręce od siebie, ale ona tylko zaciskała swój uścisk, paznokcie wbijały się w moja skórę, z której zaczęła wypływać krew. Zaczynałam się dusić i nie mogłam nic zrobić. Byłyśmy takie same, a skoro tak, ja też mogłam stać się taka jak ona, jeżeli przeżyję, wcześniej czy później mogę zostać nią. Nie chciałam tego, nie chciałam taka być, ale czy mam na to wpływ?
-Jesteśmy takie same, nie zmienisz tego i nie pokonasz mnie.-powiedziała jakby odczytując moje myśli i zacisnęła dłonie jeszcze mocniej.
Spojrzałam na jej twarz, tak podobną do mojej a jednak inną, popatrzyłam jej w oczy i...nagle tysiące wspomnień przeleciało mi przed oczami, większości nawet nie zdążyłam się przyjżeć. Zaczęło się od płonącego zamku, Hogwart stał w płomieniach, walił się, czy właśnie tak mogło się stać już wiele lat temu? Może zamek przetrwał tylko, po to, żeby zniszczył go ktoś inny. Widziałam uczniów, nauczycieli, centaury, skrzaty domowe i inne stworzenia uciekające z Zakazanego Lasu, który też stał w płomieniach, jedynie nad jeziorem stały dwie postacie, które ogień omijał, jedna klęczała na jednym kolanie, druga stała nad nią i wyciągała do niej dłoń. Tą klęczącą byłam ja, w podartych szkolnych szatach, drugiej widziałam tylko ciemny zarys. Chwyciłam jej dłoń, wstałam i uśmiechnęłam się, tylko, że to nie byłam dokładnie ja...bardziej przypominałam tą drugą mnie, tą złą, tylko jeszcze nie w pełni, nie miałam na ramieniu tylu zawiłych symboli, dopiero zaczynały się tworzyć, jakbym dopiero przeszła na stronę zła. Wszystko się rozmyło, przeniosłam się na plażę w obozie, tylko piasek przestał być złoty, woda zrobiła się szara a w powietrze unosiły się słupy dymu. Tym razem nie było gdzie uciekać, cały obóz był otoczony kręgiem płomieni, widziałam jak umierają drzewa a razem z nimi nimfy, słyszałam krzyki obozowiczów i zobaczyłam siebie, to znaczy tamtą mnie, która zabijała innych herosów bez opamiętania. A potem skądś wyskoczył James, nie słyszałam co mówi przez krzyki innych, dochodziły do mnie tylko strzępki słów "Nie chcę z tobą walczyć...to nie jesteś ty...proszę przestań...ty przecież nie jesteś zła...". Może powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie przebił go na wylot miecz...I wszystko skończyło się równie szybko jak się pojawiło. Teraz rozumiałam, ona nie była mną, ja nigdy bym tego nie zrobiła. Zacisnęłam dłonie na jej nadgarstkach i zaczęłam ją odpychać.
-Nie jesteśmy takie same, nie jesteś mną, ja nie jestem taka, jak ty, masz mnie tylko nastraszyć, ja nigdy taka nie będę!-coś między nami błysnęło i odepchnęłam ją na przeciwległą ścianę.
Podeszłam do niej, już nie wstawała. Nie mogła być mną, nie zrobiłabym nic z tych rzeczy, które ona zrobiła, może uświadomiła mi to dopiero wizja, w której zabijam Jamesa, może wszystkie te wizje na raz, nie ważne, ale ja nigdy nie dopuszczę, żeby stały się prawdziwe. Druga Destiny już się wcale nie poruszała, teraz była tylko kukłą z pustymi oczami, która po chwili rozbiła się jak szkło uderzone łomem. Nie wierzyłam w to, ale wygrałam, nawet nie wiedziałam jak, ale nie nacieszyłam się tym długo, znowu gdzieś mnie pociągnęło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tam ta ra ta taaaam *fanfary*. A oto efekty wykorzystania mojej chorej wyobraźni po 1 w nocy. Trochę dziwnie to wyszło, jak dla mnie znowu słabo, ale ocenę już pozostawiam Wam, proszę o komentarze ze szczerą opinią (szczerą, nie hejtami, bo ktoś nie ma nic ciekawszego do roboty niż leczenie swoich kompleksów kosztem innych), anonimy też mogą zostawiać komentarze. Dedyk dla Wiki i Kath <3. Dziękuję, pewnie już nikt tego nie czyta więc już nie przynudzam, do napisania.
                 

niedziela, 21 lipca 2013

47."Strasznie niewychowane te mityczne stworzenia"

Zaraz po zejściu do ciemnego korytarza w ścianach fioletowym ogniem zapłonęły pochodnie a zaraz po nich fioletowym światłem zaświecił się anch trzymany przeze mnie oburącz. Czułam się skołowana, ta nagła teleportacja na pustynię, atak Sfinksów, pojawienie się Anubisa...czułam się jakby ktoś walnął mnie łopatą w tył głowy! Pfff...ja tu się włóczę z egipskim bogiem pogrzebów i chłopakiem z duchem smoka pod pustynią idąc do jakiejś tajemniczej świątyni jedynie z fioletowym, świecącym krzyżem w rękach a James pewnie się obija w pokoju wspólnym i romansuje sobie z Alice! Tak Potter, szczęśliwy? Nie musisz mnie oglądać, najwyżej zjedzą mnie wielkie, egipskie potwory, co to dla ciebie, przecież masz swoją kochaną uczennicę z wymiany, po co ci przyjaciółka? Czemu ja w ogóle o nim myślę? Tak, może i byłam o niego zazdrosna, ktoś ma jakiś problem? Wybacz Alice, nikt nie będzie rozwalał mojej przyjaźni z Jamesem! Tak, olać wszystko, jak wrócę (o ile przeżyję) zaraz do niego pobiegnę i wygarnę mu wszystko i mam gdzieś ciebie, mam gdzieś, że się kłóciliśmy, to jest mój James, mój idiota, mój wariat i mój najlepszy przyjaciel! Tak, nie przebijesz mnie, spadłam z Olimpu, latam smoczymi liniami "Raven Spółka Smok" włóczę się pod pustynią z egipskim bogiem umarłych, który całkiem nieźle wygląda w tym świetle i w tych spodniach...i mam fioletowy świecący krzyż, który dała mi zjawa z drzewa, gdzieś po świecie lata mój gryf Fred, mam latające trampki i...i mój kot jest wredniejszy nawet ode mnie, idź do diabła z tym swoim akcentem i szarymi oczami, jestem Destiny cholerna Shadow i nikt mi nie zabierze mojego Pottera!
-Twój sadystyczny uśmiech mi podpowiada, że coś knujesz.-odezwał się nagle Raven.
-Hę?-mruknęłam wyrwana z zamyślenia-Eee...no powiedzmy, że to nie knucie tylko postanowienie.-odpowiedziałam.
Światło zaczęło się zmieniać, nie świeciło już jedynie na fioletowo, miejscami zmieniało się w zielony, gdzie indziej w niebieski, później przechodziło w srebrny i złoty. Weszliśmy do wielkiej komnaty wypełnionej wielobarwnym światłem. Zeszliśmy w dół po schodach a ja poczułam jeszcze większy przypływ mocy niż wtedy przy orzechu. Anch w moich dłoniach rozgrzał się i zaczął mnie ciągnąć w przód jak wielki magnes.
-Ej, panie szakal, miały być wyjaśnienia, nie wspominałeś nic, że ten krzyż zacznie wariować jak tu wejdziemy!-wrzasnęłam próbując oprzeć się tej dziwnej mocy.
-Uspokój się, wszystko jest pod kontrolą.-odpowiedział Anubis, a raczej wymruczał, phi, niech on się zdecyduje, czy jest psem, czy kotem!
-Chwila!-wtrącił Raven-Wspominałeś, że to Anch Thabita nie?
-Dokładnie, miałem z nim dobre układy.-odpowiedział Anubis.
-Ale o co z nim chodzi do cholery! Wiecie, nie jestem obeznana w tych smoczych sprawach!-zawołałam czując jak energia zaczyna przenikać mi przez palce.
-Thabit był smokiem-odpowiedział Raven, no dzięki, tyle to już wiem-był drugim po Vitaesie smokiem życia, opiekował się jednym z owoców Drzewa Życia...po tym jak smoki zniknęły...no nie wiadomo co się z nim stało, on zniknął, jego duch nie połączył się z żadnym człowiekiem!-dokończył.
-A co się stało z owocem?!-zapytałam.
-No...tego też nikt nie wie, najprawdopodobniej go gdzieś ukrył!-odpowiedział Raven.
-Anubis, co ty masz do powiedzenia?!-zwróciłam się do boga.
Anch ciągnął mnie w stronę źródła światła, robił się coraz cieplejszy a ja ledwie trzymałam się na nogach. No może mnie samą też ciągnęło do tego światła, biła od niego taka moc...Nigdy wcześniej nic takiego nie czułam, to było tak jakby...no nie umiem tego opisać. Czułam, że jeżeli zdobędę chociaż skrawek tej mocy będę mogła wszystko, no i może bardzo mi się to podobało.
-Znałem Thabita...był podobny do mnie, wiecznie z kimś mylony, może i miał ważne zadanie, ale nikt tego nie zauważał. Nie oddał ducha ludziom, mi oddał owoc a sam połączył się ze swoją najwierniejszą kapłanką, dał jej Anch, który teraz trzymasz, miał on prowadzić do owocu tych, którzy na to zasługują.-powiedział Anubis.
-Aha...czyli tutaj jest owoc? Wystarczy, że go weźmiemy?-zapytałam nagle rozumiejąc po co zostaliśmy wysłani...ale co musiało się dziać, że w obozie potrzebowali tej dziwnej magii?
-Nie do końca...obiecałem chronić owoc, to, że masz Anch jeszcze niczego nie dowodzi, czeka cię jeszcze jedna próba.-odpowiedział Anubis.
-Jaka próba?! Mów po ludzku! Co się stanie jak jej nie zaliczę?!-chyba zaczynałam panikować, albo i nie, ja nie panikuję, ja elegancko ogłaszam światu mój lekki niepokój!
-Zobaczysz...i lepiej dla ciebie by było gdybyś ją zaliczyła...
Anch szarpnął mnie w przód, nogi oderwały mi się od podłoża i wpadłam prosto w światło...
~James~
-Wszyscy spokój!-po całej Wielkiej Sali przetoczył się głos profesor McGonagall.
No przepraszam pani profesor, jak my do cholery mamy być spokojni!! No bynajmniej ja nie mam zamiaru! Nie kiedy moja przyjaciółka może leżeć martwa gdzieś we wraku mugolskiego samolotu! Des, do cholery, co ci strzeliło, że dałaś się namówić na tą misję?! Czemu musiałaś lecieć akurat tym samolotem?! Kogo ja oszukuję, jakby leciała innym stałoby się to samo, Mroczne Znaki nie pojawiają się nad miejscami mugolskich katastrof lotniczych tak przypadkiem. I tylko ja się domyślałem dlaczego... Tak, udało mi się wyciągnąć od Katheriny jakim samolotem leciała Des, nie wiem po co wtedy o to pytałem...i może wolałbym teraz nie wiedzieć. Tylko czemu Katherina mnie prosiła, żebym o tym nie mówił?! Co ona ukrywała? Czemu mi nikt nic nie mówił?! Des może być teraz gdzieś w Podziemiu jako duch czy coś takiego a...a ja mam siedzieć cicho?!
-Pojawienie się jednego Mrocznego Znaku nie oznacza jeszcze ataku Śmierciożerców a tym bardziej jakichkolwiek znaków pojawienia się innych ciemnych mocy! Nie musicie wierzyć we wszystkie bzdury wypisywane w gazetach.-mimo wszystko głos dyrektorki był ledwie słyszalny przez ogólne zamieszanie wywołane w sali.
-Ale przecież Śmierciożercy uciekli z Azkabanu!-zawołał któryś uczeń.
-Aurorzy nie dopuściliby do takiej katastrofy, możecie mieć pewność, że nie macie się czego bać...
Nie mogłem już tego słuchać, przepchnąłem się przez tłum i wyszedłem z zamku. Nie mamy się czego bać?! No tak, na nich nie polują wszelkiego rodzaju potwory! Czasami nie mogłem wytrzymać tego, że wiecznie muszę udawać, obojętnie gdzie się znajdę! Czarodzieje nie wiedzą o herosach, herosi nie wiedzą o czarodziejach, a spróbuj coś powiedzieć i od razu robi się wielki raban! Rozumiałem czemu utrzymywaliśmy mugoli w nieświadomości, ale co do cholery przeszkadza w ujawnieniu się sobie?! Czy nie byłoby łatwiej? Może...może gdyby to się stało już dawno temu nie byłoby takiego problemu z Vlodemortem, nie byłoby tylu niewyjaśnionych konfliktów, łatwiej by się żyło! Jaki był w tym problem?! Może Des nie byłoby w tym samolocie, mógłbym, z nią być...czy cokolwiek innego! Tak miało być już zawsze, zawsze już miałem się czuć jak idiota, który doprowadził do rozpadu naszej przyjaźni? Zrobiłbym wszystko żeby to zmienić, gdyby tylko tu się pojawiła, gdybym mógł tylko ją zobaczyć, usłyszeć jak się ze mnie śmieje, zobaczyć jej uśmiech, siedzieć z nią na drzewie, jak wtedy przed przyjazdem uczniów z wymiany, zrobiłbym wszystko! A zniszczyłem to wszystko! Chciałbym móc cofnąć czas...
-James!-usłyszałem Alice, ale nie odwróciłem się w jej stronę, nie potrafiłem w tej chwili jasno myśleć-James, proszę...-powiedziała cicho łapiąc mnie za ramiona, nie odpowiedziałem-Co się dzieje?-zapytała.
Spojrzałem na nią, mimo wszystko nie mogłem zaprzeczać, wyglądała idealnie, ale w tej chwili na jej twarz nakładał się obraz twarzy Destiny, całkowicie odmienny, blondynka o niebieskich oczach, której już nigdy nie zobaczę i czarnowłosa Włoszka o szarych oczach, która tak bardzo mieszała mi w głowie. Naprawdę przestałem myśleć, albo po prostu nie chciałem, próbowałem zapomnieć...ale stało się, pocałowałem ją.
~Destiny~
Rzuciło mną o kamienną posadzkę, w rękach nie miałam już krzyża. Przeleciałam kilka metrów i zatrzymałam się...no na drzewie, ale to nie do końca było drzewo, raczej kryształ o kształcie drzewa. Podniosłam się, co było dość trudne biorąc pod uwagę, że podłoga była cholernie śliska, moje trampki zmieniły się w sandały, takie jak noszono w starożytnej Grecji, z tą różnicą, że wszystkie wiązania było złote, miałam na sobie białą sukienkę do kolan przepasaną złotym paskiem dokładnie pod piersiami, włosy miałam zakręcone w loki, ułożone nad lewym ramieniem i podpięte szpilkami a w nie wpięta była biała lilia. Jednym, słowem wszystko nie w moim stylu! Pewne tak bym wyglądała jakby Afrodyta mogła codziennie mnie ubierać, czesać i tak dalej. No a pomijając mój wygląd, który mimo wszystko nadal był przeciętny, to o wiele ciekawsze było otoczenie. Wszystko było uformowane z wielobarwnych kryształów, jakbym trafiła na jakąś inną planetę, na dodatek wszędzie było ciemno, nie było żadnego źródła światła poza nikłym blaskiem kryształów. Spróbowałam się przejść, ale po kilku metrach wylądowałam na kolanach. Nie widziałam gdzie idę, ślizgałam się, nie mogłam złapać równowagi, nic nie mogłam. W końcu zmuszona byłam przesuwać się na kolanach, chociaż i tak się ślizgałam, nogi i ręce mi się rozjeżdżały, ubrania i buty przeszkadzały nie mówiąc już o włosach, które nagle zrobiły się nieznośnie ciężkie. Posuwałam się na oślep podpierając się o wystające kryształy, odpychając się od nich, aż w końcu byłam wykończona, padłam na zimną, śliską ziemię i zamknęłam oczy. Miałam dość, chciałam stąd uciec, ale jak to zrobić? Wszystko wyglądało tak samo, nie dawało się chodzić i było ciemniej niż w szkolnych lochach! Niech mnie już po prostu ktoś dobije... Jak na zawołanie nade mną pojawił się łeb gigantycznego, zielonego smoka. No świetnie, zostanę przekąską, tak kończy dziecko bogów, jako karma dla smoka! No i tu zaskoczenie, smok wcale nie chciał mnie zjeść, no serio?! Czyli jestem też niejadalna?! Phi, no chociaż mógł się oblizać czy coś, strasznie niewychowane te mityczne stworzenia, chamstwo i tyle!
-Ej, będziesz się tak na mnie gapił czy coś zrobisz?-mruknęłam patrząc w wielkie ślepia smoka.
-Wybacz, myślałem, że Anubis...no cóż podeśle kogoś bardziej cierpliwego.-odpowiedział głębokim głosem smok.
Pogawędka ze smokiem? Czemu mnie to nie dziwi.
-Słuchaj, mam do wykonania misję, uratowanie przyjaźni z pewnym idiotą, zaliczenie SUMów i zdobycie pierwszego miejsca w międzydomowych rozgrywkach Quidditcha, więc nie mam czasu na rozmowy przy herbatce i ciasteczkach z nieznanym smokiem, możemy się sprężać? Wiesz przyszłam tu po jakiś owoc i tak jakbyś mógł mi go dać byłoby całkiem miło.-odpowiedziałam.
-Nie mogę ci go dać, musisz przejść próby, na końcu dostaniesz owoc.-odpowiedział smok.
-Więc dawaj te próby.-odpowiedziałam.
-Skoro tak ci zależy.
No i znowu mnie gdzieś wyciągnęło.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powracam w całej swojej wnerwiającej osobie! Ktoś się cieszy? Tak, wiem, las rąk jak podczas odpytywania na fizyce. Taki pokręcony rozdział bo...no bo wcześniej nie miałam pomysłu a teraz nie chciało mi się spać i zaczęłam pisać =D. Ten fragment z Jamesem, no wyjaśnię to jakoś dokładniej później czy coś. No i...i dedykacja dla Kath bo cię kocham i wiem, że pewnie teraz zastanawiasz się z jaką wariatką ty się zadajesz xD. Zwijam się, do napisania <3.            

niedziela, 7 lipca 2013

46. Ratuje nas szakal.

Lot pierwszą klasą gdzieś na pustynię...Nigdy więcej nie zaufam żadnemu widmu! W rękach nadal trzymałam ametystowy krzyż Anch, siedziałam na głowie marmurowego Sfinksa (gdyby był żywy pewnie nie byłby zadowolony). Dwadzieścia metrów dalej stał drugi Sfinks ale poza nimi był tu jedynie piasek, po prostu świetnie, wysłała nas na jakieś pustkowie jedynie z fioletowym, egipskim krzyżem. Odwróciłam się do Ravena, który był tak samo zdezorientowany jak ja. Cała rzeźba zatrzęsła się i zaczęła się ruszać jakby była żywa, drugi Sfinks też zaczął się ruszać. Zsunęłam się mu z głowy i złapałam się jego szyi.
-No to mamy przerypane...znowu...-mruknęłam starając się utrzymać na grzbiecie stwora, który powoli ożywał, no cudownie.
W jednej chwili potwory przestały być marmurowe, sierść zrobiła się złota jak u porządnie zadbanego lwa, grzywy zrobiły się czarne, Sfinksy uniosły głowy i równocześnie ryknęły, tak, że wszystko się zatrzęsło, poczułam się jakby uderzyła w nas fala dźwiękowa. Samopoczucia nie poprawił mi fakt, że chociaż oba stwory miały ludzkie głowy ich kły były wielkie i ostrze jak u największego drapieżnika na świecie. Moim pierwszym odruchem było uderzenie Sfinksa mieczem, który jakimś cudem nadal był w mojej dłoni. Klinga uderzyła w złotą sierść z głośnym "brzdęk" ale nic więcej się nie stało, potwór nawet tego nie poczuł. Drugi Sfinks zbliżał się do nas warcząc i wymachując ogonem, który błyszczał jakby był pokryty kolcami. Już jesteśmy martwi...Chyba "nasz" Sfinks zorientował się, że ma pasażerów i zamachną się ogonem nad swoim grzbietem próbując nas strącić, jeden ruch ogona wybił mi z rąk miecz i strącił nas na gorący piasek. Wspominałam kiedyś, że nienawidzę piasku kiedy włazi we wszelkie możliwe miejsca? Jeszcze bardziej nienawidzę kiedy jest cholernie gorący! Podniosłam się ślizgając się na piachu, a Sfinksy w tym czasie zdążyły nas otoczyć. Jeżeli ktoś się zastanawia jak dwa potwory mogą kogokolwiek otoczyć to powiem, że te dwa potwory miały już wyćwiczoną taktykę i były sporo większe od nas. Wystarczyło, że lekko się wygięły w bok i przysiadły na piasku, z jednej strony były ich głowy, z drugiej kolczaste ogony, jakbyśmy spróbowali przejść po ich grzbietach i tak by nas załatwiły. Miecz zgubił mi się gdzieś w piasku, w rękach miałam jedynie fioletowy Anch, no ale co mam z nim zrobić? Raczej nie da się pokonać Sfinksa okładając go fioletowym krzyżem po głowie (tak panowie egzorcyści, krzyżem nie pokona się demonów, wybaczcie).
-Trzymaj się i żadnych gwałtownych ruchów...-mruknął do mnie Raven łapiąc mnie w pasie.
-Te kochaś, gdzie z łapami?! To chyba nieodpowiednia chwila!-zawołałam zaskoczona jego zachowaniem.
-Nie marudź, ratuję ci twój boski tyłek.-odpowiedział Raven.
Myślałam, że zaraz dam mu po tej jego ślicznej twarzy...Cholera, ślicznej? Dostałam udaru piaskowego.
-Dam ci  zaraz boski tyłek! Ratujesz mnie łapiąc mnie od tyłu?-warknęłam.
-Ale ty jesteś pyskata...Tak boski tyłek, od bogów, nie pochlebiaj sobie.-zaśmiał się a z jego pleców wyrosły smocze skrzydła.
-Dobra, może i jestem idiotką, ale poważnie, nie zarywaj. I jestem pyskata, wiem, biorę to za komplement.
Chłopak spróbował się wzbić w powietrze, może ten plan się uda, tylko potem będą nas ścigać dwa głodne potwory... No ale wyszło na to, że nie musiałam się tym martwić, Sfinksy wcale nie są głupie, prawie od razu zorientowały się co się dzieje i rzuciły się w naszą stronę. Jeden z nich porządnie podrapał mi nogę i przy okazji podarł spodnie. Drugi potwór uderzył ogonem Ravena i oboje znów spadliśmy na piasek, chłopak padł bez ruchu kompletnie oszołomiony ciosem a ja...no cóż, pokolorowałam piasek na czerwono krwią z nogi. Usiadłam i chciałam wstawać, ale dokładnie nade mną zobaczyłam wielką paszczę z rzędem ostrych kłów. Umrę, tym razem naprawdę umrę...ciekawe jak przywita mnie Hades.
-Ramzes, Tut, spokój!-usłyszałam głos młodego chłopaka.
Świetnie, czyli wiem, że potwory, które zaraz mnie zjedzą nazywają się Ramzes i Tut, no mogę umierać spokojnie, dzięki koleś! Ale jednak coś się zmieniło, Sfinksy przestały warczeć, usiadły na piasku jak posłuszne pieski i zaczęły zamiatać w jedną i drugą stronę wielkimi ogonami. Chwiejnie stanęłam na nogi i zobaczyłam kto nas uratował, chłopak mający może siedemnaście lat, miał bladą skórę, czarne włosy, które chyba nieczęsto widywały się z nożyczkami i układanymi jedynie przez potrząsanie głową, równie czarne były oczy chłopaka, miał na sobie czarną koszulkę na bez rękawów, poszarpane dżinsy i glany, taki typ niegrzecznego chłopca, z tą różnicą, że jego twarz wyglądała przyjaźnie i wyraźnie czułam promieniującą od niego moc.
-Wybacz im, ganiają za wszystkim co się rusza, strasznie trudno jest wytresować Sfinksa a te tu mają dopiero cztery tysiące lat...-przyjazny bad boy westchną cicho z lekkim rozbawieniem i uśmiechnął się do mnie.
Głównie nie lecę na każdego chłopaka z ładną buźką więc pewnie to dziwne uczucie pustki w głowie było spowodowane szokiem czy czymś takim. Czy ja dobrze zrozumiałam? "Mają dopiero cztery tysiące lat" no naprawdę, szczeniaki jak nic, pewnie dopiero ząbkują nie?
-Eee...yyy...cztery tysiące...?-wyjąkałam, tak, jestem idiotką.
-Dla boga to nie tak wiele.-odpowiedział i posłał mi kolejny uśmiech.
-Boga...?-powtórzyłam za nim.
-No tak, zapomniałem się przedstawić, wybacz, jestem Anubis, przewodnik dusz...Widzę, że masz Anch Thabita.-dodał.
Chyba byłam zbyt oszołomiona żeby za nim nadążać. Zatkało mnie kiedy powiedział, że jest Anubisem, przypomniało mi się jak na obozie zachowywały się jego dzieci...On był zdecydowanie za miły na tego boga! Poza tym Anch Thabita? Co? Już nic nie rozumiałam.
-Koleś, o czym ty gadasz? Masz udar czy co? Przecież ten Anubis to...-nagle nie wiem czemu przestałam mówić, pewnie kolejna głupia boska moc.
-Chyba lubisz pyskować, nie dziwię się twojej reakcji, ale musisz wiedzieć, że źle wszystko odbierasz, śmiertelnicy ciągle się mylą, znakiem rozpoznawczym moich dzieci jest głowa szakala, ale znak Seta jest bardzo podobny, dlatego jego dzieci zostały pomylone z moimi, ja tak naprawdę nie mam dzieci.-powiedział bóg.
-Co? Set...jaki Set?-zdziwiłam się.
-Chyba nie uważałaś na lekcjach o starożytnym Egipcie, Set jest mężem Neftydy, mojej matki, to bóg pustyni i chaosu, niezbyt przyjemny typek, był przedstawiany z głową zwierzęcia trochę przypominającego szakla, stąd te pomyłki.-odpowiedział Anubis zachowując spokój.
Chyba na moim mózgu pojawiła się lampka "uwaga, za dużo informacji na raz, nastąpiło przegrzanie". Przez kilka minut po prostu gapiłam się na Anubisa, aż w końcu wszystko do mnie dotarło. Jak można się tak mylić? Z drugiej strony ja też się myliłam, wszyscy się pomylili a po świecie biegały teraz dzieciaki jakiegoś boga chaosu, pięknie, po prostu cudownie, co jeszcze się dzisiaj stanie?
-Eee...okey, a co z tym Anch? Wiesz, nie jestem zbyt dobra w egiptologii.-odezwałam się po kilku długich minutach.
-Nie dziwię się, że nie wiesz o co chodzi, żaden egiptolog by nie wiedział, Thabit był ze mną w dobrych układach, to smok, wszystko wyjaśnię ci w świątyni.-powiedział to tak jakbyśmy rozmawiali o pogodzie a nie o mitycznych stworach.
-Nam wyjaśnisz.-poprawiłam go spoglądając na Ravena, już wyglądał lepiej, otworzył oczy i zaczął się podnosić.
-Co się tu dzieje?-wymamrotał patrząc to na mnie, to na Anubisa.
-W skrócie? To jest Anubis, zaatakowały nas jego młodziutkie Sfinksy mające cztery tysiące lat i akurat gadał mi coś o smokach co chyba jest twoją specjalnością, ma zamiar zabrać nas na pogadankę do jakiejś świątyni, której nigdzie tu nie widzę.
-Aha, fajnie...-wymamrotał chłopak otrzepując się z piachu.
-No tak, prawie bym zapomniał...-odezwał się Anubis spoglądając na moją nogę, machnął ręką, wymruczał jakieś dziwne słowo i po chwili nie było nawet śladu po pazurach jego pupilka-Chodźcie.-dodał.
Chciałam już pytać gdzie mamy iść kiedy w miejscu, gdzie stały sfinksy piasek się zapadł odsłaniając schody z czarnego kamienia prowadzące pod ziemię.
-Ramzes, Tut!-zawołał na Sfinksy bóg.
Oba potwory wesoło ganiały po piachu goniąc swoje ogony, ale jak na zawołanie przestały, usadowiły się przy schodach i na nowo skamieniały. Ja i Raven ruszyliśmy za Anubisem gdzieś w dół.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tym razem pisze o wiele szybciej, wszystko przez to, że na tydzień jadę do rodziny pod Olsztyn na wesele (jak mama wspomniała, że to impreza pod namiotem od razu zaczęłam myśleć o ślubie Billa i Fleur w Insygniach Śmierci). Mam nadzieję, że nie utopię się w jeziorze i nie zjedzą mnie komary. Do napisania <3.

piątek, 5 lipca 2013

45. Smoki, orzechy i krzyże

Tak jak wspominałam wcześniej, siedziałam z Ravenem w jakiejś starożytnej świątyni nieznanego pochodzenia, z jego pleców wyrastały smocze skrzydła w kolorze bursztynu, był już późny wieczór a my...no tak jakby zgubiliśmy nasz samolot do Rzymu, no po prostu świetnie! Weszłam do świątyni, główna sala była porośnięta winoroślami, w równych odstępach stały białe kolumny podpierające wysoki sufit a wokół nich oplatały się czarne smoki, podłoga była wykonana z gładkiego kamienia, który popękał i wykruszył się, w ścianach były wielkie otwory po dawnych oknach, przez które wpadały do środka resztki dziennego światła. Raven wszedł ze mną rozglądając się na wszystkie strony.
-Jej...-wyrwało mi się.
-Właśnie...-mruknął.
-No to...eee...na razie chyba tu zostaniemy nie?-odezwałam się.
-A rano z buta do Rzymu?-odpowiedział pytaniem Raven.
-Niestety, nie mam pojęcia jak trafić do biura przewozowego Hermesa.-mruknęłam.
-Damy sobie radę...zaraz wykombinuję ognisko bo tu zamarzniemy.-powiedział Raven.
Wywróciłam oczami i uśmiechnęłam się z rozbawieniem.
-O to się nie martw...patrz.-wyciągnęłam przed siebie dłoń, na której zatańczyły pomarańczowe płomyki.
Raven spojrzał na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem, po chwili uśmiechnął się do mnie.
-Jak ty to...? Nie zrozum mnie źle, to mnie nie dziwi, sam tak potrafię, ale...ty jesteś dzieckiem boga nie?-zapytał.
Teraz była moja kolej na zdziwienie, popatrzyłam na niego, ostatnie promienie światła odbijały się od jego skrzydeł a amulet pobłyskiwał złotym blaskiem.
-Jestem dzieckiem wszystkich bogów, nie pytaj jak to możliwe, sama tego nie rozumiem...to akurat prezent od Hefajstosa...ale ty...kim czy czym ty jesteś?
-Może lepiej usiądziemy, to dość zawiłe.-odpowiedział Raven.
Zrobiliśmy sobie miejsce pod tylną ścianą sali, razem rozpaliliśmy ognisko złożone z uschniętych gałązek poobrywanych z roślinności porastającej ściany i kolumny świątyni, Raven znalazł dla nas dwa koce a ja kilka czekoladowych batonów i wodę, ze spodni wyciągnęłam telefon (nie mam pojęcia jak przetrwał moje powietrzne akrobacje) i nie mam pojęcia po co, ale włączyłam jakąś muzykę. Przez dawne okna było teraz widać ciemne niebo i gwiazdy, Raven schował smocze skrzydła, nasze twarze oświetlały pomarańczowe płomienie z ogniska, siedzieliśmy obok siebie i jedliśmy batony. Przypomniały mi się wakacje, kiedy razem z Jamesem siedziałam w obozie przy ognisku i posmutniałam, chciałabym żeby było tak, jak dawniej, ale czy to jeszcze było możliwe?
-Wszystko dobrze?-zapytał Raven jakby wyczuwając mój nastrój.
-Tak, nie martw się...-pokiwałam twierdząco głową-Zapomnijmy o mnie, miałeś mi wyjaśnić kim jesteś.-dodałam patrząc na niego wyczekująco.
Chłopak popatrzył na mnie, w jego zielonych oczach odbijał się blask ognia, ale nie byłam pewna, czy to ogień z ogniska czy w jego oczach naprawdę płonęły małe płomyki, falowane, brązowe włosy błyszczały od pomarańczowych refleksów. Uśmiechnął się do mnie tak, że skojarzył mi się z kotem, trochę jakby mówił "patrz jaki jestem słodki", trochę jakby prosił o coś a trochę jakby coś kombinował, przez chwilę nie mogłam oderwać od niego wzroku.
-Może zacznę od tego, że twoi bogowie nie są jedynymi bóstwami...wiesz, praktycznie wszystkie starożytne cywilizacje wierzyły w smoki...-zaczął.
-No tyle wiem, czarodzieje też mają smoki, wujek mojego...znajomego pracuje w Rumunii, bada smoki.-wtrąciłam.
-Wiem...ale ja zmierzam do czegoś innego. Widzisz, większość ludzi bała się smoków, tak naprawdę to było nieuzasadnione, smoki są strażnikami wszelkich żywiołów na przykład w Chinach i Japonii wierzono, że są strażnikami wody, w starożytnych czasach pilnowały równowagi między dobrem a złem, porządkiem a chaosem, były praktycznie równe z bogami, ich głównym zadaniem było pokonanie Wielkiego Węża, nie znam jego prawdziwego imienia, ale był uosobieniem zła i chaosu, chciał zniszczyć świat przez zniszczenie bogów i zatrucie swoim jadem Drzewa Świata, kiedy został zamknięty w wiecznym więzieniu przez pięć najpotężniejszych smoków zapanował spokój, a smoki nie były już stale potrzebne, wtedy wybrały ludzi, których uważali za odpowiednich i oddały im swoje dusze i moc.-zakończył i znowu na mnie popatrzył.
Wyraz mojej twarzy pewnie był teraz bardzo zabawny, bo chłopak ledwie powstrzymywał śmiech. Świetnie, ten świat robi się coraz ciekawszy, zaraz nawet wiewiórki będą magiczne.
-Dobra, rozumem chyba połowę, więc teraz wyjaśnij mi co to jest Drzewo Świata i jaki to ma związek z tobą.-odezwałam się po kilku minutach.
-Drzewo Świata...no jakby to...najczęściej jest przedstawiane jako centrum wszechświata, to oczywiście nieprawda, ale jest ono źródłem energii życiowej, to znaczy jego owoce posiadają wiele mocy, mogą chronić, odnawiać życie i inne takie.-wytłumaczył.
-Dobra, a co ty masz z tym wspólnego?
-Wszyscy ludzie, w których wstąpiły smoki przekazywali tę moc przez następne pokolenia, mam w sobie ducha smoka ognia.-odpowiedział.
A myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy! Potrząsnęłam głową próbując się wyrwać z otępienia, podniosłam wzrok na Ravena, który niepewnie się uśmiechnął.
-Teraz wyglądasz jak kot, który widzi czerwoną kropkę.-zaśmiał się.
-Zamknij się, ty jesteś Tabalugą po solarium.-pokazałam mu język.
Oboje się roześmialiśmy, niedługo później poszliśmy spać.
~James~
Czwartek rano, świetnie, zaczynamy opieką nad magicznymi stworzeniami, nie byłoby tak źle gdyby nie Ślizgoni. Dalej nie mogłem uwierzyć, że Alice mnie wczoraj pocałowała, nie mogło to do mnie dotrzeć. Starałem się o to, pewnie, ale zaskoczyło mnie to, że przyszło to tak szybko. Uśmiech sam wstąpił mi na twarz, ale zniknął kiedy pomyślałem o Des, nie mogłem się pozbyć myśli o niej, mimo wszystko martwiłem się o nią i tęskniłem za nią, bez niej było tak pusto... Co z tego, że ciągle mnie opieprza, może mi się należy... Zszedłem do pokoju wspólnego, obok mnie przeszła Yuri, która tylko na mnie fuknęła i poszła dalej. Westchnąłem cicho, przeszedłem przez dziurę w portrecie Grubej Damy i poszedłem na śniadanie. W Wielkiej Sali zebrał się już tłum uczniów, ale znalazłem wolne miejsce obok Alice, która rozmawiała z Fredem i Georgem.
~Destiny~
Obudziłam się kiedy pierwsze promienie słońca padły mi na twarz, przeciągnęłam się, ziewnęłam i przetarłam oczy. Ognisko już wygasło, ale nie było zimno. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Ravena ale nigdzie go nie widziałam. Natychmiast gwałtownie się podniosłam i wyciągnęłam miecz.
-Raven?!-wydarłam się a mój głos potoczył się echem po świątyni.
Nikt mi nie odpowiedział, więc poszłam go szukać, z głównej sali było przejście do kilku mniejszych sal ze starymi ołtarzami poświęconymi bogom i jedno do świątynnego ogrodu, coś mnie tam samo poprowadziło. Kiedy weszłam do ogrodu stanęłam jak wryta, wydawało mi się, że mam deja vu, jakbym już widziała ten ogród. Rośliny wyglądały na dość młode i zadbane, ściany ozdabiały wizerunki smoków i węży a nad całym ogrodem wznosił się wielki, stary orzech o wielkich, zielonych liściach.Stałam jak oczarowana przez kilka minut, dopiero po dłuższej chwili zauważyłam sylwetkę Ravena stojącego pod wielkim orzechem. Ruszyłam w jego stronę. Chłopak w rękach trzymał starą mapę od Katheriny (ja w ogóle nie pojmowałam o co w niej chodzi) i widocznie coś z niej czytał. Podeszłam do niego i niepewnie dotknęłam jego ramienia.
-Raven?-odezwałam się.
Chłopak uniósł głowę znad mapy i popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
-Chyba trafiliśmy.-odpowiedział.
-Trafiliśmy? Na co?-zdziwiłam się.
-Trafiłem tu jak spałaś, ten orzech...przypomina ten na mapie.-wyjaśnił Raven pokazując mi jeszcze raz mapę.
Na pożółkłym zwoju zobaczyłam to, co ostatnio, wielkie drzewo otoczone przez młode dziewczyny, sceneria wyglądała jak połączenie wszystkich krajobrazów w jedno a nad całością górowała głowa szakla, pod drzewem było wypisane po łacinie "Sicut potentia source sequi lumen Ankh" co znaczyło "Do źródła mocy poprowadzi was światło Anch" czy jakoś podobnie, litery były strasznie zamazane, na moje oko to wcale nie przypominało mapy... Nie miałam pojęcia co to jest Anch, coś o czymś takim słyszałam, ale nie miałam pojęcia o co w tym chodzi.
-Ja nic z tego nie rozumiem...-wymamrotałam.
-Ten orzech...trochę przypomina Anch.-odpowiedział Raven.
-A co to jest Anch?
-Egipski symbol życia, wygląda jak krzyż z pętlą na górze.
-Bo ja na pewno jestem egiptologiem.-mruknęłam-No dobra, nieważne, i co my mamy zrobić z tym całym anchowym orzechem?-zapytałam.
-Tego staram się dowiedzieć...nie masz może jakiejś mocy natury czy czegoś podobnego?
-Eee...może jakieś dary od Demeter a co?
-Tak myślę...może byś dała radę coś z tym zrobić...
-Mam sobie uciąć pogawędkę z drzewem? Może jeszcze zrobić mu herbaty?
-Chociażby mistrzyni pyskówek.
-Niech będzie...ale niech nie liczy na długotrwały związek.-burknęłam i zbliżyłam się do drzewa przy śmiechu akompaniamencie śmiechu Ravena.
Nie bardzo znałam się na rozmowach z wielkimi drzewami, więc pierwsze co zrobiłam to dotknęłam jego pnia, od razu poczułam mrowienie pod palcami jakby przepływała przez drzewo jakaś moc. Instynktownie zamknęłam oczy próbując nawiązać jakikolwiek kontakt, praktycznie natychmiast poczułam jak we wnętrzu drzewa coś mnie woła, pełen mocy przedmiot. Pokaż mi się. Przesłałam tą myśl do wnętrza rośliny. Poczułam jak Raven odciąga mnie w tył, chciałam protestować, coś mnie tam ciągnęło, ta moc...
-Odbiło ci?!-wrzasnęłam szarpiąc się.
-Właśnie cię uratowałem więc nie marudź.-odpowiedział Raven trzymając mnie mocno.
Popatrzyłam na drzewo ale zniknęło w jasnym blasku, pojawiła się przed nami dziewczyna, a raczej duch dziewczyny złożony z tysiąca obrazów, na każdym z nich była ona, gdzieś siedziała z rodzicami, na innym pojawiał się jakiś chłopak, na kolejnym smoki...było tego tyle, że nie wiedziałam na co patrzeć, ale moją uwagę przykuł jeden obraz, zielony smok dający jej do rak krzyż z pętlą, po tym smok znikał w zielonej chmurze a wokół niej wyrastało drzewo. Skinęła nam głową i wyciągnęła przed siebie ręce, na których leżał ten sam krzyż, był wielkości opakowania na płytę, miał wyryte zawiłe symbole, zrobiony był z oszlifowanego ametystu.
-Należy do was.-powiedziała i włożyła mi krzyż w ręce.
-To Anch...-mruknął Raven.
-Zaprowadzi was.-dodało widmo i machnęło przed nami dłonią.
I bum! Poczułam jakby coś mnie ciągnęło przed siebie, prosto we mgłę, powietrze zrobiło się zimne i wilgotne a my lecieliśmy gdzieś w ciemność. Po chwili zrobiło się o wiele cieplej i poczułam, że na czymś siedzę. Kiedy odkryłam, że wylądowaliśmy na głowie marmurowego Sfinksa kompletnie mnie zatkało.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Napisałam po 3 podejściach ^^. Dedykacja dla Kath i Cupcake <3. Jakby ktoś nie wiedział jak wygląda Anch to patrzcie: