Od czego zacząć? Umieram na katar i nie znoszę walentynek -.- kto ze mną? Okey ,niedawno pojawił się
komentarz ,że w opowiadaniu daje się za bardzo wyczuć Percy’ego Jacksona ,nie
chciałam żeby tak było ,może teraz się tak wydawać ale obiecuję ,że nie będę
ściągać z tej serii ,co najwyżej sobie nią pomagam ale prawie wcale nie
korzystam z książek ,w żadnym wypadku nie będzie to podobna historia ,za jakiś
czas sami się przekonacie. Oczywiście doceniam konstruktywną krytykę i wezmę
sobie rady do serca. Rozdział z dedykacją dla Ginny Weasley =D.
Niedługo po mnie obudził się Ian. Chłopak przeciągną się i prawie spadł
na podłogę przez co cicho się zaśmiałam.
-Hmm…co jest?-zapytał przecierając oczy.
-Nie nic…-odpowiedziałam.
Spojrzałam na śpiącego Jamesa ,kosmyki czarnych włosów opadały mu bezładnie na
czoło ,jedną rękę trzymał pod głową a drugą wygiął pod jakimś dziwnym kątem ,jedna
noga zwisała mu w powietrzu ,wyglądał rozczulająco i bezbronnie…no ale pozory
mylą ,czasami wolałam nie wiedzieć co siedzi mu w głowie. Pamiętałam jak kiedyś
się wkurzył na kilku starszych Ślizgonów za czepianie się jego siostry ,ledwie
go wtedy poznawałam ,to był pierwszy raz kiedy zobaczyłam go tak bardzo
wkurzonego ,bałam się żeby nie zrobił czegoś ,czego by później żałował ,ale na
szczęście udało mi się go uspokoić. Tylko skąd mogłam wiedzieć czy następnym
razem też mi się uda? A co jeżeli mój sen był jakąś przepowiednią albo
ostrzeżeniem? Co się stanie jeżeli James naprawdę mógłby coś takiego zrobić?
Nie! Powinnam przestać tak myśleć! Przyjaźniłam się z nim ,byliśmy ze sobą
naprawdę blisko ,on by mnie nie zabił!
-Wszystko dobrze?-zapytał niepewnie Ian.
Dopiero teraz się zorientowałam ,że od dłuższego czasu gapię się tępo w twarz
Jamesa.
-Yyy…tak…-odpowiedziałam tępo.
-Na pewno?-chłopak położył swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu.
-Tak…tylko się zamyśliłam…-zapewniłam go.
Postanowiłam sobie ,że nikomu nie powiem o tym śnie ,nie wiedziałam o co
mogło w nim chodzić ,nie wiedziałam czemu śnią mi się takie rzeczy i nie
chciałam nikogo martwić…poza tym nie potrafiłabym na głos powiedzieć ,że widziałam
jak James mnie zabija.
Za oknem nagle zaczął padać deszcz co było dziwne bo przez ostatnie dni
nic nie wskazywało na to ,żeby w ogóle miało padać a teraz nagle z nieba spadła
cała ulewa. Westchnęłam cicho ,nie znosiłam takiej pogody ,miałam tylko
nadzieję ,że nie wydarzy się coś ,co spowoduje ,że będziemy musieli wyjść na
ten deszcz.
James poruszył się lekko na swoim miejscu i po chwili otworzył swoje
brązowe oczy.
-Witamy śpiącą królewnę.-powiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem.
-Ale ja uważałem na lekcji…-wymamrotał nieprzytomnie chłopak i ziewnął.
Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło i wzniosłam oczy w górę.
-Człowieku ,od kilku tygodni mamy wakacje.-westchnęłam.
-Yyy…poważnie?-zapytał lekko zdezorientowany.
-Tak geniuszu.-pokazałam mu język.
James jakby się rozbudził.
-No dziękuję ,że w końcu przyznałaś ,że jestem genialny.-opowiedział z małym
uśmieszkiem.
-A wiesz co to jest sarkazm?
-Wiem ,a co? Oświecić cię?
-Przykro mi ,spóźniłeś się ,zostałam już oświecona.
-A więc mnie zdradziłaś?-w tym momencie Potter strzelił udawanego focha.
-Tak ,z Internetem.-zaśmiałam się.
-A ja mu ufałem!
Na chwilę zapadła głucha cisza ,wszyscy popatrzyliśmy po sobie i wybuchliśmy
śmiechem.
*3 godziny później*
Dochodziło południe kiedy pociąg zatrzymał się na jednej ze stacji ,a ja
miałam dziwne wrażenie ,że coś się nie zgadza.
-Co my robimy w Denver!?-zdziwił się Ian.
Chwila. Przecież to nie możliwe ,żebyśmy dotarli do Denver ,słabo znałam
się na mapie USA ale Denver było zdecydowanie za daleko i zupełnie nie po
drodze. To kompletnie bez sensu.
-Ważniejsze pytanie : Jak my się tu znaleźliśmy?-powiedziałam.
-Nie znam się najlepiej ale to nie było po drodze…-dodał James.
-Wysiadamy.-stwierdził Ian.
-Co? Przecież mieliśmy jechać do Kalifornii.-zdziwiłam się.
-Wiem ,ale tutaj coś nie gra ,sprawdzałem kilka razy czy dobrze trafiliśmy
,wszystko się zgadzało ,wczoraj przed pójściem spać jeszcze miałem pewność ,że
jedziemy dobrze ,powinniśmy jak najszybciej się stąd zabrać.-odparł chłopak
wychodząc na korytarz.
Było w tym trochę racji ,normalnie pociągi nie zmieniają kierunku jazdy i
nie docierają tak szybko do nowego celu.
-Racja.-przyznałam i wyszłam za nim łapiąc swoją torbę.
James wyszedł równo ze mną.
Kiedy znaleźliśmy się poza przedziałem odkryliśmy kolejny dziwny fakt
,wszyscy inni pasażerowie albo poznikali albo siedzieli bez ruchu na swoich
miejscach a ich twarze były bez wyrazu ,jakby byli zahipnotyzowani.
-Co to ma być?-szepnął James.
-A bo ja wiem…-rozejrzałam się szukając kogokolwiek ,kto wyglądałby
normalnie ale zawiodłam się.
-Wysiadamy…-stwierdził Ian.
-Ale ci ludzie…-spróbowałam zaprotestować.
-Nie martw się ,jeżeli ich zaczarowano to tylko po to ,żeby nas zmylić
,jeżeli nas nie dostaną to ich puszczą.-uspokoił mnie chłopak.
Nagle z jednego z przedziałów wyszła kobieta o brązowych włosach. James i
Ian zatrzymali się gdy tylko ją zobaczyli ,ja zmierzyłam ją wzrokiem ,była
piękna ale nie w dobrym znaczeniu ,wyglądała idealnie ale też przerażająco ,jej
twarz wyglądała jak maska ,nic się na niej nie działo ,nie było widać po niej
żadnych uczuć ,nie mrugała ,jedynym co różniło tą twarz od maski był ruch oczu.
Poczułam ,że włosy lekko mi się elektryzują ,moja ręka drgnęła w stronę
ukrytego w kieszeni miecza ,coś mi podpowiadało ,że trzeba ją załatwić zanim
ona załatwi nas. Niestety ,chyba moi przyjaciele nie podzielali mojego zdania
,gapili się na kobietę jakby była najpiękniejszą rzeczą ,jaka może istnieć.
-James ,Ian ,ruszcie się.-syknęłam ale oni nie zareagowali.
Kobieta podeszła jeszcze bliżej.
-Gdzie idziecie dzieci?-zapytała przymilnie.
O nie ,ze mną nie ma tak łatwo ,ona jest zła i nie przekona mnie ,że jest
inaczej.
-Nie twoja sprawa ,zostaw nas ,chłopaki ,idziemy.-odpowiedziałam.
Moje słowa nie podziałały ,oni nadal wlepiali w nią wzrok.
-Hmm…półbogowie ,słyszałam ,że jacyś mogą się tu kręcić…syn Posejdona
,Zeusa i…hmm…ciekawe…-podeszła do mnie-nigdy czegoś takiego nie widziałam…kim
ty jesteś?-zapytała zaglądając mi w oczy.
-Nie twój interes.-warknęłam i odsunęłam się od niej-A teraz ,cokolwiek
robisz ,przestań ,puść chłopaków i resztę tych ludzi i daj nam odejść.-tak
,naiwne ale zawsze warto spróbować.
-Ja nic im nie robię ,sami są sobie winni ,nikt im nie każe na mnie
patrzeć.-zaśmiała się.
Czyli to tak ,rzuca na nich jakiś urok ,dziwne ,że na mnie nie działa. Ostrożnym
ruchem sięgnęłam po ukryty miecz ,włożyłam dłoń do kieszeni i zacisnęłam palce
na chłodnym metalu ,odnalazłam palcem przycisk…
Ona chyba zauważyła co robię bo syknęła jak wąż. Na moich oczach jej nogi
zmieniły się w długi na kilka metrów ,brudnozielony ogon węża. Co dziwne
chłopacy nadal się wgapiali w nią jak w obrazek.
-Kim ty jesteś?-starałam się opanować strach.
-Nigdy o mnie nie słyszałaś? A szkoda ,może byś od razu uciekła…Jestem
Lamia ,dzięki kochanej żonie ojca jednego z twoich przyjaciół straciłam kiedyś
wszystko!-ostatnią część wykrzyczała.
Coś mi zaczynało się rozjaśniać ,to imię było mi znajome…była demonem pożerającym
dzieci i mężczyzn czy coś takiego. Wszystko jasne ,chce sobie z nas zrobić
obiad ,czy to nie było oczywiste? No ale chyba jakoś dam sobie radę… Zanim
zdążyła cokolwiek zrobić w mojej dłoni był już jednostronny miecz roztaczający
dookoła lekką niebieską poświatę.
-Przykro mi…dzisiaj nici z obiadu.-powiedziałam.
-Nie wydaje mi się…-ona też wyciągnęła miecz ale w całości czarny.
Zmierzyłam ją wzrokiem i rzuciłam się w jej stronę. Chciałam zaatakować
ją od boku ale szybko zablokowała atak.
-Krótko cię szkolili co?-syknęła.
-Nie twój interes…-znowu zaatakowałam a ona znowu mnie zablokowała.
Warknęłam cicho z irytacją. Nie mogę jej bezmyślnie atakować ,ona czeka
aż się zmęczę…muszę coś wymyślić… Koło mojej głowy świsną jej miecz ,ledwie
zdążyłam się uchylić od ataku. Lamia znowu zaatakowała ,a później znowu i znowu
,za każdym razem coraz szybciej. Zaczęłam się cofać blokując ataki i uchylając się
przed nimi.
Myśl Des…jestem dzieckiem bogów ,muszę coś wykombinować…Może by ją tak
porazić prądem… Nie ,nie to marnuje za dużo energii… Woda nic jej nie zrobi
,ale jakby tak ją opleść jakimiś pnączami…tylko skąd ja tu wezmę jaką kolwiek
roślinę?
Odchyliłam się o moment za późno i czarne ostrze trafiło mnie w lewe
ramię. Nie była to głęboka rana ale po dotknięciu tego dziwnego metalu
przeszedł mnie dreszcz ,poczułam się jakby zaczęło we mnie krążyć coś
lodowatego a przy okazji żrącego. Udało mi się nie krzyknąć. Lamia znowu
zaatakowała ,tym razem udało mi się obronić.
Gdybym tylko coś wymyśliła…chłopacy są teraz w innym świecie ,nie pomogą mi…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No to co teraz? xD Przepraszam
,że znowu tak urywam ,postaram się w miarę szybko napisać kolejny rozdział
,pewnie znowu poczekać do piątku albo soboty bo mam rozprawkę na polski
,egzamin do bierzmowania i nie mam zielonego pojęcia co jeszcze. Podobało się?
Bo ja sama nie wiem co sądzę ,chyba nie wyszło aż tak źle.