piątek, 22 lutego 2013

28. Nigdy więcej bezoaru


Znowu piszę po tygodniu ,wszystko przez próby do bierzmowania ,rozprawkę z polskiego i projekt z techniki :x. Idzie umrzeć w tej szkole ,nie ma to jak 13 osób na lekcjach i odpytywanie mnie na polskim kiedy ledwie mówię ,na szczęście dzisiaj pozwolono mi nie iść do szkoły. Przepraszam za wszystkie możliwe głupoty pojawiające się w tym rozdziale ,ostatnio chyba jest coraz gorzej z moim mózgiem xD. Przy okazji ,niedawno dodałam zakładkę Powiadomienia ,proszę o nowych rozdziałach ,linkach do blogów i tym podobnych piszcie tam =D. Rozdział pisałam głównie przy tym. Piszcie w komentarzach czy rozdział się podobał =). 

Po całym moim ciele rozchodziło się to przenikliwe ,gryzące zimno ,przenikało przez wszystko ,wnikało głęboko w kości ,jakby chciało objąć mnie całą i zniszczyć. Coraz trudniej mi się oddychało ale walczyłam dalej. Jakimś cudem udało mi się obronić przed kolejnymi atakami. Kiedy uniknęłam kolejnego ataku Lamia zasyczała z wściekłości. Już wiedziałam ,że jej nie pokonam ,ale nie mogłam uciec bez chłopaków ,tylko ,że oni nadal byli pod wpływem uroku czy czego tam ta Lamia używała. Musi być jakiś sposób na obudzenie ich…może by ich tak porazić niewielką ilością prądu ,chyba nie mam za dużego wyboru…
Podbiegłam do chłopaków uchylając się przed kolejnymi atakami ,którego obudzić najpierw? Lepiej Iana ,jest większa szansa ,że pomoże mi w walce. Dotknęłam jego ramienia i przywołałam delikatną wiązkę elektryczności. Efekt był natychmiastowy ,chłopak podskoczył i rozbudził się.
-Ej!-wrzasnął.
-Nie marudź tylko mi pomóż.-powiedziałam rwącym się głosem i wskazałam na moją przeciwniczkę-Obudzę Jamesa a ty ją jakoś spowolnij.
Chłopak skinął głową ,wyciągnął swoją broń i zajął się swoją częścią zadania. Ja podeszłam do Pottera. Dotknęłam jego ramienia i przywołałam kolejna wiązkę elektryczności…nic się nie stało ,spróbowałam trochę mocniej go porazić ,nadal nic.
-James ,proszę cię…-jęknęłam.
Za plecami słyszałam brzęk zderzających się mieczy ,oby Ianowi nic nie było. Co zrobić z Jamesem? Być może jest odporny na lekkie porażenia prądu…Muszę spróbować mocniej. Mam tylko nadzieję ,że dam radę. Złapałam go obiema dłońmi za ramiona i przywołałam tyle elektryczności ,ile się dało. Poczułam jak prąd przebiega przez całe moje ciało i przechodzi na Jamesa. Po kilku sekundach które wydawały mi się wiecznością James się poruszył i cicho syknął. Puściłam go i niemal natychmiast poczułam zmęczenie. Oparłam się o ścianę ciężko oddychając.
-Co się dzieje?-zapytał trochę nieprzytomnie James.
W korytarzu rozległ się syk i szczęk metalu uderzającego o podłogę. Odwróciliśmy głowy w stronę Iana. Chłopak stał zdyszany nad czarnym mieczem zmieniającym się w czarną smugę dymu ,Lamii nigdzie nie było. Przynajmniej mamy ją z głowy ,gdybym jeszcze nie była tak zmęczona. Może ten miecz był zatruty? To by wyjaśniało czemu czuję się coraz gorzej…
-Dest?-odezwał się James dotykając mojego ramienia-Wszystko dobrze?
Podszedł do nas Ian chowając swój miecz.
-Ja…-słowa utknęły mi w gardle ,w płucach poczułam kłujący ucisk a przed oczami mi pociemniało.
-Co jest? Czy ona cię trafiła?-zapytał Ian.
Nie mogłam nic powiedzieć więc wskazałam na ranę na ramieniu. Któryś z chłopaków coś powiedział ale trucizna zaczęła zagłuszać moje zmysły i nic nie zrozumiałam. Po chwili wszystko znowu widziałam i słyszałam normalnie ,nadal czułam krążącą we mnie truciznę ,która paliła mnie w żyłach.
-Dasz radę iść?-zapytał z troską James.
-Yhym…-lekko pokiwałam głową.
-Okey…ale musimy się śpieszyć ,ludzie się budzą.-powiedział Ian.
W miarę szybko wysiedliśmy z pociągu na zalanej deszczem stacji Denver. Już po kilku minutach byłam całkowicie przemoczona ale w obecnej sytuacji nie narzekałam ,były większe problemy. Szybko przeszliśmy przez stację i poszliśmy do miasta o którym żadne z nas nie miało zielonego pojęcia. Lepsze to niż uwięzienie w pociągu razem z jakimś potworem posiadającym zatruty miecz.
-Co teraz zrobimy?-zapytałam cicho.
-Sprawdzałem ,pociąg do Los Angeles jest po jutrze…chyba…odkąd wysiedliśmy nie mam pojęcia jaki dzień jest…-powiedział Ian.
-Ja też-dodał James-Jakbym dostał tłuczkiem między oczy ,nie wiem co się dzieje…
Westchnęłam ,miałam nadzieję ,że to jest skutek działania trucizny ale widocznie wszyscy padliśmy ofiarami jakiegoś czaru czy czegoś podobnego. Nic nie mówiąc wyciągnęłam telefon ,prawie się przewróciłam kiedy zobaczyłam datę.
-Chłopaki…jest dwudziesty szósty lipca.-powiedziałam.
Obaj popatrzyli na mnie jakbym ogłosiła ,że jestem kosmitą. Sama nie wiedziałam jak to jest możliwe ,wczoraj jak zasypiałam był dopiero jedenasty. To wszystko było takie zagmatwane…
-To nie możliwe…może masz coś z telefonem?-pierwszy odezwał się James.
-To sobie sprawdź gdzie indziej jak mi nie wierzysz…
-To możliwe…mogliśmy być uśpieni tak jak ci inni ludzie ,tylko jakimś cudem się przebudziliśmy.-wtrącił Ian.
-Ale w takim razie zostało nam najwyżej pięć dni…-westchną James.
-Więc lepiej się pośpieszmy.-stwierdziłam i skrzywiłam się ,trucizna znowu dawała o sobie znać.
-Najpierw powinniśmy ci pomóc…-James delikatnie mnie podtrzymał.
-Dam sobie radę.-mruknęłam przymykając oczy.
-Na pewno ,a ja jestem jednorożcem.-powiedział James.
-Witaj jednorożcu.-odgryzłam się.
-Bądź choć raz poważna…nie chcę żebyś teraz umarła…
-Nie umrę ,obiecuję…-powiedziałam chociaż sama nie byłam pewna swoich słów.
-Gdybyśmy mieli bezoar to byś na pewno nie umarła.-rzucił James.
Kurde! Ale ja jestem głupia ,przecież gdzieś wpakowałam trochę bezoaru ,nie wiem po co to wtedy robiłam ale teraz to lepiej dla mnie.
-James ,czasami jesteś genialny!-zawołałam grzebiąc w torbie.
-Nie mów ,że masz…-urwał kiedy zobaczył małą grudkę podobnego do wysuszonej nerki bezoaru w mojej dłoni.
Skrzywiłam się lekko myśląc o tym ,że będę musiała to połknąć ale lepsze to niż śmierć… Przełknęłam głośno ślinę ,odetchnęłam głęboko i włożyłam sobie bezoar do ust. Wstrzymując oddech połknęłam go co nie było zbyt przyjemnym przeżyciem. Skrzywiłam się lekko ale już po chwili zaczynałam czuć się lepiej.
-I jak?-zapytał Ian.
-Lepiej…ale nigdy więcej nie chcę tego robić…-wzdrygnęłam się.
-Nie martw się…jeszcze nie próbowałaś kuchni wujka Rona ,to jest dopiero masakra…-James poklepał mnie po ramieniu.
-Chyba wolę nie próbować.-zaśmiałam się-Ale teraz przydałoby się pomyśleć co mamy zrobić…
Nagle pod nogami zatrzęsła nam się ziemia ,chodnik zaczął pękać a jego fragmenty wpadały do ciemnej dziury tworzącej się pod nami. Zanim zdążyliśmy uciec wpadliśmy do wyrwy ,otoczyła nas ciemność. Nie było widać dna ,nie wiedziałam ile możemy spadać i czy kiedykolwiek przestaniemy. Po czasie który wydawał mi się wiecznością uderzyliśmy w ziemię ,z takiej wysokości powinniśmy się zabić ale nawet się nie poobijałam. Zanim zdążyłam się podnieść ktoś ,kogo nie widziałam rozsypał nad nami jakiś proszek a ja  poczułam senność ,która mimo prób zwalczenia jej ,zapanowała nade mną.
***
Byłam w ciemnym korytarzu ,po bokach w równych odstępach były wejścia do pokoi a może cel ,ciężko to było stwierdzić. Usłyszałam głośny trzask ,krzyk ,uderzenie pioruna…to nie wróży dobrze.
Do jasnej cholery! Miałam uciekać! Tylko czemu? Yh ,nie ważne ,chyba nic mnie już tu nie trzyma…Skąd ja to wiem!?
Nie tracąc czasu na dalsze kłócenie się z własnymi myślami pobiegłam w głąb korytarza. Coś nakazało mi zatrzymać się przy jednych z drzwi. Otworzyłam je i weszłam do celi. W środku był czarnowłosy chłopak trochę starszy ode mnie.
-Kim jesteś?-zapytał nieufnie zachrypniętym głosem.
Nie wyglądał najlepiej ,chyba siedział ty od dłuższego czasu. Był strasznie chudy ,włosy miał oklapłe ,skórę bladą ,w niektórych miejscach poprzerywaną zadrapaniami i ranami.
-Destiny-przedstawiłam się krótko-jak chcesz się stąd wydostać to chodź ,nie mamy dużo czasu.-dodałam wyciągając do niego rękę.
Popatrzył na mnie niepewnie ale chwycił moją dłoń. Pomogłam mu wstać i pociągnęłam za sobą. Był do kogoś podobny…tylko do kogo? Miałam straszne dziury w pamięci…
Ściany się zatrzęsły a nad nami przetoczył się grzmot.
-Lepiej się pośpieszmy…-mruknął chłopak.
-Yhym…-pokiwałam głową i pobiegłam dalej korytarzem.
Wszędzie było ciemno ,kilka razy się potknęłam albo wpadłam na coś. Nie wiedziałam gdzie biegnę ,po prostu chciałam uciec jak najdalej od tamtego miejsca ,na szczęście z każdym krokiem grzmoty i ryki cichły. Po jakimś czasie korytarz zrobił się bardziej pochyły ,aż w końcu zobaczyłam blade światło i wybiegliśmy…w jednym z lochów w Hogwarcie.
-Co jest?-szepnęłam do siebie.
Rozejrzałam się dookoła ,to było to samo miejsce ,do którego na początku roku szkolnego zaciągnął mnie James twierdząc ,że to tajne przejście do salonu Ślizgonów.
-W końcu ,długo na was czekałam…-usłyszałam gdzieś na końcu korytarza.
Popatrzyłam tamtą stronę ,dziewczyna o zielonych włosach ,fioletowych oczach i płonących skrzydłach stała kilka metrów od nas z sadystycznym uśmiechem na twarzy. Nieznajomy chłopak popatrzył na nią z wściekłością ,nienawiścią i może strachem.
-Uciekaj…-szepnął do mnie.
-Co!? Odbiło ci? Nie znam cię ale nie zostawię cię teraz…-zbulwersowałam się.
-Uciekaj ,nie wiesz na co ją stać.-nie ustępował.
-Nie ,skoro jest taka groźna tym bardziej nie powinnam cię zostawiać…
-Żadne z was nie ucieknie.-warknęła zielonowłosa.
Wtedy otoczyli nas ludzie ,niektórych znałam ,innych nie ,wszyscy o pustych wyrazach twarzy…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Sama siebie zaskakuję xD proszę o nie duszenie mnie ,nie strzelanie Avadą ani Cruciatusem i ogólnie o nie zabijanie mnie =D.     

sobota, 16 lutego 2013

27. "Myśl Des..."


Od czego zacząć? Umieram na katar i nie znoszę walentynek  -.- kto ze mną? Okey ,niedawno pojawił się komentarz ,że w opowiadaniu daje się za bardzo wyczuć Percy’ego Jacksona ,nie chciałam żeby tak było ,może teraz się tak wydawać ale obiecuję ,że nie będę ściągać z tej serii ,co najwyżej sobie nią pomagam ale prawie wcale nie korzystam z książek ,w żadnym wypadku nie będzie to podobna historia ,za jakiś czas sami się przekonacie. Oczywiście doceniam konstruktywną krytykę i wezmę sobie rady do serca. Rozdział z dedykacją dla Ginny Weasley =D.  

Niedługo po mnie obudził się Ian. Chłopak przeciągną się i prawie spadł na podłogę przez co cicho się zaśmiałam.
-Hmm…co jest?-zapytał przecierając oczy.
-Nie nic…-odpowiedziałam.
Spojrzałam na śpiącego Jamesa ,kosmyki czarnych włosów opadały mu bezładnie na czoło ,jedną rękę trzymał pod głową a drugą wygiął pod jakimś dziwnym kątem ,jedna noga zwisała mu w powietrzu ,wyglądał rozczulająco i bezbronnie…no ale pozory mylą ,czasami wolałam nie wiedzieć co siedzi mu w głowie. Pamiętałam jak kiedyś się wkurzył na kilku starszych Ślizgonów za czepianie się jego siostry ,ledwie go wtedy poznawałam ,to był pierwszy raz kiedy zobaczyłam go tak bardzo wkurzonego ,bałam się żeby nie zrobił czegoś ,czego by później żałował ,ale na szczęście udało mi się go uspokoić. Tylko skąd mogłam wiedzieć czy następnym razem też mi się uda? A co jeżeli mój sen był jakąś przepowiednią albo ostrzeżeniem? Co się stanie jeżeli James naprawdę mógłby coś takiego zrobić? Nie! Powinnam przestać tak myśleć! Przyjaźniłam się z nim ,byliśmy ze sobą naprawdę blisko ,on by mnie nie zabił!
-Wszystko dobrze?-zapytał niepewnie Ian.
Dopiero teraz się zorientowałam ,że od dłuższego czasu gapię się tępo w twarz Jamesa.
-Yyy…tak…-odpowiedziałam tępo.
-Na pewno?-chłopak położył swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu.
-Tak…tylko się zamyśliłam…-zapewniłam go.
Postanowiłam sobie ,że nikomu nie powiem o tym śnie ,nie wiedziałam o co mogło w nim chodzić ,nie wiedziałam czemu śnią mi się takie rzeczy i nie chciałam nikogo martwić…poza tym nie potrafiłabym na głos powiedzieć ,że widziałam jak James mnie zabija.
Za oknem nagle zaczął padać deszcz co było dziwne bo przez ostatnie dni nic nie wskazywało na to ,żeby w ogóle miało padać a teraz nagle z nieba spadła cała ulewa. Westchnęłam cicho ,nie znosiłam takiej pogody ,miałam tylko nadzieję ,że nie wydarzy się coś ,co spowoduje ,że będziemy musieli wyjść na ten deszcz.
James poruszył się lekko na swoim miejscu i po chwili otworzył swoje brązowe oczy.
-Witamy śpiącą królewnę.-powiedziałam ze złośliwym uśmieszkiem.
-Ale ja uważałem na lekcji…-wymamrotał nieprzytomnie chłopak i ziewnął.
Uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło i wzniosłam oczy w górę.
-Człowieku ,od kilku tygodni mamy wakacje.-westchnęłam.
-Yyy…poważnie?-zapytał lekko zdezorientowany.
-Tak geniuszu.-pokazałam mu język.
James jakby się rozbudził.
-No dziękuję ,że w końcu przyznałaś ,że jestem genialny.-opowiedział z małym uśmieszkiem.
-A wiesz co to jest sarkazm?
-Wiem ,a co? Oświecić cię?
-Przykro mi ,spóźniłeś się ,zostałam już oświecona.
-A więc mnie zdradziłaś?-w tym momencie Potter strzelił udawanego focha.
-Tak ,z Internetem.-zaśmiałam się.
-A ja mu ufałem!
Na chwilę zapadła głucha cisza ,wszyscy popatrzyliśmy po sobie i wybuchliśmy śmiechem.
*3 godziny później*
Dochodziło południe kiedy pociąg zatrzymał się na jednej ze stacji ,a ja miałam dziwne wrażenie ,że coś się nie zgadza.
-Co my robimy w Denver!?-zdziwił się Ian.
Chwila. Przecież to nie możliwe ,żebyśmy dotarli do Denver ,słabo znałam się na mapie USA ale Denver było zdecydowanie za daleko i zupełnie nie po drodze. To kompletnie bez sensu.
-Ważniejsze pytanie : Jak my się tu znaleźliśmy?-powiedziałam.
-Nie znam się najlepiej ale to nie było po drodze…-dodał James.
-Wysiadamy.-stwierdził Ian.
-Co? Przecież mieliśmy jechać do Kalifornii.-zdziwiłam się.
-Wiem ,ale tutaj coś nie gra ,sprawdzałem kilka razy czy dobrze trafiliśmy ,wszystko się zgadzało ,wczoraj przed pójściem spać jeszcze miałem pewność ,że jedziemy dobrze ,powinniśmy jak najszybciej się stąd zabrać.-odparł chłopak wychodząc na korytarz.
Było w tym trochę racji ,normalnie pociągi nie zmieniają kierunku jazdy i nie docierają tak szybko do nowego celu.
-Racja.-przyznałam i wyszłam za nim łapiąc swoją torbę.
James wyszedł równo ze mną.
Kiedy znaleźliśmy się poza przedziałem odkryliśmy kolejny dziwny fakt ,wszyscy inni pasażerowie albo poznikali albo siedzieli bez ruchu na swoich miejscach a ich twarze były bez wyrazu ,jakby byli zahipnotyzowani.
-Co to ma być?-szepnął James.
-A bo ja wiem…-rozejrzałam się szukając kogokolwiek ,kto wyglądałby normalnie ale zawiodłam się.
-Wysiadamy…-stwierdził Ian.
-Ale ci ludzie…-spróbowałam zaprotestować.
-Nie martw się ,jeżeli ich zaczarowano to tylko po to ,żeby nas zmylić ,jeżeli nas nie dostaną to ich puszczą.-uspokoił mnie chłopak.
Nagle z jednego z przedziałów wyszła kobieta o brązowych włosach. James i Ian zatrzymali się gdy tylko ją zobaczyli ,ja zmierzyłam ją wzrokiem ,była piękna ale nie w dobrym znaczeniu ,wyglądała idealnie ale też przerażająco ,jej twarz wyglądała jak maska ,nic się na niej nie działo ,nie było widać po niej żadnych uczuć ,nie mrugała ,jedynym co różniło tą twarz od maski był ruch oczu. Poczułam ,że włosy lekko mi się elektryzują ,moja ręka drgnęła w stronę ukrytego w kieszeni miecza ,coś mi podpowiadało ,że trzeba ją załatwić zanim ona załatwi nas. Niestety ,chyba moi przyjaciele nie podzielali mojego zdania ,gapili się na kobietę jakby była najpiękniejszą rzeczą ,jaka może istnieć.
-James ,Ian ,ruszcie się.-syknęłam ale oni nie zareagowali.
Kobieta podeszła jeszcze bliżej.
-Gdzie idziecie dzieci?-zapytała przymilnie.
O nie ,ze mną nie ma tak łatwo ,ona jest zła i nie przekona mnie ,że jest inaczej.
-Nie twoja sprawa ,zostaw nas ,chłopaki ,idziemy.-odpowiedziałam.
Moje słowa nie podziałały ,oni nadal wlepiali w nią wzrok.
-Hmm…półbogowie ,słyszałam ,że jacyś mogą się tu kręcić…syn Posejdona ,Zeusa i…hmm…ciekawe…-podeszła do mnie-nigdy czegoś takiego nie widziałam…kim ty jesteś?-zapytała zaglądając mi w oczy.
-Nie twój interes.-warknęłam i odsunęłam się od niej-A teraz ,cokolwiek robisz ,przestań ,puść chłopaków i resztę tych ludzi i daj nam odejść.-tak ,naiwne ale zawsze warto spróbować.
-Ja nic im nie robię ,sami są sobie winni ,nikt im nie każe na mnie patrzeć.-zaśmiała się.
Czyli to tak ,rzuca na nich jakiś urok ,dziwne ,że na mnie nie działa. Ostrożnym ruchem sięgnęłam po ukryty miecz ,włożyłam dłoń do kieszeni i zacisnęłam palce na chłodnym metalu ,odnalazłam palcem przycisk…
Ona chyba zauważyła co robię bo syknęła jak wąż. Na moich oczach jej nogi zmieniły się w długi na kilka metrów ,brudnozielony ogon węża. Co dziwne chłopacy nadal się wgapiali w nią   jak w obrazek.
-Kim ty jesteś?-starałam się opanować strach.
-Nigdy o mnie nie słyszałaś? A szkoda ,może byś od razu uciekła…Jestem Lamia ,dzięki kochanej żonie ojca jednego z twoich przyjaciół straciłam kiedyś wszystko!-ostatnią część wykrzyczała.
Coś mi zaczynało się rozjaśniać ,to imię było mi znajome…była demonem pożerającym dzieci i mężczyzn czy coś takiego. Wszystko jasne ,chce sobie z nas zrobić obiad ,czy to nie było oczywiste? No ale chyba jakoś dam sobie radę… Zanim zdążyła cokolwiek zrobić w mojej dłoni był już jednostronny miecz roztaczający dookoła lekką niebieską poświatę.
-Przykro mi…dzisiaj nici z obiadu.-powiedziałam.
-Nie wydaje mi się…-ona też wyciągnęła miecz ale w całości czarny.
Zmierzyłam ją wzrokiem i rzuciłam się w jej stronę. Chciałam zaatakować ją od boku ale szybko zablokowała atak.
-Krótko cię szkolili co?-syknęła.
-Nie twój interes…-znowu zaatakowałam a ona znowu mnie zablokowała.
Warknęłam cicho z irytacją. Nie mogę jej bezmyślnie atakować ,ona czeka aż się zmęczę…muszę coś wymyślić… Koło mojej głowy świsną jej miecz ,ledwie zdążyłam się uchylić od ataku. Lamia znowu zaatakowała ,a później znowu i znowu ,za każdym razem coraz szybciej. Zaczęłam się cofać blokując ataki i uchylając się przed nimi.
Myśl Des…jestem dzieckiem bogów ,muszę coś wykombinować…Może by ją tak porazić prądem… Nie ,nie to marnuje za dużo energii… Woda nic jej nie zrobi ,ale jakby tak ją opleść jakimiś pnączami…tylko skąd ja tu wezmę jaką kolwiek roślinę?
Odchyliłam się o moment za późno i czarne ostrze trafiło mnie w lewe ramię. Nie była to głęboka rana ale po dotknięciu tego dziwnego metalu przeszedł mnie dreszcz ,poczułam się jakby zaczęło we mnie krążyć coś lodowatego a przy okazji żrącego. Udało mi się nie krzyknąć. Lamia znowu zaatakowała ,tym razem udało mi się obronić.
Gdybym tylko coś wymyśliła…chłopacy są teraz w innym świecie ,nie pomogą mi…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No to co teraz? xD Przepraszam ,że znowu tak urywam ,postaram się w miarę szybko napisać kolejny rozdział ,pewnie znowu poczekać do piątku albo soboty bo mam rozprawkę na polski ,egzamin do bierzmowania i nie mam zielonego pojęcia co jeszcze. Podobało się? Bo ja sama nie wiem co sądzę ,chyba nie wyszło aż tak źle.    

sobota, 9 lutego 2013

26.Trudna rozmowa

Tak ,w końcu piszę ,wczoraj już miałam zacząć ale zostałam wyciągnięta przez moją kochaną sister na nockę i wróciłam dopiero po 16. Wybaczcie mi ,że notka może być krótrza niż inne i że mogą pojawić się błędy (Wika ,proszę ,nie zabijaj mnie) to przez to ,że piszę z telefonu bo znowu dostałam szlaban i znowu za nic ,wystarczyło ,że mój brat coś na mnie powiedział -,- ,telefonu też nie powinnam mieć ale postanowiłam w końcu się postawić i nie dałam z siebie robić idiotki ,sama go zabrałam i mam gdzieś zdanie rodziców ,przyznam ,że obietnica złożona Wam ,że dodam dzisiaj rozdział jest dla mnie ważniejsza. Jeżeli kogoś dziwi moje nastawienie do mojej rodziny to wyjaśniam: ich nie obchodzi na czym mi zależy ,co jest dla mnie ważne ,coraz częściej się zdaża ,że się po prostu ze mnie śmieją ,zawsze było tak ,że byłam ta druga ,zaczyna mi się wydawać ,że uważają mnie za najzwyklejszą idiotkę (tak ,pomysł na konflikt Destiny z jej rodziną to po prostu lekko ubarwiona i kilkakrotnie pogorszona wersja mojego życia) ja sobie powiedziałam ,że nie będę się tak po prostu dawać.
Okey ,już kończę to pierniczenie ,przepraszam ,nie wytrzymałam i musiałam to napisać ,życzę miłego czytania ,mam nadzieję ,że nie wyjdzie najgorzej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Hej...-na ekranie telefonu automatycznie wyświetliła się twarz Luke'a ,przez ułamek sekundy miałam wrażenie ,że coś mignęło w jego niebieskich oczach kiedy mnie zobaczył.
-Cześć...-odpowiedziałam niepewnie-Wybacz ,że jestem trochę nieogarnięta...miałam lekko zwariowany dzień...-dodałam.
No tak ,"lekko" zwariowany ,przedostanie się przez ulice Nowego Jorku dało mi trochę w kość ,Londyn był zupełnie inny ,znałam go a to miasto...wydało mi się takie wielkie ,nieznane ,miałam wrażenie ,że wystarczy chwila nieuwagi i mnie wciągnie na wieczność...
-Okey ,nie jest źle ,co ja gadam...wyglądasz dobrze ,z resztą jak zawsze.-stwierdził blondyn puszczając do mnie oczko.
Zaczyna od komplementów ,to mi wcale nie ułatwia sprawy...
-Co robiłaś?-spytał.
-Próbowałam się niezgubić w Nowym Jorku...-odpowiedziałam ,przynajmniej raz nie musiałam kłamać.
-Skąd ty się tam wzięłaś?
-Aaa tak jakoś wyszło...-uśmiechnęłam się niepewnie ,to chyba nie było kłamstwo...chyba.
-Des...-westchnął chłopak-Co ty ukrywasz?-spytał.
-Nic...to znaczy...ehh...to skomplikowane Luke...proszę ,nie chcę się przez to kłócić...
Blondyn popatrzył mi prosto w oczy i westchną.
-Des...ale czemu nie możesz mi powiedzieć?
-To...Luke ,to naprawdę trudne do wyjaśnienia ,ale uwierz mi ,tak jest dla ciebie lepiej ,nie chcę żebyś...-westchnęłam.
-Wpakowałaś się w coś?-zapytał.
-To nie tak...chodzi o to...to naprawdę skomplikowane ale obiecuję ,że nic mi nie będzie ,to nie jest nic potwornego...-odpowiedziałam.
Sama nie wiedziałam co mu mówić ,bałam się ,że powiem za wiele ,nie wiedziałam jak to tłumaczyć.
Niebieskooki przyjżał mi się badawczo.
-Mam nadzieję.-powiedział.
-Na pewno...
Nie mogłam się zebrać ,żeby zacząć temat moich uczuć ,bałam się ,że coś popsuję ,powiem coś nie tak...
-Luke...jest coś...coś co...-zająknęłam się.
-Wszystko dobrze?-spytał mnie.
-Tak tylko...tylko to jest...Luke...-westchnęłam-Chodzi o nas...
-Co jest nie tak?-wyraźnie się zdziwił-Zrobiłem coś źle?
-Nie Luke...wszystko robisz dobrze tylko...chodzi o mnie...tylko nie bierz tego do siebie...to nie twoja wina ,uwierz mi nie mam ci nic do zarzucenia...-zaczęłam ale nie potrafiłam wszystkiego poskładać w całość.
Ehh...mózg mi zaczynał wariować. No zbierz się w końcu i mu powiedz o co ci chodzi ,nakazałam sobie. Nie mogę wiecznie uciekać od odpowiedzi ,tego nikt za mnie nie załatwi.
-Des...
-Proszę ,nie przerywaj mi okey? To...trochę trudne ale...muszę...Luke ,naprawdę ,wszystko robisz dobrze ,zmieniłeś się i jesteś świetny ale...ehh...to ja...ja już tego nie czuję Luke...nadal cię lubię ,uwierz mi ,zależy mi na tobie ale to już nie jest to samo...nie chcę się później z tobą kłócić ,nie chcę żebyśmy znów się drażnili...ale...ehh...-urwałam bo zabrakło mi słów.
Odwróciłam wzrok ,mimo wszystko myślałam ,że będzie zły albo ,że go zranię...
-Des...spójrz na mnie.-poprosił łagodnie.
Zaskoczyło mnie to ale zrobiłam to ,o co prosił.
-Przepraszam...ja...-zająknęłam się.
-Nie masz za co ,tak bywa.-powiedział spokojnie-Rozumiem...ja też nie chcę kłótni ,nie będę cię winił.
-Nie chciałam żeby tak wyszło...
-Wiem ,Des ,nie masz czym się martwić ,mamy jeszcze sporo czasu ,skoro nam nie wyszło to wyjdzie z kimś innym.-stwierdził.
-Nie jesteś zły?-spytałam niepewnie.
-Nie mam na co ,wiem ,że jesteś ze mną szczera ,nie mogę się gniewać.-odpowiedział i posłał mi delikatny uśmiech.
-Bałam się ,że...-westchnęłam.
-Wiem ale tak nie jest.-wtrącił-Too...co teraz? Przyjaźń?-zaproponował niepewnie.
-Yhym.-mruknęłam ,zaczynałam robić się śpiąca-Możemy pogadać innym razem...? U mnie jest środek nocy ,padam...-ziewnęłam.
-Pewnie ,miłych snów.-powiedział Luke.
-Dzięki ,tobie też...tak na przyszłość.-odpowiedziałam.
Zakończyłam rozmowę ,odłożyłam telefon i przetarłam oczy. Po tej rozmowie poczułam się lepiej ,jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar.
Spojrzałam w bok ,niedaleko ode mnie spał Ian ,a na przeciwko mnie James ,który akurat coś wymamrotał i poruszył się lekko.
Ułożyłam się na swoim miejscu i też zasnęłam.
***
Znów byłam w Hogwarcie ,obudziłam się w moim łóżku. Dormitorium było puste ,pewnie inni już wstali. Wyszłam z łóżka ,przebrałam się i wyszłam do Pokoju Wspólnego...,który też był pusty. To już było dziwne. Szybko wybiegłam z wieży ,schody rónież były opustoszałe... Przeszłam tak przez cały zamek ,nigdzie ,nikogo nie było ,nawet w obrazach postacie poznikały.Zatrzymałam się przy wyjściu na błonia.
Co się tu ,do jasnej cholery dzieje?
Nagle usłyszałam czyjeś kroki za polecami. Odwróciłam się w tamtą stronę. Zbliżała się do mnie Yuri ,ale patrzyła jedynie przed siebie ,jej oczy były puste ,zachowywała się jak lalka na sznurkach ,jej twarz była pusta i bez wyrazu.
-Ri...?-odezwałam się ,nie odpowiedziała.
Dziewczyna wyciągnęła swoją różdżkę i wycelowała mi nią prosto w twarz. Nie otworzyła ust ,nie wypowiedziała zaklęcia a z różdżki wystrzelił czarno-fioletowy promień. Ledwie zdążyłam się uchylić przed atakiem.
-Yuri ,co ci odwala!?-wrzasnęłam kompletnie zszokowana ,znowu brak odopowiedzi.
Po chwili obok Koreanki pojawiły się kolejne osoby ,jedne znałam inne wydawały mi się obce. Wszyscy wyglądali tak samo ,jakby byli pustymi marionetkami. Wycelowali we mnie różdżki i inną broń.
Nie mogę z nimi walczyć ,jest ich o wiele za dużo ,poza tym niektórzy z nich to moi znajomi...
Zanim powietrze przecięły zaklęcia ,rzuciłam się biegiem do ucieczki. Oni ruszyli za mną ale nie biegli. Udało mi się dotrzeć do Zakazanego Lasu. Zrobiło się ciemno ,byłam teraz zupełnie sama... Westchnęłam cicho i rozejrzałaam się dookoła ,wszędzie tylko drzewa. Wyciągnęłam ze splątanych włosów kilka liści ,które przypadkiem mi się w nie wplątały ,oparłam się o pień jakiegoś drzewa i przymknęłam oczy.
Co teraz?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź ,z jednego z konarów zeskoczył James ,on też miał ten pusty wyraz twarzy. Popatrzyłam na niego nie wiedząc co robić. Chłopak wyciągnął czarny miecz i nic nie mówiąc zaatakował. Na szczęście cud sprawił ,że miałam przy sobie własną broń. Szybko wyciągnęłam miecz o podwójnym ostrzu i zablokowałam atak. James odskoczył parę metrów ode mnie i po chwili znowu na mnie natrał. Od broni ,któej urzywał czułam przenikliwe zimno i miałam wrażenie ,że promieniuje od niegi jakaś mroczna energia. Zrobiłam unik ,chłopak zaatakował znowu ,zablokowałam go ,spróbował wymierzyć mi cios mieczem ,sparowałam go... Wymiana ciosów trwała kilka minut ,aż w końcu ja się zmęczyłam a on przyparł mnie do pnia drzewa. Poczułam przy gardle loodowate ostrze a od promieniującej z niego energii miałam wrażenie ,że coś ściska mnie od środka. Uniosłam błagalnie wzrok i spojrzałam Jamesowi prosto w jego oczy ,zawsze tak pełne życia ,a teraz puste ,bez emocji.
-James ,proszę ,opamiętaj się....-szepnęłam ,po policzkach spłynęły mi łzy.
James nie odpowiedział ,nawet nie mrugnął. Przycisnął mi miecz mocniej do szyi po której spłynęła krew.
-Jam...-słowa utknęły mi w gardle które mój najlepszy przyjaciel przebił mi mieczem.
***
Obudziłam się łapiąc się za gardło i gwałtownie nabierając powietrza. Chłopacy jeszcze spali.
To był tylko sen. Zaczęło do mnie docierać. No przecież James by mi tego nie zrobił.
Spojrzałam na Pottera ,spał naprzeciwko ,wyglądał na zadowolonego.
To musiał być tylko sen...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Skońzyłam! Moje palce wołają o pomoc ale dałam radę xD. Tak ,wiem ,znowu nawymyślałam ^^. Nie wiem jak jest z długością ,starałam się jak mogłam ale nie wiem ile wyszło ,przepraszam ,za błędy i literówki ,na telefonie ciężej się pisze ,ale się uparłam więc proszę xD. Mam nadzieję ,że nie jest tak źle ,starałam się jak mogłam.=)

środa, 6 lutego 2013

25."Cholerne uczucia ,czy ja kiedykolwiek się w nich połapię? "


Uuu…dawno mnie tu nie było ,przepraszam ,po feriach mam urwanie głowy w szkole ,z połową rzeczy i tak się nie wyrabiam chociaż mam mniej lekcji niż w pierwszym semestrze ,to tylko trzy godziny ale jednak jest trochę lepiej. Dodatkowo rodzice się na mnie wkurzyli bo na raz zarobiłam na Niemcu aż trzy dwóje i zawaliłam kartkówkę z „Syzyfowych prac” ale teraz udało mi się dopchać do komputera. Jeżeli chodzi o stwierdzenie Hermiony pod ostatnią notką dotyczącą wyprawy po piorun ,to jest to efekt nie zamierzony ,nawet nie pomyślałam ,o podobieństwie z „Percym Jacksonem”. I zabijcie mnie ale jeszcze nie zdecydowałam czy Destiny będzie z Jamesem (Wika ,wiem ,jako jedyna tego nie popierasz xD). Teraz do Wiki ,wiem ,jestem okropnym leniem ale przysięgam ,kiedyś ten drugi blog powstanie tylko nie wiem kiedy bo ciągle nie wiem jak zacząć. Już nie przedłużam ,życzę miłego czytania =D.

Całą czwórką zebraliśmy się kilka metrów za granicą obozu ,Percy trzymał w ręce zniszczonego ,czarnego trampka ,świstoklik którym mieliśmy się dostać do miasta.
-I co my mamy z tym zrobić?-zapytał niepewnie Ian.
-Po prostu trzeba go dotknąć.-wzruszył ramionami James.
-Znowu się przewrócę przy lądowaniu.-mruknęłam.
-Oj nie marudź ty nasza niezdaro-Potter pokazał mi język.
-I kto to mówi co? Przypominać ci jak…-zaczęłam.
-Dobra ,już nic nie gadaj.-wymamrotał James.
Percy tylko przewrócił oczami i westchnął.
-Dobra ,już kończcie ,musimy lecieć.-przerwał nam.
Zebraliśmy się dookoła świstoklika i w tym samym momencie wszyscy go dotknęliśmy. Poczułam znane mi już szarpnięcie w okolicach pępka ,świstokilk pociągną nas wszystkich w nicość z nienaturalną prędkością. Obracałam się w niekontrolowany sposób z dwoma palcami przylegającymi do świstokilka ,kątem oka widziałam chłopaków. Po chwili wylądowaliśmy na trawie w parku. Oczywiście przy zetknięciu z ziemią nogi mi się poplątały i przewróciłam się lądując na kolanach ,Ian miał mniej szczęścia ,wylądował na plecach i zahaczył o drzewo ,James wylądował przede mną na brzuchu ,jedynie Percy stał na nogach.
Podniosłam się z ziemi i spojrzałam na Jamesa.
-Miło z twojej strony ,że się kłaniasz Potter.-zaśmiałam się.
-Oj cicho bądź.-mruknął James podnosząc się z ziemi.
-Gdzie jesteśmy?-zapytałam rozglądając się po parku.
-W Central Parku ,na Manhattanie.-odpowiedział Percy-Stąd zaczynał Avan ,wiemy tyle ,że była z nim jeszcze jedna osoba ale nikt nie wie kto ,podróżowali w stronę  Los Angeles ,nic więcej nie mogę dla was zrobić ,nie wiemy gdzie zaginęli ,co się z nimi stało…-westchną ciężko.
-Okey…czyli teraz do Kalifornii.-stwierdził Ian dołączając do nas.
-Na to wygląda.-zgodził się James.
-Radzę wam unikać lotów samolotami…Zeus nie jest w najlepszym humorze.-powiedział Percy-Muszę wracać do obozu ,powodzenia.-dodał i teleportował się.
Westchnęłam i rozejrzałam się po parku ,było późne przedpołudnie ,słońce przyjemnie nas ogrzewało ,nic nie wskazywało na to ,że może wybuchnąć wojna bogów.
-Ian ,prowadzisz ,my nie znamy miasta.-powiedziałam.
-Okey…jesteśmy na Manhattanie…chodźcie.-odpowiedział po krótkim zastanowieniu i ruszył przed siebie ,ja i James ruszyliśmy za nim.
***
-Wyjaśnisz mi czemu jedziemy pociągiem?-zapytał James.
-Musimy mniej więcej poruszać się ,tak jak mój brat…jesteśmy synami Posejdona ,latanie nie jest dla nas…Eee…zbyt przyjemne…-odpowiedział Ian.
Akurat zajęliśmy miejsca w przedziale ,po chwili pociąg ruszył. Gdyby nie to ,że nie było tu mgły ,nie było słychać sów a na peronie nie stali rodzice uczniów żegnając ich ,poczułabym się jak podczas odjazdu do Hogwartu. Z przyzwyczajenia chciałam wyjrzeć przez okno i pomachać rodzicom Jamesa ,ale kiedy uświadomiła sobie ,że nikogo tam nie ma poczułam się dziwnie.
-Trochę jakbyśmy…-zaczęłam.
-…jechali do Hogwartu.-dokończył James.
Westchnęłam.
-Jeszcze tam wrócimy.-powiedział Potter.
-Mam nadzieję.
-Na pewno ,ktoś musi wykańczać psychicznie McGonagall.-chłopak puścił do mnie oczko.
-Hmm…w przyszłym rok zaszalejemy co?-uśmiechnęłam się do niego.
-No pewnie.
Czekało nas kilka dni drogi z przystankami w poszczególnych miastach ,musieliśmy przejechać praktycznie na drugi koniec kraju. Wyjrzałam przez okno ,zobaczyłam ,że jesteśmy już poza miastem. Rzuciłam okiem na moją torbę i wyciągnęłam z niej telefon ,sama nie wiedziałam po co ale przeczucie kazało mi po niego sięgnąć. Odblokowałam go i zobaczyłam jedną nieodebraną wiadomość…pewnie reklamy albo coś takiego. Otworzyłam SMS-a  ,spojrzałam na nadawcę…od Luke’a. Sama nie wiedziałam co myśleć ,z jednej strony nadal mi na nim zależało ,ale nie tak jak dawniej ,z drugiej bałam się ,że znowu zaczniemy sobie skakać do gardeł i oczywiście nie chciałam go zranić…Cholerne uczucia ,czy ja kiedykolwiek się w nich połapię? Dobra ,może najpierw przeczytam co napisał…
Hej Des ,przepraszam za ostatnią rozmowę ,byłem trochę wkurzony ,nie chciałem ,nie powinienem od razu na ciebie naskakiwać. Moglibyśmy później porozmawiać? Tak na spokojnie?
Przez jakiś czas wgapiałam się w wiadomość. I co ja ma mu odpisać? Nie wiedziałam co może wyniknąć z rozmowy ale przez SMS-a nie powiem mu…
Potrząsnęłam głową. Ogarnij się w końcu dziewczyno! Ostatnim razem dałaś radę z nim zerwać! Tylko ostatnim razem on był inny ,wściekłam się na niego tak ,że miałam ochotę rozerwać go na kawałki…teraz tak nie było…Dobra ,porozmawiam z nim ,przecież nie chcę go aż tak zranić. Szybko odpisałam ,że mogę z nim porozmawiać ale nie liczyłam na szybką odpowiedź ,wszystkiemu była winna inna strefa czasowa.
~James~
Siedziałem naprzeciwko Destiny i Iana…Ile będziemy jechać?  Nie ważne ,chciałem tylko wykonać tą misję dobrze ,w końcu mamy nie dopuścić do końca świata i takie tam… Podniosłem wzrok na Des ,pisała coś na telefonie ,z jej twarzy ciężko było odczytać jakieś emocje ,może po prostu się nad czymś zastanawiała…czasami w ogóle nie wiedziałem co jej chodzi po głowie chociaż znałem ją tak dobrze ,umiała ukrywać uczucia ,pewnie na jej miejscu bym też się tego nauczył. Raz zapytałem ją skąd to umie „Po latach spędzonych z moją rodziną się nauczyłam ,wolę żeby nie znali moich uczuć” odpowiedziała jakby to było coś normalnego. Wiedziałem jakie ma układy z rodziną więc nie pytałem o nic więcej.
Znowu na nią spojrzałem ,wszędzie bym ją rozpoznał ,tej twarzy ,tych oczy i tych włosów nie dało się pomylić z żadnymi innymi. Zawsze mówiła ,że kiedyś zrobi sobie fioletowe końcówki ,pewnie wiele by dała za zdolności Tedy’ego*…
Uśmiechnąłem się pod nosem ,znałem ją od ponad czterech lat a nadal potrafiła mnie zaskoczyć ,oczywiście nie tak często jak na początku ,ale zawsze kiedy mi się wydawało ,że już wiem wszystko ona wyskakiwała z czymś nowym. Lubiłem się z nią drażnić ,oczywiście to były tylko pojedyncze wybryki ,nigdy nie chciałem się z nią na poważnie kłócić ,bałem się ,że mogę ją kiedyś stracić ,była najlepszą przyjaciółką jaką mogłem mieć. Oczywiście ,żadne z nas nie było idealne…szczerze to do ideałów było nam daleko ale byliśmy ze sobą świetnie zgrani…
James ,zamknij się w końcu do cholery jasnej! Nad czym ty się rozwodzisz? Jakbym tak zaczął gadać to pomyśleliby ,że się w niej zakochałem albo coś…
Dopiero po chwili połapałem się ,że przyglądamy się sobie. Des uśmiechnęła się szeroko.
-Na co tak patrzysz?-spytała.
-Mogę zapytać o to samo.-odparowałem.
-Hmmm…Ja patrzę na Jamesa Syriusza Pottera.-uśmiechnęła się zadziornie.
-No a ja patrzę na Destiny Shadow.
-A tak poważnie? Co cię tak we mnie zainteresowało?
-Nic ,samo jakoś tak wyszło.
-Yhym…-mruknęła i wzruszyła ramionami.
~Nidafiol~
*wieczór*
Tak! W końcu uwolnili mnie od Thiaga! Nie zniosłabym ani minuty dłużej z tym idiotą.
Narzuciłam na głowę kaptur ,który ukrył moje uszy i przeszłam ciemną ulicą. W końcu pokazali mi jak ukrywać moje nieludzkie cechy więc mogłam spokojnie wychodzić na ulicę ,tylko te przeklęte uszy ,tylko ich jeszcze nie potrafiłam ukryć…
Przeszłam przez kilka ulic i znalazłam się w parku oświetlanym jedynie bladym światłem księżyca. Rozejrzałam się i zdjęłam kaptur z głowy.
-W końcu…-zza jednego z drzew wysunęła się szczupła postać ,po głosie poznałam ,że to dziewczyna.
-A spróbuj przejść przez pół tego przeklętego miasta.-odpowiedziałam ostro.
Przyjrzałam się jej ,twarz zasłaniała ciemnym kapturem opadającym jej na ramiona i zmieniającym się tam w czarny płaszcz który spinała przy szyi czymś co wyglądało na ząb wilka. Umiałam tylko zauważyć ,że ma na sobie czarne spodnie i fioletową bluzkę ,nic więcej nie mogłam stwierdzić.
-Masz informacje?-zapytałam chociaż było to pytanie grzecznościowe ,z pustymi rękami by się nie pokazała.
-Wszystko jest tak jak powinno być ,są już w drodze ,zaczęli dzisiaj przedpołudniem.-odpowiedziała.
W końcu zaczynało coś się ruszać ,czekaliśmy na to zdecydowanie za długo.
-Coś jeszcze?
-Wszystko jest tak jak zaplanowaliście.-powiedziała krótko-Nikt nie ma o niczym pojęcia ,a teraz wybacz…-i tak po prostu zniknęła.
Czyli teraz wystarczy zaczekać kilka dni i w końcu będziemy mogli zrobić coś więcej ,w końcu On będzie mógł powrócić a my będziemy mogli zacząć nowe życie ,nie wyznaczane żadnymi przekleństwami ,przewinieniami naszych przodków.
Szybko odnalazłam jeden z ukrytych tuneli i poszłam przekazać wiadomości innym.
~Destiny~
James i Ian spali już od godziny a ja ciągle wierciłam się na swoim miejscu. Westchnęłam cicho i oparłam policzek o chłodą szybę. Za oknem widziałam srebrzysty księżyc rozświetlający noc razem z miliardami gwiazd. Czasami się zastanawiałam co tam jest? Przecież nie mogło być tak ,że nic poza naszą planetą nie ma ,była to jedna z tych rzeczy ,które interesowały mnie w mugolskim świecie ,na astrologii uczyliśmy się głównie o najbliższych nam planetach ,a ja zawsze chciałam wiedzieć co jest dalej. Oczywiście nie wierzyłam w jakieś zielone ufoludki jak to często jest przedstawiane ale jednak coś tam musiało być.
Z rozmyślań wyrwało mnie brzęczenie telefonu. Wzięłam komórkę do ręki i sprawdziłam o co chodzi. Ehhh…Luke mi odpisał.
Możemy porozmawiać teraz?
Nie miałam wymówki ,i tak nie chciało mi się spać ,więc się zgodziłam ,napisałam ,że mogę przez telefon wejść na Skype ,co szybko zrobiłam ,po chwili zadzwonił do mnie a ja odebrałam…

*Jamesowi chodziło o Teddy’ego Lupina.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak ,zabijcie mnie ale na ich rozmowę musicie poczekać ,pewnie do piątku o ile nic się nie wydarzy ,przyjaciółka mnie nie zamęczy faktami o Harrym i Louisie (zrobienie z niej Directioners ma jednak swoje skutki) no i ile moja wątroba przeżyje Tłusty Czwartek xD.