Powracam z małym opóźnieniem ,nie wińcie mnie tylko 5 rozmów na gg ,od których nie mogłam się oderwać =P (Wika ,Kath ,Wiktoria to przez was xD). Ale za to tym razem rozdział długi jak Mur Chiński ,miałam pomysły i prawie wszystko się już wyjaśnia. Wyszło mi chyba około 8/9 stron w wordzie ,jeżeli was dzisiaj nie zanudzę to będzie cud. Jeżeli chodzi o obiecanego one-shota pojawi się jak wszystko się wyjaśni ,teraz zbieram pomysły. Więc życzę miłego czytania. Dedykacja jest jak zawsze dla wszystkich moich sióstr ,kocham was wszystkie ^^ ,no i dla wszystkich obstawiających ze mną tyły na szkolnym Harlem Shake'u ,obawiam się ,że da się mnie zauważyć. PS. Wiktoria ,kiedy w końcu idziemy na ten odwyk? Uzależnienie od książek nie daje mi żyć. xD
Dotrzeć spokojnie do Central
Parku ,tak ,chciałabym ,ale zawsze wszystko musi mi wychodzić nie tak ,więc
obie skończyłyśmy walcząc z chimerami na środku Manhattanu ,aż dziwne ,że nikt
na to nie zwrócił uwagi. Może powinnam wyjaśnić o jakie chimery tym razem
chodzi ,nie były to ani te straszne magiczne stworzenia ani ludzie podobni do
Nidafiol. Tym razem były to przerośnięte gepardy i czarne wilki z wężami
zamiast ogonów ,pazurami lwów ,pyskami diabłów tasmańskich ,kłami jak u
tygrysów i czerwonymi oczami ,słodkie nie? Akurat jedna z nich przeskoczyła
nade mną i zawarczała na mnie ukazując swoje żółte zęby. Poczułam jak
elektryzują mi się włosy ,zacisnęłam mocniej palce na rękojeści miecza i
zmierzyłam stworzenie wzrokiem ,jak na razie było chyba największym ,z jakim
walczyłam ,ogon miał długości około metra i byłam pewna ,że po jednym
ugryzieniu węża na jego końcu bym padła. W powietrzu świsnęła jego łapa a ja w
ostatniej chwili uchyliłam się przed atakiem jednak pazury i tak rozdarły mi
kawałek bluzki zostawiając na skórze zaczerwienione ślady ,z resztą już nie
pierwsze. Chimera znowu zaatakowała i tym razem byłam za wolna ,wielka łapa uderzyła
we mnie przewracając mnie na asfalt. Zdarłam sobie skórę na lewym przedramieniu
i uderzyłam głową w twardą jezdnię. Nie miałam czasu na rozwodzenie się nad tym
,jak jestem obolała bo stwór przypuścił kolejny atak ,tym razem chciał odgryźć
mi ramię. Szybko przetoczyłam się pomiędzy jego łapami unikając paszczy ale
zapomniałam o jego ogonie więc genialnie wpadłam prosto na głowę węża ,która
wściekle zasyczała i zaczęła szykować się do ataku. Nie myśląc zamachnęłam się
na oślep mieczem i odcięłam łeb ,który odtoczył się kilka metrów świecąc
żółtymi oczami. Chimera zawyła z bólu i obróciła się w moją stronę dziko
wymachując lwimi łapami. Kiedy stanęła na tylnych łapach zadziałałam pod
wpływem impulsu ,szybko stanęłam na nogach ,omijając ciosy pazurami podbiegłam
do niej i wbiłam jej spiżowy miecz w miejsce ,w którym chyba powinno być serce.
Stworzenie zawyło jeszcze głośniej kiedy z rany zaczęła tryskać krew ,szybko
wyciągnęłam miecz i odbiegłam. Zauważyłam Nidafiol ,która akurat powaliła dwie
chimery na raz ,szczerze to chyba cieszyłam się ,że przynajmniej na razie nie
muszę z nią walczyć ,wszystko zależy od tego czy jest szczera. Stado chimer
powoli malało ,z początkowych piętnastu zostało siedem i jeszcze żadna mnie nie
zabiła ,całkiem nieźle jak na mnie. Mimo zmęczenia ,wielu zadrapań ,kilku ran
,zdartej skóry na lewym przedramieniu ,podartych ubrań i faktu ,że byłam
umazana krwią i to chyba nie tylko swoją ,pobiegłam walczyć z dwoma mniejszymi
chimerami o czarnej sierści. Wybiłam się w powietrze i posługując się prądami
wietrznymi utrzymałam w górze. Przeleciałam nad chimerami jedną rażąc prądem
,po chwili wylądowałam na nogach i zaatakowałam drugą odcinając jej ogon.
Pierwsza zdążyła się już otrząsnąć po szoku elektrycznym i teraz krążyła
dookoła mnie szykując się do ataku. Po chwili skoczyła na mnie z wyciągniętymi
pazurami ,udało mi się wystawić miecz ,który przebił stworzenie zanim dosięgło
mnie którąkolwiek łapą. Po kolejnych jakże przyjemnych dwudziestu minutach
udało nam się pozbyć ,jak na razie ,wszystkich chimer. Ukryłyśmy się w pustym
zaułku ,obie byłyśmy podrapane i umazane krwią a nasze ubrania były podarte.
-Co to było?-wyjąkałam próbując
złapać oddech.
-Dzieła ludzi podobnych do
ciebie.-odpowiedziała z wyrzutem Nidafiol.
Tak niby mi pomagała ale nadal
nie kryła niechęci do mnie ,za co ona mnie w ogóle nienawidziła?
-Nie rozumiem…-powiedziałam
opierając się o ścianę.
Nidafiol popatrzyła na mnie jakby
myślała ,że żartuję ale kiedy do niej dotarło ,że naprawdę nie wiem o co chodzi
zdziwiła się.
-Naprawdę nie wiesz? Mówiono mi
,że wielu z was się tym chwali…-odpowiedziała wpatrując się we mnie swoimi
fioletowymi oczami.
-Nie wiem nawet o czym mówisz
,czy mówisz o mnie jako o czarownicy czy półbogu…naprawdę tego nie
rozumiem.-powiedziałam odwracając głowę w bok.
-O czarodziejach…naprawdę nie
wiesz ,że to wy mi to-tutaj wskazała na swoje kocie uszy wystające z gęstych włosów-zrobiliście ,i nie tylko
mi…może nie bezpośrednio nam ale naszym przodkom.
Zrobiłam wielkie oczy ale po
chwili w głowie coś mi się zaczęło układać. Lekcja Obrony Przed Czarną Magią
,było coś o jakimś zaklęciu…Klątwa Diabelstwa ,tak to było to…ale ona była już
od dawna zakazana…była też dziedziczna ,jeżeli ktoś dotknięty tą klątwą miał
dzieci przechodziło to na nie. Nikt o tym nie wspominał ,wiedziałam ,że wiele
razy czarodzieje nie mieli pięknej przeszłości chociażby patrząc po nie tak
dawnej wojnie z Voldemortem i byłam świadoma tego ,że jednak znaleźli by się
tacy co bez mrugnięcia okiem zmieniali innych w chimery ,ale to i tak nie
wyjaśniało czym były te stworzenia ,które nas zaatakowały.
-Słuchaj ,ja poważnie nie
wiedziałam…my nie jesteśmy tacy ,nie większość ,naprawdę…zdarzają się tacy
opętańcy jak Voldemort ale w większości…-westchnęłam cicho-w większości nie
robimy takich rzeczy ,nie wiem kto ci o nas opowiadał ale przekazał ci bardzo zniekształconą wersję.-dokończyłam.
Dziewczyna nadal się we mnie
wpatrywała jakby starając się odczytać moje myśli. Dziwnie się czułam w tej
sytuacji ,nigdy nie myślałam ,że ktoś może uważać wszystkich czarodziejów za
złych. Tylko ,że ja nie dość ,że miałam przedstawione wszystko normalnie i
widziałam wszystko sama to nie byłam ofiarą czarów.
-Nie ważne ,nie obchodzi mnie to
,nie teraz ,zawsze znajdzie się ktoś winny ,teraz pomagam tobie tylko dla tego
,że ze swoich źródeł wiem co się stanie i…sama już nie wiem ,chyba nie chcę do
tego dopuścić ,nie zmienisz już tego ,kim jestem.-odpowiedziała.
-Skoro wiesz co się stanie czemu
po prostu tego nie powiesz?
-Bo znam tylko ogólny zarys.
-A możesz mi chociaż powiedzieć
czym były te stworzenia?
-Też chimery ,tylko stworzone z
magicznych stworzeń ,czarodzieje odkryli ,że w takiej postać są mniej
niebezpieczne…-wyjaśniła Nidafiol.
Zrobiłam wielkie oczy. Mniej
niebezpieczne!? Ta jasne ,chyba nie musieli z nimi walczyć!
-To czym były wcześniej!?
-Z tego co wiem to jakieś Nundu i
Wilkołaki…
Dobra ,wszystko jasne ,chyba też
już bym wolała to coś niż wielkiego Nundu… Wzdrygnęłam się na samą myśl o
spotkaniu z tym stworzeniem.
-Co teraz?-zapytałam przerywając panującą
od kilku minut ciszę-Skoro nie mamy jak dotrzeć do Central Parku a już dochodzi
południe…-urwałam bojąc się dokończyć.
Nidafiol otworzyła usta ,żeby coś
powiedzieć ale z balkonu budynku ,o którego ścianę się opierałam spadło coś.
Deszcz zielonych kulek ,które rozbiły się po uderzeniu w ziemię i uwolnił się z
nich zielony ,drażniący dym. Spojrzałam na Nidafiol ,wyglądała na równie
zaskoczoną co ja ,ale mogła udawać. Poczułam zawroty głowy ,jakbym trzymała się
łopatek wielkiego miksera. Dla mnie było już prawie jasne co się stało.
Nidafiol mnie oszukała i wprowadziła w pułapkę. Tylko dlaczego powiedziała mi o
tych chimerach? Może uważała ,że i tak to nic nie zmieni bo mnie zabiją…
Wszystko się rozmazało ,zawirowało i po chwili zniknęło.
***
Obudziłam się przykuta do ściany
ciężkimi łańcuchami ,które wrzynały mi się w nadgarstki. Czułam się jakby zbyt
długo siedziała w klasie wróżbiarstwa ,w głowie mi się lekko kręciło ,powieki
miałam ociężałe ,nadal czułam drażniący dym chociaż już go nie było. Odczekałam
chwilę czekając aż otępienie minie i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pierwsza
uwaga ,było ciemno ,nie było okien ,jedynie drzwi w przeciwległej ścianie ,poza
tym było chłodniej niż w nocy ,w parku a ja miałam tyle szczęścia ,że moje
ubrania były podarte. Mam już po kolejnych trampkach ,no o ile przeżyję.
Spojrzałam w bok i tu niespodzianka ,obok mnie wisiała nieprzytomna Nidafiol.
Czyli ona mnie nie zdradziła? Już nic nie rozumiałam. Może to dla zmylenia
mnie…nie to bez sensu ,już mnie złapali a jeżeli ona byłaby po ich stronie to
jej by nie więzili. Ale w takim razie kto za tym stał? I gdzie byłyśmy?
Dziewczyna lekko się poruszyła i po chwili otworzyła swoje fioletowe oczy.
-Co do cholery się
dzieje!?-wykrzyczała to ,co mnie też męczyło.
-Fajnie by było gdybym
wiedziała…-mruknęłam.
Nie wiem po co to zrobiłam ale
szarpnęłam ręką jakby licząc na przerwanie się łańcucha ,nic z tego były za
mocne.
-Nie ma co próbować ,nie
przerwiesz ich.-rzuciła Nidafiol.
-Skąd wiesz?-zwróciłam głowę w
jej stronę.
-Bo za tym stoi ten debil
,Thiago ,pewnie po tym ,co się ostatnio
stało podlizał się komuś i wepchał na ważniejsze miejsce.-powiedziała ostrożnie
dobierając słowa.
Ona coś ukrywała ,coś się z nią
stało… Nie ,to nie mój problem.
-Kto taki? I skąd wiesz ,że to
on?-zapytałam.
-Zostawił swój miecz przy
drzwiach ,mówiłam ,że to debil ,poza tym już z nim walczyłaś ,raz muszę stanąć
po twojej stronie ,dobrze ,że ktoś go zlał i to jeszcze niedoświadczona
czternastolatka.-odpowiedziała.
Coś mi się przypomniało ,ten co
porwał na początku roku szkolnego Jamesa i Arona ,pewnie to o nim.
-Wiesz ,jesteś wredna ,chyba
jednak mamy coś ze sobą wspólnego.-stwierdziłam.
-Ktoś ci już kiedyś mówił ,że za
dużo gadasz?-zapytała Nidafiol.
-A co? Chcesz całą
listę?-odgryzłam się.
-I frytki do tego
poproszę.-odcięła się.
-Wybacz ,frytki się skończyły…
Nie wiem jak długo byśmy to
jeszcze ciągnęły gdyby nie to ,że do pomieszczenia wszedł właśnie Thiago. Tak
,to był ten ,który porwał chłopaków ,poznałam go po odciętym przeze mnie rogu.
-Nidafiol ,miła
niespodzianka.-uśmiechnął się ironicznie-I nasza kochana córeczka bogów.-rzucił
mi mordercze spojrzenie a ja odwdzięczyłam się tym samym.
-Za każdym razem ,kiedy się
odzywasz mam ochotę odciąć ci język.-warknęła do niego Nidafiol.
-Nie masz czym się martwić
,niedługo nie będziesz musiała mnie słuchać ,szkoda tylko ,że nie mogę się
ciebie pozbyć osobiście.-odpowiedział Thiago przejeżdżając pazurem po jej
szczęce.
Chwila ,to ją chcą zabić? Ciekawe
co takiego się stało…? Dobra ,a co ze mną? Thiago i Nidafiol się kłócili a ja
musiałam wykombinować jak stąd uciec. Może udało by mi się zniszczyć te
łańcuchy ogniem ,tylko muszę to zrobić tak ,żeby Thiago nie zauważył ,ale co
później? Nidafiol może mi pomóc ,poza tym mimo wszystko chyba nie powinnam jej tak
zostawić ,jednak jakoś mi już pomogła…ale to oznaczało ,że jakoś będę musiała
się pozbyć Thiaga. Kit z tym ,już z nim walczyłam ,coś wymyślę. Zabrali mi
jeden z mieczy ,drugi na wszelki wypadek miałam ukryty we włosach jako wsuwkę.
Przywołałam ogień jedynie w tych ,miejscach ,w których to było konieczne ,po
kilku minutach łańcuchy się przerwały a ja bezszelestnie wylądowałam na
podłodze. Thiago na razie nic nie zauważył ,chyba naprawdę był debilem.
Obeszłam go i stanęłam za nim djąc znak Nidafiol żeby udawała ,że nic się nie
dzieje. W jednej chwili mocno chwyciłam Thiaga za ramiona ,chłopak obejrzał się
zaskoczony ale nie dałam mu czasu na reakcję ,od razu poraziłam go prądem. Po
chwili puściłam go i opadł bezwładnie na betonową posadzkę. Spokojnie podeszłam
do Nidafiol i uważając żeby jej nie poparzyć zniszczyłam jej łańcuchy. Dopiero
teraz przyjrzałam się swoim nadgarstkom ,łańcuchy zrobiły swoje ,zostały po
nich czerwone ślady i w niektórych miejscach przetarcia.
-Wiesz jak stąd wyjść?-zapytałam.
Nidafiol skinęła głową i dała mi
znak ,żebym szła za nią. Korytarz ,na który się wydostałyśmy był całkowicie
pusty i równie ciemny co pomieszczenie ,w którym nas trzymano. Nidafiol zabrała ze sobą miecz Thiaga i szybko
wyprowadziła mnie na zewnątrz ,dziwiło mnie to ,że wszędzie było pusto. Kiedy
wydostałyśmy się na zewnątrz zobaczyłam ciemne niebo ,byłyśmy gdzieś na
Manhattanie ,był już późny wieczór. Koniec ,nie zdążę już nic zrobić ,ani
odnaleźć Avana ,ani Jamesa i Iana nie wspominając o piorunie Zeusa ,koniec
,można już ogłosić koniec świata.
-Jesteś niedaleko.-odezwała się
Nidafiol.
-Co? Czego? Przecież już nie
zdążę ,nawet jakbym nie była sama to byłby koniec.-odpowiedziałam.
-Możesz spróbować…niedaleko jest
wejście na Olimp ,może jednak uda ci się przekonać bogów ,albo chociaż dadzą ci
więcej czasu.-powiedziała.
-Wiesz ,chyba obie w to nie
wierzymy ,ale dobra…-westchnęłam.
-Ja nie mogę tam wejść ,jeżeli
wydarzy się cud i jednak ci się uda będę czekać ,pomogę…-dodała.
-Przecież…nie rozumiem tego ,po
co mi pomagasz?
-Mam swoje powody ,to nie twój
problem.-wzruszyła ramionami-Tam masz wejście ,powodzenia.-dodała wskazując
tylne wejście do jednego z budynków.
-Nie dzięki…-mruknęłam cicho i
poszłam we wskazanym kierunku.
Drzwi nie miały klamki ,genialne
nie? Więc jak to otworzyć? A więc mój geniusz…dobra strzelałam ,po prostu
dotknęłam drzwi a one się otworzyły. Takie małe zaskoczenie ,w środku była
winda wykonana z białego marmuru i złota ,najgenialniejsze było to ,że nie było
żadnych przycisków. I jak się dostać na górę? No tak ,weszłam do środka ,drzwi
się zatrzasnęły i winda wystrzeliła w górę z prędkością mogącą zawstydzić
wszystkie japońskie pociągi. Prawie dostałam zawału ,gdyby nie to ,że byłam
gotowa spotkać się ze wszystkim to bym pewnie zeszła tu na serce. Po chwili
drzwi otworzyły się. Wyszłam z windy na marmurowy chodnik. Przede mną były
wielkie schody prowadzące prosto do największego pałacu jaki kiedykolwiek
istniał ,był wykonany z białego marmuru ,wykonany w stylu częściowo
starogreckim a częściowo starorzymskim. Pod pałacem było miasto wyglądające
jakby było wyciągnięte z czasów starożytnych. Pewnie było zamieszkane ale teraz
nie było widać nigdzie żadnych oznak życia ,pewnie wszyscy woleli zniknąć zanim
wybuchnie wojna ,albo stanęli już po stronie jednego z bogów. Niepewnie
ruszyłam w stronę pałacu ,wspinałam się po schodach mijając pomniki bogów
,Apollo ,Artemida ,Afrodyta ,Atena ,Ares… Co ja mam w ogóle powiedzieć? „Hej
,proszę nie próbujcie się zabić bo zniszczycie świat ,postaram się to odkręcić…bla
bla bla” Tak ,stanę przed bogami w podartych ubraniach ,poobijana ,podrapana
,umazana krwią i rozczochrana ,genialnie. Po kilku minutach dotarłam pod
wejście do pałacu ,wielkie dwudziestometrowe drzwi były otwarte. Niepewnie
weszłam do środka ,wszystko było tu takie wielkie ,że czułam się jak jakaś
mrówka. Szybko odnalazłam salę tronową ,chyba zebrali się tam wszyscy możliwi
bogowie. W półkolu było ustawione dwanaście wielkich tronów ,pewnie dla
głównych dwunastu bogów. Myślałam ,że będę musiała na siebie jakoś zwrócić na
siebie uwagę ,ale ja zawsze się mylę. Kiedy stanęłam w wejściu wszyscy
spojrzeli w moją stronę i rozsunęli się robiąc mi przejście do tronu stojącego
na samym środku sali ,na którym siedział Zeus. Może byłoby warto wspomnieć ,że
bogowie mieli tak na oko po dwadzieścia metrów ,fajnie ,że nie odziedziczyłam
po nich wzrostu ,przecież wcale nie mam zaledwie metr siedemdziesiąt i to na
trzycentymetrowych obcasach. Zeus spojrzał na mnie jakby oczekując ,że zaraz
wyjmę jego broń albo zrobię nie wiadomo jak cudowną sztuczkę magiczną. Fajnie
,po porostu świetnie. Zauważyłam też Posejdona ,siedział na tronie obok swojego
brata. Porównując ich ze sobą można by zauważyć dwie główne różnice ,pierwsza
kolory oczu u Zeusa były niebieskie jak niebo a u Posejdona morskie ,druga kolory
włosów bóg nieba miał je w kolorze blond a bóg mórz miał brązowe ,poza tym
Posejdon miał przy sobie trójząb i wodorosty wplecione w brodę. Przeszłam
niepewnie pod trony moich ojców (okej to brzmi dziwnie ale nie marudzę) spuściłam
głowę i uklękłam na jedno kolano.
-Wstań dziecko.-odezwał się Zeus.
Nie kłóciłam się ,zrobiłam co
kazał.
-No tak ,cześć…ogólnie
wszystkim…nie wiem czy mnie kojarzycie czy nie…-wymamrotałam cicho.
-Na otchłań Tartaru!-wykrzyknęła
któraś bogini-Dziecko ,co ci się stało?-kiedy wyszła na środek zrozumiałam jej
reakcję.
Była niewyobrażalnie piękna
,wszystko się na niej idealnie układało ,włosy miała idealnie uczesane a jej
twarz była idealna pod każdym względem. Afrodyta ,to mogła być tylko ona. No i
nic dziwnego ,że tak zareagowała ,pewnie rzadko widuje swoje dzieci w takim
stanie ,no to doprowadzenie Afrodyty do stanu przedzawałowego już zaliczone.
-no trochę ataków od jakichś
dziwnych stworzeń ,bliskie spotkanie z pazurami ,porwanie i takie tam…-spuściłam
wzrok.
-Tak nie może być…-zaczęła
bogini.
-Zajmiesz się tym później ,mamy
bardziej naglące sprawy.-przerwał jej Zeus ,za co otrzymał mordercze spojrzenie
od bogini miłości ,która niechętnie wróciła na swoje miejsce-Więc
słuchamy.-dodał przenosząc wzrok na mnie.
-Ee…no tak to może
tak…echh…wiecie okey ,nie udało mi się…-wymamrotałam.
Po sali rozniosły się szmery ale
ja mówiłam dalej.
-Ale wiem ,że żadne z was nie
jest złodziejem ani porywaczem ,Hades jest równie niewinny…chciałam…chciałam
prosić o danie mi jeszcze czasu ,przysięgam ,że wszystko się uda.-dodałam
cicho-Poza tym muszę jeszcze odnaleźć Iana i Jamesa…
Taa ,naiwne ale co ja mogłam?
-Porwałeś mojego drugiego
syna!?-ryknął Posejdon na Zeusa.
-To ty porwałeś mojego i
wykradłeś mi broń!-odpowiedział tym samym Zeus.
I zaczęła się kłótnia ,tak w
większości nie słuchałam ,próbowałam przerwać ale nic z tego nie wyszło. W
końcu temat zszedł na „kogo matka Rea kochała bardziej” no poważnie? Kurde ,nie
no całkiem normalna rodzina nie? Dopiero Atena i Hera rozdzieliły obu bogów i
chyba równo ich opieprzyły. No i znowu pojawiło się słynne „ale” właśnie dzięki
mnie i mojemu geniuszowi bogowie wypowiedzieli sobie wojnę. No to w dzisiejszym
programie mamy koniec świata. Ledwie się zorientowałam co się dzieje. Bogowie
zaczęli znikać ,Zeus i Posejdon już dawno zajęli się przygotowaniami do walki a
ja stałam nadal jak słup na środku sali.
-Chodź.-usłyszałam Atenę ,teraz
była normalnego wzrostu.
Bogini pociągnęła mnie w stronę
wyjścia z Olimpu.
-Możesz jeszcze to uratować. Nie
mogę ci pomóc ,wiem jedynie ,że musisz szukać w Central Parku.-powiedziała
prowadząc mnie do windy-Kiedy odnajdziesz wszystkich i odzyskasz piorun wróć do
sali tronowej…-dodała.
Wbiegłam do windy i zjechałam z
powrotem do Nowego Jorku. Nad miastem było słychać już pierwsze grzmoty i
gdzieś z daleka szum wody. Niedobrze ,miałam bardzo mało czasu ,musiałam zdążyć
chociażby przed całkowitym zniszczeniem miasta… Drzwi windy same się otworzyły ,wybiegłam
na zewnątrz jak najszybciej. Pierwsze z czym się zetknęłam to nienaturalnie
silny wiatr. Podbiegłam do Nidafiol stojącej pod ścianą ,tak ,żeby unikać
wiatru.
-Zgaduję ,że się nie udało.-powiedziała
próbując przekrzyczeć wiatr.
-Tak jakby…Atena powiedziała ,że możemy
mieć jeszcze szanse ,muszę znaleźć chłopaków i piorun.-odpowiedziałam.
-Oni w kilka godzin zniszczą
miasto!-wrzasnęła.
-Więc musimy się pośpieszyć ,wolę
jedno zniszczone miasto od końca świata! Jeżeli możesz mi pomóc to zrób to!
Nidafiol tylko skinęła głową i
zaczęła mnie prowadzić w stronę Central Parku ,nie ułatwiał nam tego wiatr i
trzęsąca się co jakiś czas ziemia. Czemu to akurat bogowie nieba i morza i
trzęsień ziemi musieli się pokłócić!? Ciężko było o kogoś mniej
niebezpiecznego!? Na jednej z witryn sklepowych udało mi się dojrzeć godzinę
,było trochę przed północą. Po około dwudziestu minutach udało nam się dotrzeć
do parku. Kiedy Nidafiol się zatrzymała ziemia zatrzęsła się tak mocno ,że
przewróciłyśmy się na trawę. Po całej okolicy przetoczył się grzmot ,na niebie
pojawiła się wielka błyskawica ,a za nią kolejne ,deszcz zaczął padać tak mocno
,że uderzenia kropli były jak uderzenia małych kamyków spadających z kilkunastu
metrów. Ziemia zatrzęsła się znowu i zaczęła pękać. Czy ja zobaczyłam błysk
łusek? Sama już nie wiedziałam. Nie byłam do końca pewna czy to na pewno
Posejdon powoduje te wstrząsy. Może gdybym nie wspomniała o zaginięciu Jamesa i
Iana nie byłoby tego ,może wtedy dali by mi jeszcze chociażby jeden dzień? Czemu
ja musiałam to powiedzieć!? Jestem tak strasznie głupia! Tak więc oto ja
,geniusz wszechczasów ,wywołałam wojnę bogów ,może dostanę Nobla? Dziwiło mnie
,że nigdzie nie widać śmiertelników ,żadnych służb ,ani ludzi ,jakby wszyscy zniknęli.
Usłyszałam czyjeś wrzaski ,a może to wiatr? Były coraz głośniejsze aż w końcu z
krzaków wypadły trzy postacie. Chociaż ciężko mi było uwierzyć w chociaż takie
szczęście to dwiema z nich byli Ian i James. Trzecią osobą była z pewnością
dziewczyna ale nie widziałam jej twarzy ponieważ miała kaptur i maskę szakala.
-James ,Ian!-wyrwało mi się.
Obaj w tym samym momencie
obejrzeli się na mnie ,nie wyglądali lepiej ode mnie ,też byli umazani krwią ,ich ubrania były w podobnym
stanie ,co moje i wyglądali na wykończonych.
-Des!-zawołali z ulgą.
Przeniosłam wzrok na trzecią
postać. Była z pewnością dziewczyną ,miała czarny płaszcz z kapturem spinany na
coś podobnego do zęba wilka lub szakala ,na twarzy miała maskę szakala ,udało
mi się zauważyć kosmyk czarnych włosów ,była ubrana na czarno a w ręce trzymała
sztylet wyglądający na robotę Egipcjan. Wydawała mi się znajoma…
-Co jest!?-ja i James zadaliśmy
to pytanie praktycznie w tym samym momencie tylko ,że on patrzył na Nidafiol a
ja na tą dziewczynę.
-Ona może nam
pomóc.-odpowiedziałam-A teraz wy.
-Ona nas porwała i próbowała
gdzieś zaciągnąć ,poza tym nic nie mówi i chyba jest po stronie tych złych.-wyjaśnił
James.
W tym momencie dziewczyna mnie
zaatakowała. Szybko zablokowałam jej sztylet mieczem ,który ukrywałam we
włosach i odepchnęłam ją. Była bardzo zwinna ,szybko złapała równowagę i znowu
zaatakowała ale tym razem wyciągnęła ukrywany wcześniej drugi sztylet. Zaczęłyśmy
szybko wymieniać ciosy i robić uniki. Ziemia się trzęsła a burza szalała nad
całym miastem ,usłyszałam jak gdzieś przewraca się drzewo. Dopiero po chwili
zorientowałam się ,że pęknięcie w ziemi robi się coraz większe za każdym razem
kiedy uderzałam w przeciwniczkę. Dopiero po chwili usłyszałam Nidafiol.
-Nie rób tego ,oni tego chcą!
Uchyliłam się przed kolejnym
ciosem i odskoczyłam.
-To co teraz?-zapytałam próbując
złapać oddech.
-Wiem gdzie może być chłopak ,nie
wiem co z piorunem ,chodź za mną a niech twoi kumple zajmą się tą tu ,oni nie
pogorszą sytuacji ,jeżeli ty będziesz z nią walczyć będzie nieciekawie.-odpowiedziała
dziewczyna.
James i Ian pokiwali głowami na
znak ,że rozumieją.
-Wrócę z twoim bratem.-obiecałam
Ianowi-I obaj nie dajcie się zabić!-dodałam odbiegając.
Nidafiol zaprowadziła mnie w
mniej uczęszczaną część parku pod jakiś pomnik ,nie przyjrzałam się mu ,od razu
wprowadziła mnie do tunelu ,do którego wejście było ukryte w pomniku. Tym razem
też było tu pusto ale tym razem korytarz był bardziej kręty ,często trafiały
się rozwidlenia i skrzyżowania. Nidafiol prowadziła mnie bez zastanowienia
,jakby znała drogę na pamięć. W końcu dotarłyśmy do miejsca w którym zaczęły
pojawiać się drzwi do pomieszczeń ,których przeznaczenie ciężko było określić. Coś
mi się przypomniało ,w moich snach pojawiało się podobne miejsce ,kiedy
Nidafiol otworzyła jedne z drzwi ja sobie uświadomiłam ,że sama wiedziałam ,że
należy je otworzyć. Weszłyśmy do środka. Na podłodze siedział czarnowłosy siedemnastolatek
,oczy miał koloru morskiego ,wyglądał jakby był tu od dłuższego czasu i nie
dostawał odpowiedniej ilości jedzenia ,miał też kilka płytkich ran ale ogólnie
rzecz biorąc chyba nie było z nim najgorzej. Kiedy nas zobaczył podniósł się na
nogi i spojrzał na nas nieufnie. Mi przyjrzał się dokładniej ,no bo zawsze jak
poznaję nowych ludzi muszę wyglądać okropnie nie? Dobra to chyba cześć mózgu
stworzona mi przez Afrodytę się odzywa.
-Kim jesteście?-zapytał.
-Moje imię nie jest dla ciebie
ważne ,tylko ratuję twój tyłek.-rzuciła Nidafiol.
Spojrzał jej w oczy i zmarszczył
brwi.
-Jesteś jedną z nich…czemu
miałabyś mi pomagać ,chyba to działa na odwrót ,chcecie mnie zamęczyć.-odpowiedział.
-Jestem inna ,bynajmniej od
jakiegoś czasu ,jak mi nie ufasz ,zaufaj jej.-powiedziała wskazując na mnie.
Chłopak znowu przyjrzał się mi a
ja jemu. Widziałam go ,w snach ,zawsze on się pojawiał…
-Widziałem cię…we
śnie.-powiedział.
Zaskoczył mnie. Nie tylko ja mam
takie przypadki? Dobrze wiedzieć ,że nie wariuję.
-Wzajemnie…-odpowiedziałam.
-Jak się nazywasz i kim jesteś?-zapytał
ale nie tak szorstko jak Nidafiol raczej…przyjaźnie.
-Destiny…a moim rodzice zaraz
rozwalą świat…to znaczy…echh ,trudno jest być dzieckiem bogów…-wyjaśniłam
niepewnie-A ty?
-Avan…syn Posejdona.-trzy słowa
wystarczyły ,żebym odzyskała jaką kolwiek nadzieję na uratowanie świata.
-Więc po ciebie tu jestem ,twój
brat razem z moim przyjacielem mają na górze małe problemy…poza tym twój…nasz
ojciec tłucze się z moim ojcem o ciebie…i…echh ,jak to przeżyję będę musiała w
końcu to poukładać…-westchnęłam.
-Ian też tu jest?-zdziwił się
Avan.
-Tak ,chcesz się z nim zobaczyć
to chodź ,mamy jeszcze wojnę bogów na głowie…-wtrąciła Nidafiol.
Wyszliśmy na korytarz ale tu
czekała na nas niespodzianka. Pojawiły się inne chimery ,tym razem bardziej
ludzkie ,ale widziałam wszędzie zwierzęce łapy ,rogi ,uszy ,ogony i skrzydła. Zaczęli
nas otaczać wyciągając czarne miecze.
-Zatrzymam ich ,zrobiła swoje już
wam się nie przydam.-powiedziała Nidafiol wyciągając mieć ukradziony Thiagowi.
-Chyba żartujesz ,poradzimy sobie
,jak zostaniesz sama mogą cię załatwić.-odpowiedziałam.
-Jak zostaniecie was też
zabiją.-warknęła.
-Nie ,ona ma rację
,zostajemy.-wtrącił Avan-Macie jakąś dodatkową broń?
Wyciągnęłam z kieszeni podartych
spodni srebrną szpilkę ,która wróciła tam kilka minut wcześniej i podałam ją
chłopakowi.
-Dzięki.-powiedział kiedy w jego
ręce zmieniła się w miecz.
-Nie ma za co.-odpowiedziałam
wyciągając drugą broń.
Chimery zaatakowały ,było ich
dziesięć razy więcej więc mogliśmy się jedynie bronić. Nidafiol i Avanowi
czasami udało się którąś ogłuszyć ,ja też się starałam ale byłam gorzej
przeszkolona niż oni. Na szczęście tym razem miecze nie były zatrute bo kilka
razy mnie trafiono ale były to tylko małe ranki ,a więcej bezoaru bym nie
przełknęła. Dopiero po pięciu minutach uświadomiłam sobie o beznadziejności
sytuacji ,zaraz nas wybiją. Tylko czemu Avan zgodził się ze mną? To było
widoczne gołym okiem ,że nie wygramy a on jednak został. Może wiedział coś
,czego ja nie wiedziałam?
-Czekajcie.-powiedział do mnie i
Nidafiol wycofując się pod ścianę i osłaniając nas ramionami-Tylko chwilę…
-Co…?-zaczęłam ale przerwało mi
coś.
Po podłodze potoczyła się
czerwona kula wielkości piłki do tenisa ,wybuchła z głośnym hukiem uwalniając
czerwony dym ,który na szczęście nas nie dosięgnął. Chimery zaczęły padać jedna
po drugiej aż w końcu została tylko jedna ,czarnowłosy chłopak o fioletowych
oczach ,gepardzich uszach i gadzim ogonie.
-Lascorn!-Nidafiol zrobiła
wielkie oczy.
-Ciebie też miło widzieć
siostro.-odpowiedział chłopak.
Teraz to ja zrobiłam wielkie
oczy.
-Co ty…?-zaczęła Nidafiol.
-Pomagam ci ,nie dziw się tak
Nida ,bywam tępy ale się uczę ,a teraz uciekajcie ,nie wiedzą ,że to ja ,powiem
,że to ta mała-wskazał na mnie-Ich zaczarowała ,będą skołowani ,uwierzą.
Tak ,mam dwudziestometrowych
rodziców i jestem mała ,świecie wypominaj mi to!
-Dzięki.-powiedziałam.
Lascorn niepewnie się uśmiechnął.
-Tylko nikomu ani słowa
,popsujecie moją reputację błazna.-odpowiedział.
-Chodźcie.-wtrącił Avan i skinął
Lascornowi głową.
We trójkę pobiegliśmy do wyjścia
w Central Parku.
~James~
Walczyliśmy z tą dziewczyną już
całe piętnaście minut ,Des i tej drugiej nie było już od około dwunastu minut.
Pogoda cały czas szalała ,ziemia się trzęsła.
-James ,od góry!-krzyknął Ian.
Uchyliłem się akurat kiedy
przeleciała nade mną próbując dosięgnąć mnie sztyletem. Nie wiem czy nazwać to
szczęściem ale kiedy wylądowała ziemia się zatrzęsła i przewróciła się
dokładnie przede mną. Broń wypadła jej z rąk. Wykorzystałem szansę i
przygwoździłem ją do ziemi. Jedną ręką ściągnąłem jej z twarzy maskę i kaptur.
Zatkało mnie ,to była ta z domku Anubisa ,która gadała z Des przed naszym
wyjazdem ,nie pamiętałem imienia ale twarz już tak. Cały czas nas wrabiała i
nikt o tym nie wiedział! Dobiegł do mnie Ian i zrobił wielkie oczy.
-Githany!?-zawołał.
Dziewczyna spojrzała na niego z
mieszaniną złości i żalu ,jakby chciała równocześnie powiedzieć „przepraszam” i
„nienawidzę cię”. Nic nie powiedziała. Tym co przykuło moją uwagę było
błyszczące coś przypięte do jej paska.
-Przytrzymaj ją.-poprosiłem Iana
biorąc to coś do ręki.
Chłopak złapał Githany za ramiona
a ja wstałem i obejrzałem to coś. Miałem wrażenie ,że jest w tym jakaś wielka
moc. Miało kształt strzały albo włóczni ,coś pomiędzy tym ,a tym ,w całości
było wykonane z niebiańskiego spiżu a kiedy obróciłem to w dłoni wydłużyło się
i przebiegła przez to elektryczność.
-Piorun…-wyszeptał Ian unosząc
głowę.
-Chyba jesteśmy
uratowani.-dodałem.
Między drzewami coś zaszeleściło
i dołączyły do nas Des i ta druga a za nimi czarnowłosy ,starszy od nas
chłopak.
-Avan!-zawołał Ian.
-Młody!-odpowiedział ten drugi.
Spojrzałem na Des ,uśmiechnęła
się do mnie ze zmęczeniem. Uniosłem lekko rękę i też się uśmiechnąłem.
-Jakim…jak…?-wyjąkała.
-Lepiej zobacz kto go miał.-odpowiedziałem.
Podeszła bliżej a jej oczy
zrobiły się wielkie jak spodki.
~Destiny~
Nie mogłam uwierzyć ,Githany…ona
za tym stała ,ona nas wrabiała. Teraz rozumiałam czemu Nida mówiła ,że wisiorek
jest niebezpieczny. Mimo ,że znałam ją niecały dzień poczułam się zdradzona.
Były też oczywiście plusy ,znaleźliśmy i Avana i Piorun ,może jednak koniec
świata jest odwołany…znowu. Teraz wystarczy dotrzeć na Olimp i jakoś ogarnąć
moich prze genialnych rodziców.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No to pomyślałam "a urwę tutaj ,jak mnie zabijecie to trudno" =P Wszystkim ,którzy przeczytali całe gratuluję i ślicznie proszę o komentarz. Mam nadzieję ,że nie wyszło aż tak źle ,jak mi się wydaje.